Czarne chmury zbierają się nad holenderską fundacją Mars One, która do 2025 r. miała wysłać na Marsa załogową ekspedycję. Jeden z finalistów misji dr Joseph Roche nie pozostawia na organizatorach akcji suchej nitki. W jego opinii cały projekt to zwykła finansowa wydmuszka, która służy wyłącznie wyłudzaniu pieniędzy.
Uczestnik Mars One zdejmuje światu klapki z oczu
Mars One w ciągu ostatnich kilku lat rozpalał wyobraźnie entuzjastów podboju kosmosu na całym świecie. W końcu mowa przecież była o zdobyciu wymarzonego, oddalonego o miliony kilometrów oraz od setek lat niedostępnego Marsa. Czerwona Planeta zyskała status niemal mityczny, gdyż narosło wokół niej mnóstwo niewiadomych i legend. Nic więc dziwnego, że wielu śmiałków chciało postawić tam nogę. Zwłaszcza, że okazja wydawała się w zasięgu ręki.
Wśród chętnych do lotu na Marsa znaleźli się również Polacy. Jeden z nich, Maciej Józefowicz w rozmowie z InnPoland stwierdził, że "Pierwsza rzecz jaką bym tam zrobił, to rozwinął polską flagę". Niestety, może okazać się to niemożliwe, bo o projekcie coraz częściej mówi się w kontekście... wielkiego przekrętu.
Wszystko przez dr Josepha Roche’a. Ten były pracownik NASA, który posiada doktoraty z fizyki i astrofizyki, a aktualnie jest wykładowcą uczelni w Dublinie, został zakwalifikowany do pierwszej setki kandydatów na potencjalnych kolonistów. Gdy na własne oczy poznał kulisy Mars One, zasady rekrutacji oraz przebieg przygotowań do przyszłego lotu – nie wytrzymał. Postanowił zdradzić kilka szczegółów na temat działalności fundacji i jej metod organizacyjnych, a raczej ich braku.
Jak nie płacisz, to nie lecisz
Mars One twierdziła, że do projektu zgłosiło się aż 200 tys. chętnych. Tymczasem jak zdradza Roche, na Marsa chciało polecieć dokładnie 2761 osób, czyli niemal 100 razy mniej. Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Od osób, które już zgłosiły się do udziału w misji, zaczęto w różny sposób domagać się pieniędzy. Jak twierdzi Roche, aby zdobyć punkty i awansować w rankingu potencjalnych kandydatów, wystarczyło je po prostu kupić. Fundacja namawiała do zakupu oferowanych przez siebie koszulek czy plakatów. Lepiej jednak od razu było wpłacić dotację na rzecz Mars One.
Co więcej, organizacja w swoich „poradach i wskazówkach” dla uczestników w lutym zasugerowała, że 75 proc. pieniędzy zarobionych na wywiadach dla mediów powinni przelać na konto fundacji. Trochę to dziwne w przypadku podmiotu, który zamierza zainwestować miliardy dolarów w podbój kosmosu.
10 minut rozmowy na Skype i jesteś gotów do lotu na Marsa
Roche, jako były pracownik NASA doskonale zdaje sobie sprawę, że przygotowania do lotu na Marsa to nie przelewki. Wymaga to od kandydata wielomiesięcznych, specjalistycznych treningów. Tymczasem jako osoba będąca w pierwszej setce rankingu kandydatów, nigdy nie spotkał ani jednej osoby z Mars One.
Na początku organizatorzy zapowiadali co prawda przeprowadzenie osobistych wywiadów, badań i testów psychologicznych, ale zamiast tego, jak twierdzi Roche, odbył on zaledwie 10-minutową rozmowę przez Skype. Na podstawie takich krótkich przesłuchań, a także kwestionariuszy oraz prezentacji wideo przygotowanych przez kandydatów, Mars One wybrał setkę osób, która ma podbić Czerwoną Planetę.
Ucieczka z tonącego okrętu
Na klęskę misji wskazują nie tylko słowa Roche’a. W 2014 r. Mars One poinformowała, że program o przygotowaniach do lotu tworzyć będzie potentat branży medialnej Endemol. Fundacja szacowała, że dzięki temu uzyska nawet 6 mln dolarów przychodu. Ale kilka tygodni temu koncern wycofał się z tych planów. Mars One opuścił także jeden z mentorów projektu - Gerardus 't Hooft, laureat Nagrody Nobla. Niedawno stwierdził, że nie wierzy w szybką kolonizację Marsa. W jego opinii może to nastąpić za jakieś 100 lat, a nie w ciągu najbliższych 10.
Prawdopodobna klapa Mars One to z pewnością zła wiadomość dla uczestników projektu. Ale zdaniem Roche’a skutki mogą być o wiele bardziej opłakane.