
Z przeprowadzonych badań wynika, że wprowadzenie podatku, a tym samym zmniejszenie spożycia słodkich napojów gazowanych (o 15 procent) zaowocowałoby spadkiem liczby samych tylko osób otyłych o 1,3 procenta (o 180 tysięcy), a osób otyłych i z nadwagą o 0,9 procenta (o 285 tysięcy). 20-procentowy podatek przyniósłby dodatkowe 275 milionów funtów rocznie (około 8 pensów od osoby na tydzień). Zwolennicy podatku przekonują, że pieniądze te można by przeznaczyć na państwową służbę zdrowia lub na obniżkę cen zdrowych produktów żywnościowych, takich jak owoce i warzywa.
Już w 2008 r. szwedzcy naukowcy udowodnili na łamach „Nature”, że liczba komórek tłuszczowych, którą nagromadzimy w dzieciństwie, w dorosłym życiu już nam się nie zmieni, co oznacza, że będąc grubym dzieckiem ryzyko tycia w późniejszym wieku będzie u nas większe, niż u osób z mniejszym zasobem komórek tłuszczowych.
Powody takich ruchów koncernów są dość prozaiczne: powstał nowy target, który interesują ekotreydn – społeczeństwo świadome, jak ważne dla zdrowia i życia jest jedzenie wartościowych produktów. W efekcie część producentów żywności zaczyna produkować jedzenie zdrowsze, eko lub bio. Zamiast cukru stosują słodziki (mniejsza kaloryczność, choć wartość zdrowotna wątpliwa), słodzidła naturalne typu: stevia, ksylitol (cukier brzozowy), susz owocowy (figi, daktyle). Wystarczy wspomnieć coca-colę life, właśnie ze stewią.
Dlaczego wiedząc, że „żarcie” fastfoodowe jest niezdrowe, tak często po nie sięgamy? Dlaczego nie wybieramy do pochrupania przed telewizorem marchewki zamiast chipsów albo nie pijemy wody, herbaty, zamiast coli czy piwa?
Po pierwsze, jak stwierdzili psychologowie z University of Southern California, mózg ludzki uczy się kojarzyć żywność ze środowiskiem, w którym była ona spożywana i w obecności takich samych czynników środowiskowych stymuluje organizm do jedzenia. Jeżeli więc kojarzymy oglądanie telewizji z jedzeniem, kina z popcornem, wypadu na zakupy z wizytą w McDonald's, to pojawienie się w kinie, na kanapie czy w centrum handlowym będzie uruchamiać chęć objadania się, niestety zwykle niezdrowymi rzeczami.
Otyłość nie bierze się z kosmosu. Wystarczy zrozumieć i przyjąć to, co powiedział kiedyś Allen Carr, znany brytyjski „odzwyczajacz” od złych nawyków. „Jeśli do 5 litrowego baniaka wlejesz 6 czy więcej litrów paliwa, to nie ma przebacz, musi się wylać”. Jeśli więc zamiast 1800 kcal jakie przy siedzącym trybie życia wystarczą kobiecie, dziennie będzie wrzucać w siebie 2000 i więcej, to nie ma przebacz, odłoży się to w formie tłuszczu.
tylko jeden mężczyzna na 240 ze wskaźnikiem BMI od 30 do 35 punktów jest w stanie się odchudzić, a w przypadku kobiet jest niewiele lepiej, bo zaledwie jedna z nich na 124 z taką samą otyłością jest w stanie pozbyć się nadmiernej masy ciała. A nawet jeśli się to im uda, w ciągu kolejnych pięciu lat na powrót osiągają dawną wagę.
Napisz do autorki: izabela.marczak@innpoland.pl