
Reklama.
Historię mężczyzny opisuje „Gazeta Wyborcza”. Pan Paweł jest producentem filmów pornograficznych. Zaczynał praktycznie od zera. Z pokoju z kanapą i prześcieradłem szybko przeniósł się jednak do zbudowanego przez siebie profesjonalnego studia. Dzisiaj rzutki przedsiębiorca ma już kilka stron internetowych, na których chętni za 30 dolarów mogą wykupić miesięczny abonament i oglądać filmy z rozebranymi paniami.
W pewnym momencie mężczyzna zauważył, że z rozwijającym się dotąd biznesem, zaczyna dziać się coś niedobrego. Liczba subskrypcji spadła o ponad połowę. Pan Paweł odkrył, że gwałtowny zjazd jest wynikiem nieuczciwej konkurencji, która zgrywa jego filmy i umieszcza na własnych serwerach. Opłata za dostęp do nich była oczywiście znacznie mniejsza. Polak o pomoc zwrócił się do prokuratury. Sprawa wydawała się banalnie prosta.– Wystawiłem prokuratorowi pirata na tacy: człowiek się przyznał, znalazłem go, podałem adres, numer IP i numer karty kredytowej – opowiadał mężczyzna.
Okazało się, że to nie wystarczy. Prokuratorzy uznali bowiem, że sprawą nie warto się zajmować ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu.
– Negatywne społeczne skutki pornografii są natomiast oczywiste, gdy chodzi o wpływ na psychikę młodych osób, na postrzeganie seksu przez osoby dojrzałe, na związki między partnerami, na kondycję rodziny jako komórki społecznej, na przyrost naturalny, a więc też stan systemu ubezpieczeń społecznych. Nie można bowiem za wartość (interes społeczny) uważać hedonistycznej przyjemności tych nielicznych członków społeczeństwa, którzy z tego typu wizualnie drastycznej pornografii korzystają – argumentował jeden z prokuratorów w Trzebnicy.
Dwa z 3 procesów, które wytoczył przedsiębiorca zostały umorzone. Trzeci z nich, według relacji poszkodowanego, wlecze się w żółwim tempie.
źródło: Gazeta Wyborcza