Ponad miliard złotych mają wyłożyć państwowe spółki na Nową Kompanię Węglową. NKW ma uratować te zakłady, których nie opłacało się już utrzymywać. Rządowy plan może jednak nie wypalić, bo spółki Skarbu Państwa nie palą się do inwestowania w nierentowne kopalnie. Nieoficjalnie zaś, niektórzy prezesi są gotowi zrezygnować, jeśli rząd dalej będzie próbował zmusić ich do podjęcia decyzji szkodliwych dla ich firm.
Plan "ratowania" związkowców
Gdy sytuacja w Kompanii Węglowej była dramatyczna, a górnicy rozpoczęli strajki, Ewa Kopacz zaczęła z nimi negocjacje. Najpierw miało być twardo, z likwidacjami nierentownych zakładów. Politycy jednak szybko ugięli się pod żądaniami górników. W efekcie powstał plan na „nową NKW”.
Zakłada on, że nowa spółka przejmie nierentowne kopalnie od starej KW i uczyni je rentownymi. Nie ma w tym jednak żadnego genialnego planu – spółki Skarbu Państwa mają po prostu dołożyć do tego biznesu, stając się inwestorami NKW. Tylko do końca III kwartału 2015 roku państwowe spółki energetyczne – m.in. PGE, Tauron, PGNiG – miałyby wyłożyć łącznie 800 mln złotych na „dokapitalizowanie” NKW, o czym informuje „Rzeczpospolita”.
Jak przepuścić miliony
Te 800 milionów ma zostać przeznaczonych między innymi na... wypłaty z okazji Dnia Górnika, czyli Barbórki. To jeden z wielu przywilejów, jakie mają związkowcy w tej branży. Przypomnijmy, że w KGHM protestowali, bo uznali podwyżkę o 300 złotych za zbyt małą. W PGNiG podobnie – twierdzą, że podwyżki są zbyt małe, chociaż związkowy specjalista dostaje taką pensję jak kierownik, ma też do dyspozycji swoje biuro i auto. W przypadku spółek węglowych dochodzą do tego na przykład deputaty węglowe.
Dodajmy, że wszystkich tych przywilejów wyrzekli się pracownicy kopalni Silesia, która była na skraju upadku, a dzięki ich zaangażowaniu stała się na powrót rentowna.
800 milionów na Barbórkę to jednak dopiero początek tego, co spółki SP miałyby wpłacić na NKW. Samo PGE ma, w rządowej wizji, przeznaczyć na ten cel łącznie ok. 400 milionów złotych. Kolejne „dokapitalizowanie” ma nastąpić w 2016 roku – najpierw na kwotę 470 mln zł, potem 220 mln zł.
Nie podoba się, to żegnamy zarząd
Zarządy państwowych firm energetycznych ostro sprzeciwiają się planom rządu. Na tyle ostro, że zarząd PGE miałby zostać wymieniony, jeśli nie zgodzi się na „ratowanie” kopalń. Brzmi to jak absurd rodem z Rosji, gdzie Kreml ręcznie steruje największymi państwowymi firmami, ale niestety – dzieje się w Polsce.
Równie absurdalna była wymiana zdań między ministrem Czerwińskim i prezesem Energi Andrzejem Tersą, który również sprzeciwia się łożeniu pieniędzy na NKW. Tersa oświadczył, że „nie widzi biznesowego uzasadnienia” dla „zaangażowania w ten projekt”. Podkreślił przy tym, że jego firma nie pała entuzjazmem wobec inwestycji w nowy blok energetyczny w Ostrołęce, chociaż Czerwiński twierdził podczas jednej z konferencji prasowych, że „widzi duże szanse na powrót Energi” do tego projektu.
Tersa w odpowiedzi na te słowa oświadczył, że minister wyraził swoją nadzieję, ale wcale nie oznacza to powrotu do inwestycji. Czerwiński później zaś przekonywał, że jest w stałym kontakcie z Tersą i pojawia się tam wątek inwestycji w Ostrołęce. Komu wierzyć, nie wiadomo, ale pamiętajmy, że w przypadku polityków trzeba brać dużą poprawkę na zbliżające się wybory. Sytuacja ta świetnie obrazuje, jakie są rzeczywiste relacje spółek Skarbu Państwa z rządem.
