
Informacje o cudownych środkach i przełomowych odkryciach naukowych, które mają odmienić oblicze walki z rakiem, pojawiają się już prawie codziennie. Olej z konopi, a może z kokosa, witamina B1 czy B17, kwas dichlorooctwowy, dandelion czy imbir, a może jednak chemio, radio lub immunoterapia? Każdego dnia można usłyszeć o kolejnych czynnikach, które raka powodują. Niejednokrotnie to, co jednego dnia leczy, drugiego, już zabija. Chorzy chwytają się każdej wiadomości, bo czas ich goni. Tymczasem specyfiku, który uwolniłby ludzkość od nowotworów, jak nie było, tak nie ma.
Wiadomość z ostatnich dni: „zespół polsko-kanadyjskich badaczy odkrył nowy gen raka piersi”. 22 kwietnia można było przeczytać, że naukowcy dowiedli, że zamiast projektować leki na raka, można zmienić raka pod leki, tak by te już dostępne go zabijały („Nature Communications”).
W tym roku w Polsce, jak przewiduje Polskie Towarzystwo Onkologii, na raka zachoruje 180 tys. osób, a za lat pięć osób z rozpoznaną chorobę nowotworową będzie już 600 tys. Oczywiście ten problem nie dotyczy tylko Polski. W wysokorozwiniętych krajach Europy Zachodniej, takich jak Francja czy Włochy, nowotwory jako przyczyna zgonów, wyprzedzają już choroby układu krążenia.
Jeśli chcieć by wymieniać wszystkie newsy o wynalezieniu leku na raka, chociażby na obszarze dekady, to doniesień tych będą setki, a może nawet tysiące. Oczywiście nie biorąc pod uwagę znachorów, samozwańczych uzdrowicieli i innych, którzy na ludzkim nieszczęściu szukają szansy na szybki zarobek. Mówimy tu o nauce, badaczach, ludziach z tytułami, z misją, ze społeczną odpowiedzialnością.
Równie wiele jak o tych przełomowych odkryciach, jest też spiskowych teorii dziejów. Te ostatnie mówią o tym, że lek na raka już od dawna naukowemu światu jest znany, tylko lobby farmaceutyczne pilnie strzeże tej tajemnicy, gdyż opłaca mu się, gdy ludzie chorują. Niestety, autentycznie może dziwić, że latamy w kosmos, robimy operacje na otwartym mózgu, grzebiemy w strukturze genów, a nie potrafimy poradzić sobie ze złośliwymi komórkami.
Dlaczego więc wciąż słyszymy o przełomie? Skąd to ciągłe nagłaśnianie wszystkich naukowych odkryć w dziedzinie onkologii?
I nie będzie nigdy.Nie będzie nigdy, bo mamy około 200 nowotworów i ta liczba rośnie wraz z rozwojem wiedzy na ich temat. Każdy z nich jest inny, wymaga innego podejścia, innych metod leczenia. Ale nie można powiedzieć, że nie ma postępów. W ciągu 40 lat mojej pracy w onkologii, ponad dwukrotnie wzrósł udział wyleczeń w odniesieniu do ogółu nowotworów. Mamy o wiele skuteczniejszą radioterapię, o wiele bardziej precyzyjną chirurgię, mnóstwo nowych, działających bardziej specyficznie leków. Ale z pokorą muszę przyznać, że nie wszystkich chorych na nowotwory umiemy dzisiaj wyleczyć, mimo że latamy w kosmos i w innych dziedzinach nauki mamy spektakularne osiągnięcia.
Przecież nam wszystkim zależy, żeby pomóc jak największej liczbie pacjentów. Wykonujemy ciężki i niewdzięczny zawód, który nierzadko wymaga od nas morderczej walki o pacjenta. Kiedy więc słyszę takie rzeczy, to aż nie wierzę, że można wymyślić takie bzdury.
W sprawie "leku" sprawdzającego się we wszystkich niemal rodzajach raka, eksperci są zgodni: "taki istnieje". Tym lekiem jest... profilaktyka. O badaniach cytologicznych i mammograficznych mówi się już coraz częściej. Dostęp do nich w Polsce dla kobiet w wieku najbardziej na zachorowanie narażonych jest stosunkowo dobry.
