Pierwszy program napisał w wieku siedmiu lat, na koniec podstawówki założył własną firmę, nie chciało zatrudnić go Google, wpadł w depresję, otrząsnął się z niej i stworzył aplikacje wartą miliony. Tak, w skrócie, wygląda historia założyciela Spotify Daniela Eka.
"Zdobądź dyplom, wtedy pomyślimy"
Na piąte urodziny Ek dostał gitarę i komputer (Commodore 20). Oba prezenty odmieniły życie chłopaka z niebezpiecznej sztokholmskiej dzielnicy. Zachwycony zaczął uczyć się programowania - pierwszą aplikacje stworzył jeszcze przed siódmymi urodzinami.
Później przyszła epoka internetu – każda mniejsza czy większa firma chciała mieć własną, unikalną stronę. Wszystko jednak kosztowało. Przeciętny informatyk brał 50 tysięcy dolarów za projekt. Niewiele szwedzkich przedsiębiorstwo było stać na taki wydatek. Ek doskonale to rozumiał i postanowił wykorzystać swoją szansę. Mając czternaście lat założył pierwszą firmę, tworzącą strony internetowe. Zatrudnił dwóch kolegów ze szkoły – geniusza matematycznego do pisania kodów i zdolnego plastyka do projektowania grafiki. Brali 5 tysięcy dolarów za zlecenie.
W wieku 16 lat Ek postanowił aplikować do Google. Dostał jednak odmowną odpowiedź. "Zdobądź dyplom, wtedy pomyślimy" - brzmiała wiadomość od Google. Rozczarowany nastolatek postanowił stworzyć własną wyszukiwarkę. Projekt jednak szybko upadł i Ek trafił do informatycznej firmy Jajia.
Żar serwerów
Pracując w korporacji Ek nie przestał jednak marzyć. Po godzinach próbował rozwijać kolejne pomysły w malutkim pokoiku wynajmowanym w rozpadającej się kamienicy. Nie miał bowiem pieniędzy na inne mieszkanie - wszystkie zainwestował w kolejne serwery. W wywiadach Ek wspomina, że po powrocie do mieszkania musiał zawsze rozbierać się do naga, w mieszkaniu panowały bowiem tropikalne temperatury, a wszystko przez nieustannie rozgrzane do czerwoności serwery.
Ek próbował łączyć pracę ze studiami, zaczął inżynierię na sztokholmskiej Politechnice. Po dwóch miesiącach rzucił jednak uczelnię - stwierdził, że nauka teorii matematyki nie będzie mu do niczego potrzebna. Wtedy odezwała się do niego firma Tradedoubler, która poprosiła o zaprojektowanie kilku stron internetowych. Za zlecenie zaoferowała Ekowi milion dolarów.
I nagle wszystko się rozsypało. Dwudziestotrzyletni milioner przeszedł załamanie - rzucił pracę i wyjechał leczyć depresję do drewnianego domku na północy Szwecji. Nie pomagało. Wrócił więc do miasta, zaczął prowadzić życie dandysa - kupił Ferrari, zapijał się w trupa, uzależnił się od hazardu. - Naprawdę byłem przekonany, że powinien być fajniejszy - wyjaśniał potem Ek.
Przypadek wart miliardy
Po kilku miesiącach otrząsnął się. Wrócił do rodziców - medytował i grał na gitarze. Chciał zająć się muzyką. - Nie chciałem być bogaty, chciałem żyć normalnie - opowiada. Pewnego dnia odwiedził go jednak były szef Tradedoublera, a także weteran Doliny Krzemowej Martin Lorenzton i zaproponował współpracę. Ek zgodził się - panowie postanowili stworzyć aplikacje pozwalająca słuchać darmowej muzyki w internecie.
Pracę skończyli szybko. Był jednak jeden problem - nazwa. Ani Ek, ani Lorentz nie mieli żadnego pomysłu. Nagle Ek wpisał przypadkową kombinacje liter w Google. Okazało się, że wyszukiwarka nie pokazała żadnego wyniku. I tak powstały Spotify - aplikacja warta dziś 8 miliardów dolarów.