Choć nie ciągnęło go do pszczelarstwa, został pszczelarzem. Co więcej, im bardziej działał obok niego, tym bardziej ono wychodziło mu na spotkanie. W wieku 34 lat zrozumiał, że nie warto w życiu nic robić na siłę i przy niczym się upierać, bo los i tak zrobi swoje. Warto za to płynąć z tym, co przynosi dzień i dbać o to, by robić, co się ma do zrobienia dobrze.
Pierwszy raz wizja związania się z pszczelarstwem pojawiła się w życiu Marcina Sudzińskiego pod koniec szkoły podstawowej. Wówczas jego klasa, w ramach poszerzania horyzontów odnośnie wyboru przyszłej szkoły, pojechała z wychowawcą na wycieczkę do Pszczelej Woli. Tam uczniowie lubelskiej podstawówki, mieli zapoznać się z zawodem pszczelarza i zorientować w programie nauczania w znajdującym się tam technikum.
- To było urokliwe miejsce – wspomina Marcin Sudziński. - Łąki, przestrzenie, zielono. Internat tonący w słońcu i drzewach, park, zwierzęta. Poczułem, że jeśli gdzieś miałbym się dalej uczyć, to bardzo bym chciał, by było to właśnie tam. Nie myślałem jednak wtedy o pszczelarstwie. Myślałem o klimacie jaki tam panuje. I w zasadzie przez cały okres technikum, nie tyle zawód, co ludzie w szkole i w internacie zajmowali najważniejsze miejsce na drabinie moich wartości.
Technikum skończył z przekonaniem, że pszczelarzem nie zostanie. Nie dziwi więc wcale kolejny wybór jakiego dokonał. Pociągała go kultura, więc na UMCS-ie podjął studia „Animator i Manager Kultury”. Pszczelarstwo, stało się przeszłością. Później postanowił jeszcze skończyć pięcioletnie kulturoznawstwo, które już zupełnie oddalało go od wyuczonego w szkole średniej zawodu. Dodatkowo wciągnął się w fotografowanie, które całkowicie go pochłonęło.
Problem w tym, że nie pociągała go fotografia cyfrowa z jej fascynującymi możliwościami, jakie dają nowe technologie, ale ta retro powstała w XIX w. i niełatwa w wykonaniu, ani obróbce. Wyjątkowo dziś zresztą niszowa. On jednak nie myślał, że inwestując swój czas i nakłady finansowe w zdobycie „średniowiecznych” umiejętności, nie wróży mu zbyt dobrze na przyszłość. Bo przecież już nikt, a przynajmniej rzadko kto idzie dziś do fotografa, by utrwalić jakiś etap w życiu swoim lub swoich bliskich na zdjęciu.
Dziś w dobie selfie, samowyzwalaczy, drukarek fotograficznych i programów graficznych, tylko ekscentrycy pozwalają sobie na takie zabiegi. Mimo to fotografia tradycyjna zafascynowała Sudzińskiego i oddał się jej całkowicie. Kilka lat później zaowocuje to rozszerzeniem umiejętności o technikę kolodionową. Nisza niszy.
Królowa matka wysyła posłów
Pszczoły powróciły do „syna marnotrawnego”, który zboczył z właściwej ścieżki jeszcze w trakcie pierwszych studiów. Szukając pomysłu na pracę licencjacką, postanowił wykorzystać wiedzę zdobytą w technikum i połączyć ją z tą uzyskaną na studiach. W ten sposób powstał materiał jego pracy licencjackiej pt: "„Zawód i osoba pszczelarza w kulturze polskiej”. W przypadku magisterki było podobnie. Choć mógł wybierać z mnóstwa innych tematów, akurat trafił na ten związany z pszczołami.
- Pociągała mnie twórczość Pietera Bruegla Starszego. Zapoznając się z jego pracami, natrafiłem na wykonanym przez niego tuszem, a mało znany obraz pt. „Pszczelarze” - opowiada Sudziński. - Okazało się, że obraz ma swoją tajemnicę, że bez detektywistycznej historii w tym wypadku się nie obejdzie. Oczywiście wciągnęło mnie to i znów byłem po uszy zagłębiony w historii pszczelarzy z XVI wieku i na tropie rozwiązania zagadki związanej z ich powstaniem. Moja praca magisterska jak poprzednia licencjacka, znów nawiązywała do pszczół.
Pisanie pisaniem, ale od tego pszczelarzem się nie zostaje. Z dyplomami speca od kultury, Marcin Sudziński znalazł po studiach etat w instytucji z kulturą związanej i znów pszczoły poszły w odstawkę. Jednak nie na długo, bo nawet tam go znalazły.
- Najpierw mój szef postanowił spróbować hodowli pszczół i poprosił mnie, bym mu pomógł założyć pasiekę – mówi Sudziński. - Pomogłem, ale wówczas naszło mnie, by również sobie postawić kilka pni, bo przynajmniej bliscy z rodziny będą mieli dobry miód, a sąsiedzi wkoło, dorodne plony. Postawiłem za domem u rodziców w Czerniejowie osiem pni (pień to ul plus rodzina czyli rój, jednym słowem czynny ul), z których jak się okazało udaje mi się pozyskać całkiem sporo dobrej jakości miodu. A potem przyszły kolejne zamówienia.
