
Znasz ten moment, kiedy w piątek wchodzisz do mieszkania i możesz się zrelaksować? Nie myśleć o pracy, tylko zająć się swoimi pasjami lub po prostu poleniuchować bez potrzeby kontaktu z Internetem? Jeśli nie, to się nie przejmuj – inni pracownicy korpo też tego nie znają. Zarządy robią wszystko by „kreatywnie” zapełnić czas wolny swoim podwładnym i jeszcze mocniej ich ze sobą związać. Może to być zarówno weekendowy team builidng, jak również popołudniowe spotkanie. Dla pracowników są jednak przykrym obowiązkiem, a nie przyjemnością. Jeśli widzisz kogoś cały tydzień, masz jeszcze siłę z nim przebywać w swoim wolnym czasie?
REKLAMA
- Nie. To najgorsze, co może cię spotkać. Jakby monotonia nie była dostatecznie przytłaczająca, to jeszcze siedzisz z tymi samymi ludźmi – mówi Anka, rozmówczyni z wcześniejszego artykułu. Kiedy bierzesz udział w imprezie firmowej, to nie jest gest dobrej woli. Raczej trzeba o tym myśleć w kategoriach kolejnego testu. Nie możesz być sobą, nawet po pracy musisz zachować maskę pracownika, bo nie wiesz, czy jak będziesz zbyt sobą, nie podpadniesz zarządowi. Niektórzy lubią takie eventy, bo dają tam lepsze jedzenie i alkohole, ale dla mnie to żadna rekompensata. W czasie, który mogłabym poświęcić na własne zajęcia muszę udawać, że dobrze się bawię.
Samą koncepcje takich spotkań Aneta uważa za nieuczciwą wobec siebie i swoich kolegów z pracy. – To nie jest w porządku. Takie imprezy powinny odbywać się na zasadzie dobrowolności. Są ludzie z różnych firm, którzy umawiają się na wieczory, ale we własnym gronie i przede wszystkim oni chcą to robić. To nie jest jakaś odgórna dyrektywa. Tak powinno być, przynajmniej w teorii. No, ale korpo ma własną, pokrętną logikę – podsumowuje.
Na temat wyjazdów integracyjnych dobrego zdania nie ma Tomek, który pracował w firmie w Krakowie. –Mieliśmy dwa oddziały – mój i z Gdańska. Kiedy mieliśmy jechać na wspólny wyjazd, który w założeniu miał nas do siebie zbliżyć, każdy robił co mógł, żeby się wykręcić – albo tak ustawiał sobie urlop, że oba pokrywały się terminami, albo brał L4, lub wymyślał jeszcze coś innego – wspomina. – Poza tym takie wyjazdy nie sprawiały, że znaliśmy się lepiej. Każdy był we własnej grupie, bo ciężko było się dogadać z kimś, kto pracuje w innym mieście i na innym stanowisku. Integracji jako takiej w ogóle nie było. Poza tym, w czasie takich wyjazdów odbywają się te wszystkie głupie zajęcia teambuildingowe. W trakcie, z ludzi wychodziły naprawdę złe cechy i emocje – zaczynali krzyczeć, tracić kontrolę nad sobą, bo nie chcieli być lepsi w jakiejś absurdalnej konkurencji, typu bieg na orientację. Pracownicy tej samej firmy skakali sobie do gardeł. Czy tak to ma wyglądać? Chyba jednak nie. Dlatego bardzo źle wspominam takie korporacyjne inicjatywy. I cieszę się, że nie muszę już brać w nich udziału.
Imiona rozmówców zostały zmienione.
