
Interesującej odpowiedzi na to pytanie, udziela profesor psychologii w Swarthmore College w Pensylwanii Barry Schwartz. W wywiadzie dla „Gazety Świątecznej” mówi:
Przez długi czas duży wybór kojarzył się z wolnością, autonomią i samostanowieniem. W świecie, w którym istnieje praktycznie nieskończona liczba opcji, każdy znajdzie (...) "coś dla siebie". Tyle że okazało się, że kiedy mamy tysiąc możliwości, pojawia się podstawowy kłopot z określeniem, czym to "coś dla siebie" tak naprawdę jest. Wtedy wybór przestaje już być błogosławieństwem.
Profesor przytacza też eksperyment, jaki w 2000 roku przeprowadzili amerykańscy naukowcy Sheena Iyengar i Mark Lepper. W sklepie z luksusowymi towarami badacze wystawili słoiki z egzotycznymi dżemami do degustacji. Każdy z klientów dostał bon uprawniający do jednodolarowej zniżki, gdyby zdecydował się na kupienie któregoś z tych dżemów. Gdy wystawiono sześć rodzajów smaków, na zakup zdecydowało się aż 30 proc. klientów. Ale gdy zwiększono asortyment do 24 smaków, odsetek kupców zmalał do 3 proc. Jak podkreśla w wywiadzie Schwartz, wybór paraliżował ludzi, a eksperyment jest pierwszym naukowym dowodem na to, że duży wybór wcale nie musi być korzystny dla klienta.
Może dlatego właśnie, by nie musieć wybierać spośród tysiąca produktów, na co przecież zasadniczo nie mamy czasu, zamiast wizyt w supermarketach, coraz więcej z nas woli szybkie zakupy w osiedlowym sklepiku. Tam bowiem wybór produktów jest uboższy, więc bierze się po prostu, to co jest i nie marudzi. Może też dlatego nierzadko słyszę od ludzi, że w sumie choć bardzo się na jakiś produkt napalili i ostatecznie wyszukanie go w morzu jemu podobnych, zajęło im mnóstwo czasu, to koniec końców nie są zadowoleni.
Robert Izdebski, który wspólnie z prof. Tadeuszem Tyszką badał podejmowanie decyzji w ujęciu dynamicznej psychologii społecznej, tak pisze o wnioskach, jakie przyniosło badanie:
Teraz (…) bardzo wiele rzeczy robimy pierwszy raz, przez co nie mamy do danej sytuacji schematów. Niestety, nasze umysły ich strasznie potrzebują, więc przypisują wartości domyślne ze schematów podobnych, najbardziej zbliżonych, ale przecież nie mamy wzorców. Skutek to totalny chaos i olbrzymie wahania, prawie przy każdej decyzji.
Receptą na powyższe dylematy według przytaczanego tu już psychologa ze Swarthmore College, jest pewne samodzielne ograniczenie sobie wyborów, zawężanie opcji. Podobny sposób zresztą proponują wszyscy Ci, których konsumpcjonizm i konieczność podejmowania tysiąca decyzji każdego dnia doprowadziła do zmiany uciążliwego stylu życia, na styl minimalistyczny.
Choć brzmi prosto, w praktyce aż tak proste nie jest, gdyż wszystkim nam trudno zrezygnować z „posiadania”, które dziś nierzadko jest przecież miernikiem pozycji w społeczeństwie, rodzinie, gronie towarzyskim. Jednak jak twierdzi Babauta, stopniowa eliminacja szybko potrafi pokazać korzyści, jakie przynosi „mniej”.
Zdanie Barry'ego Schwartza z kolei najlepszym sposobem, przetestowanym zresztą na samym sobie, dokonywania wyborów we współczesnej rzeczywistości, jest satysfakcjonizm - czyli właśnie zgoda na to, co „wystarczająco dobre”. Nie oznacza to jednak, że człowiek ma godzić się na "byle co". Warto w takim przypadku np. zwrócić się do eksperta, który zawęzi pole wyboru.
Napisz do autorki: izabela.marczak@innpoland.pl