Dołóżmy wszyscy do kopalni
To jednak nie koniec przebojów, jakie w ostatnich dniach rząd zafundował spółkom SP. W konflikt z ministerstwem wszedł też zarząd Tauronu. Firma ta, w wizji gabinetu Ewy Kopacz, miała odkupić kopalnię Brzeszcze. Zarząd zgodził się kupić zakład za symboliczną złotówkę, ale tylko pod warunkiem zwolnienia ponad 800 górników i przekazania kolejnych 700 etatów do outsourcingu. Pensje pracowników miałyby do tego być uzależnione od wyników kopalni, co dla przyzwyczajonych do stałej i sporej pensji związkowców byłoby szokiem. Od dawna jednak wiadomo, że bez głębokiej restrukturyzacji Brzeszcze, jak i inne upadające kopalnie, nie staną się opłacalne.
Oczywiście, na takie warunki rząd nie może się zgodzić, bo przecież po to powstał cały plan, by ratować górnicze etaty. Tym bardziej, że związkowcy z KW Brzeszcze zagrozili strajkiem, jeśli Tauron nie zmieni warunków. W związku z tym w radzie nadzorczej firmy wymieniono dwóch członków i nieoficjalnie groziło to też zarządowi. Póki co jednak spółka nie ugięła się pod tymi groźbami, a prezes Lubera zapewnił, iż "nie czuje presji na zakup kopalni Brzeszcze" ani nie obawia się o swoje stanowisko.
Na efekty takiej polityki nie trzeba było długo czekać. Jak wylicza wysokienapiecie.pl, od 25 maja do 24 sierpnia akcje Enei i Energi spadły w dół o 18 proc., PGE o 25 proc., zaś Tauronu o 26 proc. Jak podkreśla w swoim tekście Justyna Piszczatowska, samo PGE w ten sposób straciło na wartości 9,8 mld złotych, a łącznie wartość tych spółek zmalała o 15,5 mld złotych.
Rząd zdeterminowany jak nigdy
Z wypowiedzi ministra Czerwińskiego wynika jednak, że rząd swój plan przeprowadzi – z obecnymi członkami zarządów energetycznych spółek albo bez nich.
Taki kierunek polityki jasno pokazuje, że rząd interesuje tylko jedno w dziedzinie węgla i energetyki: brak strajków i poparcie górników. Już sam plan, ekonomicznie nieuzasadniony, był typową zagrywką pod wybory – nie pierwszy zresztą raz w ten sposób rząd PO uginał się pod żądaniami górników. Teraz jednak politycy gotowi są poświęcić wartość spółek Skarbu Państwa, ich potencjalne inwestycje i rozwój, byle tylko trzymać związkowców przed wyborami w ryzach.
Związki zawodowe - szara eminencja polskiej gospodarki
To o tyle groźne, że już dzisiaj związki zawodowe w zasadzie ustalają politykę rządu. Jeśli teraz gabinet Ewy Kopacz doprowadzi swój plan do skutku, dalej może być już tylko gorzej. O tym, że związki zawodowe mają o wiele większe ambicje niż pieniądze, pisaliśmy kilka miesięcy temu. Nie chodzi już nawet o podwyżki, ale pokazanie, kto tu rządzi – celem protestów związkowców miały być właśnie zarządy spółek.
I wszystko wskazuje na to, że związkom uda się „wysadzić z siodła” niektórych prezesów, ale bynajmniej nie dlatego, że przyjdzie minister i wymieni zarządy. Po prostu niektórzy prezesi, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, są skłonni odejść z dnia na dzień. Boją się, że później mogą zostać posądzeni o działalność na szkodę spółki – ale też po prostu nie chcą sygnować swoim nazwiskiem biznesowego absurdu.
Jeśli pytanie jest o personalia, to ja muszę dopuszczać sytuację, że ktoś uzna, że to jest dla niego za ciężkie, zdrowotnie czy psychicznie i może nie podjąć zadania. Ale nie ma z naszej strony działań nakierowanych na zmianę. Jesteśmy nakierowani na wykonanie trudnego, skomplikowanego, ale dobrze przygotowanego zadania, które zakończy się sukcesem.