Zapewne wiele osób słyszało, że kosmetyki testuje się najczęściej na oczach królików. Mniej ludzi już wie, że papierosy, a raczej toksyczność ich dymu, testuje się na psach. Psychologowie, genetycy i spece od broni biologicznej lubują się w wykorzystywaniu szympansów i innych naczelnych. Wiele tych testów i eksperymentów jest tak makabryczna, że niejednemu z nas spędziłaby sen z powiek. I mimo że współcześnie większości z nich nie trzeba wykonywać, prowadzi się je. W imię nauki – mówią eksperci.
Gdybym była małpą
To nie chciałabym trafić do USA. Tam eksperymenty na naczelnych to chleb powszedni naukowego światka. I zapewne, gdybym tam trafiła, U.S. Air Force wykorzystałoby mnie do testów ukazujących, jak wybuch bomby atomowej wpłynie na zdolności pilotów zrzucających bomby do pilotowania maszyn.
Poddano by mnie promieniowaniu, wsadzono do symulatora lotów, a właściwie specjalnej platformy (Primate Equilibrium Platform – PEP), przywiązano i obserwowano czy mimo coraz gorszego stanu w jakim się znajduję, chwilowej utraty przytomności, bólu, udaje mi się utrzymać stery. Jeśli nie, to bach! Potraktowano by mnie prądem. Na drugi dzień zwiększono by dawkę promieniowania i moc elektrowstrząsu, i dalej jazda. Dopóki nie umrę.
Mogłaby mnie też wykorzystać NASA do swoich eksperymentów, w których bada wpływ długotrwałego wystawienia na promieniowanie kosmiczne przy ewentualnym locie na Marsa.
Ale mogłabym też trafić w ręce doktora R.J. Whita, który odciąłby mi głowę i przeszczepił do ciała innej małpy. Przeżyłabym potem kilka dni.
Mogłabym w końcu trafić także na Liberię, wyspę w Zachodniej Afryce, gdzie Amerykanie stworzyliby swoje centrum badań i testowali na mnie różne zapalenia wątroby typu C i infekowali innymi nękającymi ludzkość chorobami. W ten sposób powstała m.in. szczepionka na polio.
Mogłabym też trafić w ręce koreańskich naukowców, którzy by mnie sklonowali, wcześniej łącząc z meduzą. Pod wpływem UV, jako pies o imieniu Rubby, po prostu bym świeciła. Tyle że świecący beagle nie jest światu potrzebny, jest tylko taką ciekawostką, podobnie jak inne świecące owce, świnie, kretoszczury, które wyhodowano.
Rosja - tam dopiero "eksperymentują"
Chyba najgorzej jednak, gdybym trafiła do Rosji. Tam Sergei Bruyukhonenko odciąłby mi głowę i podtrzymywał ją przy życiu za pomocą specjalnego urządzenia. Podczas doświadczenia rosyjski naukowiec badałby reakcje na bodźce zewnętrzne. Świeciłby mi światłem w oczy i dziwił się, że jeszcze mrugam, połaskotał w nos piórkiem, i znów zdziwienie, że moja głowa rusza się próbując ugryźć piórko. A później świat rosyjskiej nauki doceniłby mojego oprawcę i pośmiertnie uhonorował prestiżową nagrodą Lenina.
22 lata później mogłabym z kolei wpaść w ręce rosyjskiego chirurga Wladimira Demikowa. Ten nie dość, że odciąłby mi głowę, to również przednie łapy, po czym wszystko wszczepiłby w ciało innego psa.
A potem dziwił się, że tworząc dwugłowego psa, jedna głowa będzie chciała zagryźć drugą. Po co? Czy oprócz ciekawości badacza czemuś to posłużyło?
W Japonii przynajmniej tłumaczyliby, że przeszczepiając głowy młodych osobników do ciał starych, chcą zbadać skutki niedokrwienia na rozwój mózgu, ale tu? Albo w rzymskiej Klinice Gemelli, gdzie ukrzyżowanie psa miało pomóc naukowcom lepiej sobie wyobrazić ukrzyżowanie Jezusa? Naprawdę to jest nauka?
Gdybym była królikiem
Zapewne trafiłbym do laboratorium, a moje oczy służyły by do testów na tolerancję błony śluzowej (Draize-Test). Rozmaite chemiczne substancje zakraplano by i wcierano w moje oczy. Wszystko dlatego, że nie wydzielam łez, więc nie wypłuczę testowanego materiału, który szybciej wyżre mi oko, niż się z niego sam wydostanie, tym bardziej, że przecież jestem unieruchomiona, więc jak mam sobie coś z oczu wydostać.
Ale mogłabym też zostać użyta do testów na podrażnienie skóry. Wygoliliby mnie i pokaleczyli mi skórę, a potem posmarowali ją testowanym preparatem i patrzyli jak działa. Tyle, że tak naprawdę żadnej gwarancji działania po takim teście nie ma - bo ja jestem królikiem, a Ty nie.
