Stworzyli interaktywną wersję elementarza dla polskich szkół, ale z ich produktów korzystają w placówkach w ponad 30 krajach, m.in. Hiszpanii, Nigerii czy na Filipinach. O firmie Learnetic opowiada jej twórca i dyrektor – Artur Dyro.
Jak to się dzieje, że gdańska firma zajmująca się e-learningiem staje się największym polskim eksportem na Samoa albo zaczyna dostarczać elektroniczne podręczniki do jamajskich szkół?
Dzięki ciężkiej i mozolnej pracy, niczemu więcej. Owocują setki odwiedzonych konferencji wydawniczych, targów edukacyjnych, forów ekonomicznych. A to jest przecież dopiero początek drogi. Najczęściej współpracujemy bowiem z organami centralnymi – urzędami czy ministerstwami. Po podpisaniu kontraktu czekają nas długie i żmudne negocjacje. Trzeba dopracować każdy szczegół podręcznika, a dopiero później stworzyć ostateczną wersję podręcznika.
Akurat w przypadku Samoa sprawa wyglądało troszkę inaczej. Zostaliśmy poleceni prze firmę RTI, współpracującą z Asian Development Bank, które finansuje różne inicjatywy edukacyjne na całym świecie. W ten sposób udało się nawiązać współpracę z tamtejszym Ministerstwem Edukacji, dzięki czemu dostarczamy e-podręcznik do wszystkich szkół średnich na Samoa.
A czym różni się podręcznik przygotowany dla samoańskiego ucznia od przygotowanego dla polskiego?
Nauczyciele twierdzą, że prawie wszystkim. Uważają bowiem, że edukacja jest inna w każdym zakątku świata. Według nich kultura, tradycja, wartości wpływają na sposób nauczania w szkole. Szanujemy tę opinię i staramy się uwzględniać w naszej pracy. Z drugiej strony twierdzenie Pitagorasa jest wszędzie takie sam. Nie ma przecież większych różnic w nauczania przedmiotów ścisłych między Azją, Europą czy Afryką. Trzeba tylko zająć się detalami. I to jest siła naszej firmy – potrafimy połączyć potrzeby nauczycieli z uniwersalnością nauki.
Czyli to jest największa zaleta Learnetic?
Tak, to jedna z jej mocniejszych stron. Ale moim zdaniem najważniejsze jest, ze potrafimy połączyć dwie odmienne kompetencje – wydawnicze i technologiczne. Z jednej strony są bowiem tradycyjne wydawnictwa, z ogromną wiedza merytoryczną, doświadczeniem w tworzeniu podręczników, będące jednak kompletnymi laikami, jeśli chodzi o zastosowanie nowych technologii. Z drugiej strony mamy firmy technologiczne, które są bardzo innowacyjne, ale o edukacji wiedzą bardzo niewiele. A my mamy, i jedno, i drugie. Potrafimy stworzyć kompletny, matematyczny skrypt dla licealisty, a potem zcyfryzować w jasny i przejrzysty sposób.
A czy Państwo „tylko” cyfryzują gotowe podręczniki czy również tworzą własne?
To zależy od klienta. Czasem współpracujemy z wydawnictwem mającym dokładną i precyzyjną wizję, które doskonale wie, czego chce, a my tylko pomagamy dopracować szczegóły na poziomie technicznym. Ale i są firmy bardziej otwarte, chcące współpracować z nami bliżej, wymieniać się doświadczeniami.
Obecnie pracujemy z małymi fińskim wydawnictwem, które tworzy podręcznik do matematyki eksperymentalnej. Oni przyszli do nas z gotowymi pomysłami, ale chcieli, żebyśmy pokazali jak sprzedać te pomysły w atrakcyjny sposób. I teraz rozmawiamy, dyskutujemy, wymieniamy się doświadczeniami, tworzymy razem zupełnie nową jakość. Więc na pewno nie ograniczamy się tylko do pracy odtwórczej, ale i sami kreujemy wiele rzeczy.
Na koniec, czemu właściwie edukacja?
Bo to ogromne wyzwanie. Po pierwsze bowiem edukacja może zmienić świat. I to nie są wyłącznie puste, wzniosłe słowa. To jest rzeczywistość. Po drugie to doskonała reklama Polski. Pniemy się coraz wyżej w rankingach PISA, nasza edukacja staję się światową marką i to nie umyka innym krajom. Coraz częściej inspirują się naszym metodami, korzystają z naszych doświadczeń. To wielki sukces Polski. Uważam, ze to ogromna szansa dla naszego biznesu, żeby wykorzystać ten boom i zbudować świetną markę związaną z edukacją. My chcemy być tego częścią, choćby najmniejszą.