– Technologicznie to produkt cięższy do stworzenia niż wyprodukowanie kiełbasy, pasztetu czy nawet sera – śmieje się Krzysztof Stypułkowski, jeden z właścicieli firmy. Szczególnie jeśli za ręczną produkcję czekolady biorą się programiści, którzy robią to po raz pierwszy i co więcej - jako jedyni w Polsce. Rzucają w ten sposób wyzwanie tym zaledwie kilku firmom, które zajmują się tym w Europie.
Do produkcji tej czekolady nie używa się proszku kakaowego lub innych półproduktów. To dokładnie tak, jak z sokiem wyciśniętym prosto z owocu – jest bez porównania lepszy od tego z koncentratu. Aż dziw bierze, gdy dowiadujemy się, że zajmuje się tym dwóch programistów, którzy wcześniej pracowali w korporacji.
Krzysztof Stypułkowski i Tomasz Sienkiewicz obaj są informatykami. Ten pierwszy kończył Politechnikę Wrocławską, jego przyjaciel z ławy szkolnej Uniwersytet Warszawski. Rzucili dobrze płatne posady w korporacjach i wzięli się za własny biznes.
Pozytywna energia
– Blisko dwa lata pracowałem w dużej firmie w Nowym Yorku. Tam ludzie jadący do pracy w metrze są jakoś pozytywnie nastawieni do świata. Po ich twarzach widać, że mówią sobie, dzisiaj jest mój dzień. Dzisiaj zmienię świat – wspomina w rozmowie z INN Poland Krzysztof Stypułkowski.
– Potem jakiś czas pracowałem na Słowenii, gdzie ludzie są szczęśliwi, klimat ciepły, a życie towarzyskie kwitnie na ulicy, nikt, nikogo nie ściga za picie wina w parku. Po powrocie do kraju przywiozłem kupę tej pozytywnej energii do Polski. Zarabiałemna prawdę dobre pieniądze, ale zawsze chciałem prowadzić własny biznes – mówi w rozmowie z INNpoland Krzysztof Stypułkowski.
Jak wyjaśnia, bał się jednak, że w kraju straci tę dawkę pozytywnego myślenia, które podłapał w USA i Słowenii. Nie chciałem się czuć się z czasem jak kisiel w wannie, który powoli stygnie, a potem się wylewa – podkreśla jeden z właścicieli firmy.
Czekolada rośnie
Potem wspólnie z przyjacielem były godziny rozmów, burze mózgów i kilka pomysłów na biznes. Ostatecznie padło na manufakturę czekolady. – Przypomniałem sobie wówczas jak będąc w Nowym Yorku, dziwiłem się, że ludzie masowo korzystają ze śniadań w knajpkach, a nie jadają w domach. Fascynowało mnie, że dzięki temu bajgel posmarowany masłem, który kosztuje 25 centów, miał wartość dodaną na poziomie dolara, czy nawet więcej. Podobał mi się taki sposób myślenia i taki biznes chciałem prowadzić. O czekoladzie wiedziałem jedynie to, że ta branża w segmencie premium stale rośnie – wspomina Stypułkowski.
Jak mówi obrazowo, on i jego przyjaciel zerwali się z łańcucha na którym byli uwiązani w korporacji. – Właściciel zwierzaka może się go w każdej chwili pozbyć. A ja chciałem być wilkiem, który szuka szynki, chociaż bywa, ze czasami wiele dni chodzi głodny – wspomina.
Dobrego trudnego początki
Środki na rozwój firmy pochodziły z ich własnych, odłożonych pieniędzy. Od początku chcieli sięgnąć po wsparcie Unii Europejskiej. Jeden z nich zarejestrował się nawet jako bezrobotny, bo taki był wymóg formalny. – Tyle, że urzędnikom jakoś w głowie się nie chciało pomieścić, że informatyk chce produkować czekoladę, i to ręcznie - mówi Stypułkowski.
W efekcie wsparcie w programie „Paszport na eksport” udało się uzyskać dopiero cztery lata później. – Już widoczne są tego efekty. Ciężko byłoby nam wyłożyć ze swojej kieszeni np. 70 tysięcy złotych na trzydniowe targi gdzieś w Europie. Sami nie dalibyśmy rady – mówi Tomasz Sienkiewicz.
Wychodzić na świat
Ich produkt z Łomianek zawędrował już do Niemiec, Szwecji czy też na wschód. Obaj właściciele zgodnie przyznają, że nie ma najmniejszych kłopotów z kontrahentami zza wschodniej granicy. – Przeciwnie, handluje się z nimi doskonale. Nie ma mowy o żadnych wydłużonych terminach płatności, kredytach itp. Po prostu dzwonią do nas z kilkudniowym wyprzedzeniem a potem pojawiają się z walizka pieniędzy – śmieją się obaj.
W swojej manufakturze zatrudniają od 15 do 30 osób. Wszystko dlatego, że czekolada to podobnie jak lody, towar sezonowy. Tyle, że ta ostatnia sprzedaje się lepiej pod koniec roku. Wszystko ze względu na temperatury i święta. Czekolada z Łomianek , nie jest tania. Tabliczka kosztuje 16 złotych. Każdy może ją zrobić na miejscy własnymi rękoma. A potem przekonać się, że zawartość czekolady w czekoladzie, na prawdę ma znaczenie.