Pszczoła prawdę Ci powie
Im bardziej Marcin Sudziński migał się od zajmowania się pszczołami, tym bardziej dawały one o sobie znać w jego życiu. Poza tym zakończenie przez niego edukacji, zbiegło się wręcz idealnie z rosnącym na świecie zapotrzebowaniem na pszczoły. Z niemal wszystkich zakątków świata zaczęły napływać niepokojące wieści o ginących populacjach pszczół. W USA pszczoły ściągane są nawet z Chin, a między stanami trwa ich wypożyczanie sobie. Bez pszczół bowiem nie ma rolnictwa. Bez pszczół, nie ma nas. Tam gdzie zaczyna brakować pszczół można bez specjalnych dochodzeń z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że człowiek zaburzył prawa natury na tyle, że ta zaczęła ciężko chorować. Współcześnie pszczoły stały się barometrem skażenia środowiska i swoistą wyrocznią.
Słowem, Sudziński ze swoimi umiejętnościami genialnie wstrzelił się w rosnące zapotrzebowanie rynkowe na specjalistów od pszczół i zakładania pasiek. Obecnie ma zlecenia na założenie dwóch pasiek, jednej w Centrum Lublina i jednej pod Nałęczowem. Tą pierwszą zamówiło u niego Centrum Spotkania Kultur. Pasieka ma stanąć na dachu budynku zajmowanego przez CSK, 30 m nad ziemią.
- To stało się dziś bardzo modne – twierdzi lublinianin. - Hotele, korporacje, chcą zakładać pasieki na dachach swoich siedzib. To pozytywny trend, w dobie eksploatacji natury ponad miarę. I należy go wspierać, ale z podkreśleniem, iż to nie będzie fanaberia, która ma posłużyć np. ociepleniu wizerunku danej firmy, ale odpowiedzialne działanie prospołeczne i prośrodowiskowe.
Skazany na miód
Pytany czy na pszczelarstwie można zarobić Sudziński odpowiada: - To zależy, ile się chce zarobić? - mówi. - Dla jednego może to być 6 tys. zł miesięcznie, a innemu wystarczą 3 tys. Na 8 pniach pensji sobie nie zapewnisz, ale jak masz ich 30, 300 lub 3000, to automatycznie twój zysk wzrasta.
Jak jednak przyznaje, jego samego wielka pasieka nie interesuje. - Widziałem jak się robi miód hurtowo, na sprzedaż do sklepów – opowiada. - Skupuje się miód od pszczelarzy, którzy przetrzymują go w metalowych beczkach. Taki naturalny miód stojąc, zawsze ulega krystalizacji. Jednak zakłady przetwórcze, muszą go upłynnić, by go rozlać do słoików, co zatem robią? Wkładają do beczki grzałkę i podgrzewają do 90 stopni, by się szybciej i skuteczniej stopił. Płynny miód jest bardziej atrakcyjny dla klienta, jednak w wyniku takiego procesu traci on większość swoich leczniczych, prozdrowotnych składników. Także myśląc o rozbudowie własnej pasieki, myślę o takiej, z której uda mi się sprzedać miód bez konieczności oddawania jego nadmiaru do zakładów przetwórstwa spożywczego.
Założenie Sudzińskiego wynika z jego głębokiego wewnętrznego przekonania, że to już naprawdę ostatni dzwonek dla ludzi, by się obudzili i zaczęli stawiać na jakość, a nie na ilość.
- Osobiście przekonałem się o takiej konieczności, gdy miałem 34 lata – wspomina. - Zaczął mi wtedy rosnąć brzuch, zacząłem mieć problemy ze zdrowiem. Pewnego dnia spojrzałem prawdzie w oczy i powiedziałem sobie: „dość”. Musiałem przewartościować swoje dotychczasowe priorytety i dokonać radykalnych zmian, by nie brnąć w coraz większą destrukcję. Zacząłem zwracać uwagę na to co jem i skąd pochodzi to jedzenie. Zacząłem dbać o kondycję zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Postawiłem na jakość. I moje życie zmieniło się na lepsze. Niestety wiem także, że tam gdzie pojawia się ilość, szybkość, ekonomia, tam jakość odchodzi na dalszy plan. Tak więc odrzuciłem to, co tej ostatniej nie zapewnia.
Sudziński sam zauważa, że w życiu dostaje wiele, choć nawet o to nie prosi i o to nie walczy nachalnie, za wszelką cenę. Dlatego kiedy czas i okoliczności pozwalają dzieli się wiedzą, jaką zdobył i która idzie z nim przez życie. W przyszłości myśli nawet, by jeszcze szerzej rozwinąć to dzielenie się, tworząc specjalne miejsce dla ludzi, którym podobnie jak jemu obecnie w duszy gra, i którzy chcą rozwijać swoje życie w oparciu o jakość.
Trzeba być świadomym, że pszczoła jest organizmem żywym, o który ma swoje potrzeby i o który trzeba dbać, bo inaczej może się stać zagrożeniem, zarówno dla ludzi, jak i innych pszczół w sąsiedztwie. Pszczoły mogą się wyrajać i mogą przenosić choroby na inne pszczoły (gdy nie kontrolujemy rojów). Zlokalizowanie zbyt wielu pni na zbyt ubogim w kwiatostan obszarze, może doprowadzić do przepszczelenia i zwalczania się pszczół między sobą. W tych działaniach wymagane jest wiele rozsądku.