Gdybym była szczurem, myszą, świnką morską...
To chyba już nikt by się ze mną nie liczył. Jeśli co roku w laboratoriach świata ginie 800 mln zwierząt, to sądzę, że nie będzie przesadą, gdy powiem, że 2/3 z nich to właśnie my - gryzonie. Wysyła się nas w kosmos (Iran, Kawoszgar-3), używa nas jako preparatów, testuje na nas toksyczność różnych substancji (Test LD50), wszczepia się nam chipy, otwiera mózgi, testuje wytrzymałość na ból, przeprowadza się na nas wiwisekcje.
Testuje się naszą wytrzymałość wrzucając do naczyń z wodą, z których nie można wyjść inaczej, jak łapami do przodu. Zawsze chodzi o wynik. Ile czasu jesteśmy w stanie pływać, żeby się nie poddać. Kto będzie walczył o życie dłużej nim utonie: szczur, kot czy żaba?
Gdybym była świnią
Może trafiłabym do wrocławskiego Centrum Diagnostyki Eksperymentalnej i Innowacyjnych Technologii Biomedycznych Uniwersytetu Przyrodniczego, gdzie weterynarz-naukowiec dr Wrzostek w imię nauki, jak twierdzi, połamałby mi kręgosłup zrzucając nań ciężarek. A później naukowcy by obserwowali, jak sobie radzę z życiem, kiedy wpadnę w depresję, kiedy stracę apetyt, a może w ogóle nie przeżyję.
Mogłabym też trafić do specjalistów od serca, bo u mnie ten organ bardziej przypomina człowieczy, niż u małpy. Działanie nowych zastawek, wykorzystanie mojego serca do konstrukcji „sercowych” elementów dla Was lub jak w Centrum Badawczo-Rozwojowym American Heart of Poland w Kostkowicach posłużyłabym jako tester dla badaczy zmian miażdżycowych. Wywołaliby miażdżycę w moich tętnicach wieńcowych, a potem eksperymentowali jak ją zwalczyć.
Gdybym była... naukowcem
Zapewne zrobiłabym wszystko, by zminimalizować cierpienie na świecie (nie tylko swojego gatunku). Tym bardziej, że ów postęp, wiedza i władza nad naturą, jaką dotychczas osiągnął człowiek, nie tyle wynika z jego geniuszu, lecz wielości eksperymentów i z miliardów ofiar, jakie za tym wszystkim stoją.
W niedawnym dyskursie, jaki się odbył w Polsce przy okazji zmieniania ustawy o ochronie zwierząt, w tym także eksperymentowania na nich, polski zoolog i paleontolog, prof. Andrzej Elżanowski mówił o bezsensie współczesnych praktyk naukowych z wykorzystaniem zwierząt.
Wiele eksperymentów na zwierzętach nie przynosi skutku, bo ich organizmy reagują na rózne specyfiki odmiennie niż człowiek. Gro specyfików, które znalazły się na rynku po testach na zwierzętach, okazało się trujących dla ludzi, jak na przykład słynny talidomid. W latach 50. i 60. przepisywano go kobietom w ciąży jako środek antydepresyjny. W efekcie spowodował, że ponad 10 tysięcy noworodków urodziło się bez rąk lub nóg. Środek testowano na zwierzętach, u których nie wykazywał skutków ubocznych.
Inny przykład: lek przeciwrakowy azauridina powoduje zgubny zanik szpiku kostnego u psów już po 7-10 dniach. Przez człowieka natomiast jest tolerowany przez długi czas. A cyjanek potasu, który jest jedną z najbardziej niebezpiecznych trucizn dla ludzi, dla królików był niezbyt groźny. Natomiast mysz może przeżyć po połknięciu dawki cyjanku równej 700 proc. dawki śmiertelnej dla człowieka.
Takich przykładów można mnożyć bez liku. Testy na zwierzętach często nie są wymierne, a poza tym jak dowodzi prof. Elżanowski, współcześnie istnieje już tyle alternatywnych metod badawczych, że zwierzęce ofiary w 90 proc. można by wyeliminować.
Jego zdaniem, do ograniczenia cierpienia zwierząt z nauką w sztandarze, potrzebna więc dziś tylko jednego: dobrej woli badaczy.
Eksperymentujący na zwierzętach badacze to społeczność, która nie umieją robić nic innego, tylko eksperymentować. Oparli na tym swoje kariery naukowe i walczą o status quo. Napędza to przemysł biomedyczny, farmaceutyczny, w którym jest dużo pieniędzy. Niektóre instytuty z tego żyją. W USA testowano kiedyś na zwierzętach wszelkie możliwe substancje, które jakoby miały leczyć raka. Mimo wydania setek milionów dolarów eksperymenty nie przyniosły skutku.