W latach 80-tych Sylwester Cacek pracował w szkole oraz prowadził hufiec harcerski w Piasecznie. Jednak postanowił rozpocząć przygodę z biznesem – zainwestował oszczędności zdobyte na emigracji i wspólnie z żoną Dorotą założył sklep z odzieżą i zabawkami w Górze Kalwarii oraz z artykułami RTV w Piasecznie. Interes szedł mu tak dobrze, że przekształcił się w Dominet Bank, który w 2007 r. biznesmen sprzedał grupie Fortis za niemal 500 mln zł. Z kolei dziś po wyprowadzeniu na prostą sieci restauracji Sphinx, Cacek chce przejąć pizzerie Da Grasso i rzucić rękawicę światowym gigantom – AmRest oraz McDonald’s.
Sylwester Cacek przygodę z biznesem rozpoczął w 1989 r., kiedy w wyniku przemian ustrojowych oraz reformy Wilczka tysiące Polaków postanowiło zostać przedsiębiorcami. Na początku jego sklepy z zabawkami, odzieżą oraz sprzętem RTV nie różniły się niczym od tysięcy tego typu placówek nad Wisłą. Dlatego biznesmen aby osiągnąć większy zysk postanowił pośredniczyć w udzielaniu kredytów na zakup towarów w swoich sklepach i założył w tym celu Dominating Network. Branża finansowa szybko przypadła mu do gustu.
Wykorzystał kryzys finansowy na swoją korzyść
Cacek postanowił iść za ciosem i rozszerzył działalność o udzielanie kredytów samochodowych. Następnie w 1998 r. za 30 mln zł nabył od Citibanku oraz KGHM-u – Cuprum Bank, który w 2002 r. przekształcił w Dominet Bank. Dzięki temu manewrowi zyskał możliwość udzielania kredytów bankowych, a nie jak dotychczas jedynie pośredniczenia w nich. Biznesmen wykazał się niezwykłym wyczuciem przy sprzedaży Dominet Banku – w 2007 r. zbył 100 proc. akcji za niemal 500 mln zł na rzecz międzynarodowej grupy Fortis tuż przed nadchodzącym kryzysem finansowym.
Co więcej, okazał się on dla Cacka niestraszny, gdyż milioner postanowił wykorzystać niespokojny czas na przejęcia za zarobione pieniądze na sprzedaży Dominetu spółek przeżywających kłopoty finansowe, ale jednocześnie mających potencjał do rozwoju. Dlatego w 2007 r. przejął 22,3 proc. akcji firmy Redan – właściciela takich marek odzieżowych, jak Top Secret czy Troll. Z kolei dwa lata później zdecydował się odkupić od AmRestu 33 proc. akcji Sfinks Polska – właściciela sieci restauracji Spinhx oraz Chłopskie Jadło. Była to niezwykle ryzykowna decyzja, gdyż spółka przeżywała duże kłopoty.
Cacek musiał uporać się przede wszystkim z problemami z franczyzobiorcami. Jak wskazywał, wielu z nich przesyłało do centrali rachunki na fikcyjne inwestycje, które w rzeczywistości nie były realizowane. Przykładowo w jednym z lokali najemca wystawił fakturę za instalację klimatyzacji, a w efekcie przeprowadzonej kontroli okazało się, że w rzeczywistości restauracja nie jest klimatyzowana. Ponadto Sphinxy nie były przystosowane do znacznie różniącego się od realiów lat 90-tych – kiedy powstawały, rynku gastronomicznego w Polsce.
„Poznanie odpowiednich ludzi to szczęście”
Dlatego Cacek postanowił przeprowadzić wielką inwentaryzację w firmie. W rozmowie z „Forbesem” biznesmen opowiedział o spotkaniu z franczyzobiorcami w hotelu w Łodzi, do którego doszło tuż po przejęciu przez niego firmy. Otóż nowy inwestor krótko zakomunikował osobom zarządzającym lokalami o najgorszych wynikach finansowych, aby dobrze zastanowili się, czy chcą kontynuować działalność. Bo jeśli nie, to bez żalu się z nimi rozstanie. W efekcie spośród 94 placówek firmy Sfinks, w aż 70 doszło do zmiany franczyzobiorców. Zastąpili ich operatorzy, którzy za prowadzenie biznesu otrzymują wynagrodzenie.
Cacek postanowił również otoczyć się zaufanymi ludźmi, którzy obecnie zarządzają Sfinksem. Jak przyznał „Forbesowi”, praca z innymi osobami stanowi jeden z jego największych atutów, której nauczył się w trakcie pracy w szkole i hufcu harcerskim. Otóż biznesmen ściągnął do niej byłych współpracowników z Dominet Banku kiedy okazało się, że Fortis Bank łączy się z BNP Paribas. W wyniku fuzji mogłoby zabraknąć miejsca dla zaufanych ludzi Cacka. Dlatego za zgodą banku jego były właściciel złożył swoim byłym podwładnym propozycję pracy, która została przez nich przyjęta i to oni w przeważającej większości tworzą dziś kadrę kierowniczą Sfinksa. Jak przyznaje Cacek, spotkanie odpowiednich ludzi to „prawdziwe szczęście”.
W wyniku działań Cacka Sfinks pomału wychodzi na prostą – w pierwszym kwartale tego roku wypracował zysk operacyjny w kwocie 1 mln zł. Jak twierdzi biznesmen, spółka już dziś byłaby w stanie spłacić swoje zadłużenie w kwocie ponad 90 mln zł, ale woli on przeznaczyć te środki na ambitne inwestycje. Takie, jak zakup sieci pizzerii Da Grasso od Katarzyny Rozwandowicz, która posiada w swoim portfolio 170 lokali. Gdyby doszło do tej transakcji, w Polsce powstałby trzeci duży gracz na rynku gastronomicznym – po McDonald’s oraz AmRest.
Piłkarska plajta
Jedyną inwestycją w karierze Sylwestra Cacka, która zakończyła się klapą był zakup klubu piłkarskiego Widzew Łódź. Biznesmen zakupił go w 2007 r. za niemal 10 mln zł deklarując ambicje podbicia polskiej ekstraklasy. Jednak drużyna zamiast walczyć o najwyższe lokaty, przez lata balansowała pomiędzy najwyższą klasą rozgrywkową a pierwszą ligą. Biznesmen miał żal do władz miasta, że pomimo pompowanych przez niego w klub kolejnych milionów złotych, nie rozpoczęły budowy nowego stadionu. Jak przyznał w 2013 r., zainwestował w łódzką drużynę 70 mln zł.
Ale podobnie jak inni polscy milionerzy, jak Zygmunt Solorz-Żak, Bogusław Cupiał, Mariusz Walter czy Józef Wojciechowski – nie odniósł w piłkarskim biznesie sukcesów. W efekcie Cacek wycofał się z klubu, a Widzew upadł. – Sam Cacek w rozmowie z „Forbesem” swoje niepowodzenie tłumaczył faktem, że piłka nożna to połączenie biznesu, polityki oraz kultu religijnego ze strony kibiców. Natomiast on osobiście nie widzi się w roli polityka czy duchownego i woli skoncentrować się na tym, co wychodzi mu najlepiej, czyli prowadzeniu interesów – stwierdził milioner.
Dziś „Forbes” jego majątek wspólnie z żoną Dorotą szacuje na kwotę 330 mln zł, co daje mu 86. miejsce na liście najbogatszych Polaków tego magazynu.