Jedyny większy biznes, jaki zrobiła polska firma na obsłudze F-16, to pomalowanie "Jastrzębi" w swoich hangarach w Bydgoszczy. A i wtedy zabrakło farby. Amerykańskiej farby.
W zakresie eksploatacji i użycia bojowego samolotów wielozadaniowych F-16 Polska jest całkowicie uzależniona od USA. Pod koniec zeszłego roku podpisaliśmy umowę wartą 250 mln. dolarów na zakup czterdziestu nowoczesnych pocisków JASSM. – Wszystko odbyło się bez żadnego przetargu, zakup nastąpił z wolnej ręki. Nawet nie próbowano negocjować napływu nowoczesnych technologii do Polski w zamian za pociski – mówi w rozmowie z INNPoland, publicysta wojskowy Andrzej Walentek.
Finowie kupili wiecej, zapłacili tyle samo?
– Co ciekawe, pierwsza transza należności w wysokości 75 mln dolarów jest już na amerykańskim koncie. – Żaden z polskich dostawców broni nie jest w stanie uzyskać takich wspaniałych warunków finansowych – dodaje Andrzej Walentek. Wygląda to dziwnie, ale przedstawiciele MON są zadowolenie z tego faktu. – Zabrzmi to śmiesznie, ale dzięki tej płatności udało się ministerstwu zrealizować zakładany plan budżetowy – dodaje nasz rozmówca.
Warto zwrócić uwagę, że Finowie zapłacili Amerykanom identyczną sumę, ale za 70 pocisków JASSM – o 30 więcej niż my. Przedstawiciele armii bronią się, że to cena za cały system, a nie same rakiety. Generalnie chodzi o konieczne oprogramowanie do samolotów F-16 wymagane do tego typu pocisków. Konkretnie o komputer bojowy, który umożliwia nie tylko korzystanie z kupionych pocisków, ale również integrację innego rodzaju uzbrojenia. Podobno Finowie mieli je na pokładzie swoich maszyn już wcześniej. – Czemu w takim razie u nas nikt o tym nie pomyślał ? – pyta retorycznie Andrzej Walentek.
Na ile jest to istotna sprawa, niech świadczy fakt, że Korea Południowa która negocjowała identyczny zakup JASSM, zrezygnowała z transakcji, kiedy okazało się, że to oprogramowanie nie trafi do nich. Ostatecznie kupili podobne pociski za mniejsze pieniądze w Europie.
Program z bonusem
Z kolei Andrzej Kiński, redaktor naczelny branżowej „Nowej Techniki Wojskowej” uważa, że 250 mln dolarów to nie jest cena jaką płacimy za same pociski. W to wchodzi między innymi upgrade oprogramowania. Trzeba pamiętać również, że nasze „Jastrzębie” różnią się od amerykańskiej wersji. Mają między innymi inną konfiguracje aerodynamiczną. To wymaga testów, za które musimy rzecz jasna zapłacić. Dlatego cena jest adekwatna do tego co dostajemy – dodaje Kiński.
Wojsko twierdzi podobnie. – W przyszłym roku pierwszy samolot będzie gotowy do zmiany oprogramowania, pierwsze treningi i badania zostaną wykonane w USA. W 2016 roku unowocześniane będą kolejne F-16, wtedy Polska powinna być gotowa do przyjęcia pierwszych rakiet. W 2017 roku osiągniemy wstępną gotowość bojową – mówił w grudniu zeszłego roku, podczas uroczystości podpisywania umowy, generał Lech Majewski, Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych.
Bez magazynów i farby...
To nie jedyny kłopot z polskimi „Jastrzębiami”. – W Polsce nie mamy na razie żadnych magazynów w której może być przechowywane uzbrojenie do F–16. Nawet popsute podzespoły musimy ściągać z USA lub magazynów w Niemczech. To dosyć kosztowne – mówi Walentek. Podkreśla też, że tak naprawdę żadne polskie przedsiębiorstwo nie uczestniczy w serwisowaniu „Jastrzębi”. Tę kwestię bez problemu rozwiązali inni użytkownicy F-16. W Grecji, Belgii czy Turcji są duże rodzime firmy, które zarabiają na tym.
W Polsce największy interes na serwisowaniu F–16 zrobiły Wojskowe Zakłady nr 2 w Bydgoszczy. Mianowice pomalowały „Jastrzębie”. Ale podczas tego procesu zabrakło farby…