Biurowce na Domaniewskiej potrafią przytłoczyć.
Biurowce na Domaniewskiej potrafią przytłoczyć. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Justyna Szawłowska i Sisi Lohman – twórczynie nowej gazety, stworzonej dla ludzi pracujących w korporacjach na warszawskim Mokotowie, miejscu zwanym Mordorem. 1 numer ich „Głosu...” okazał się sensacją. I jak mówią: zamiast skupiać się na przygotowaniu nowego numeru, muszą teraz udzielać wywiadów. W biegu między jednym a drugim spotkaniem, INNPoland udało się porozmawiać z wydawczyniami.

REKLAMA

Wstępniak "Głos Mordoru" nr 1

"Jeśli trzymasz w ręku „Głos Mordoru”, znaczy że pracujesz w jednej z korporacji na warszawskim Mokotowie. Zastanawiasz się pewnie, kto jest po drugiej stronie. Nie, nie jesteśmy dziećmi żadnego koncernu mediowego, tylko dwiema dziewczynami pracującymi kiedyś na Domaniewskiej. Mamy dość wlepiania wzroku w smartfony i zwyczajnie lubimy „papier”. Pomysł na „Głos Mordoru” narodził się w czasie urlopu macierzyńskiego, bo niekoniecznie chciałyśmy wracać do Naszych korporacji, tylko spróbować pracy na własną rękę. Chcemy Tworzyć „Głos Mordoru” razem z Tobą. Napisz do nas! A teraz leć do pracy, bo pewnie najbliższe 8 godzin spędzisz właśnie w Mordorze".

Pomysł na „Głos Mordoru” zrodził się w głowie...
Justyna Szawłowska: W mojej głowie i to o dziwo wtedy, kiedy po rocznym urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy. Nie chciałam wracać. I to nie był dobry powrót. Nie mogłam się odnaleźć. Pewnego ranka w drodze do pracy, zamiast przejmować się tym, co znów mnie czeka w korpo, zaczęłam rozglądać się wokół. A ponieważ pracuję w marketingu, nie dało się patrzeć i nie myśleć marketingowo.
Dostrzegłam więc nagle ulotkarzy, którzy biegnącym do pracy korpoludkom wciskają oferty okolicznych restauracji, salonów sprzedaży, obiektów sportowych. I dodałam dwa do dwóch. Zobaczyłam potencjał.
Dodałam to, co męczyło mnie samą w pracy. To ciągłe wpatrywanie się w ekran komputera, smartfona, tak że oczy bolą oraz to, że tu wokół mnie w owym miejscu zwanym już powszechnie Mordorem jest 100 tys. ludzi, którzy przynależą do pewnej społeczności, dzielą ten sam los, funkcjonują w podobnych strukturach, a nic o sobie nie wiedzą i nie mają czegoś, co w jakiś sposób mogło by ich łączyć, stanowić jakiś rodzaj komunikacji między nimi. I wtedy w mojej głowie pojawił się pomysł gazety.
Ale dlaczego papierowej? Przecież wszyscy dziś używają wersji mobilnych gazet.
Właśnie dlatego. Chciałam po pierwsze, by oderwali oczy od smartfonów, a po drugie, żeby to jednak była tradycyjna gazeta, bo korpoludzie już chyba nie pamiętają, kiedy ostatni raz mieli taką w rękach. Niech więc również zadziała efekt inności.
Gazeta dla ludzi, którzy nienawidzą korporacji?
Właśnie nie. Gazeta dla ludzi pracujących na Mordorze. Czyli zarówno tych, którzy lubią pracę w korpo, jak i takich jak ja czy Sisi, którym ten rodzaj funkcjonowania zawodowego nie odpowiada. My nie chcemy tu oceniać, wartościować. Nie chcemy robić hejtu na korpo, mówić, że korporacja to zło.
Zresztą wcale nie uważamy, że tak jest. Znamy wiele osób, które choć odeszły z korporacji i ruszyły z własnym biznesem, dużo się tutaj nauczyło i mogą teraz wykorzystać tę wiedzę w przyszłym rozwoju. My zresztą też do tej grupy należymy.
A przed debiutem „Głosu Mordoru”, gdzie pracowałyście?
Ja od lat zajmowałam się rynkiem nieruchomości i pracowałam w dziale marketingu. A potem zostałam mamą i przez rok byłam na urlopie macierzyńskim.
Sisi Lohman: A ja w studio dubbingowym, gdzie tempo pracy oszałamiało. I też zostałam mamą, i miałam urlop, i nawet planowałam powrót do korpo, ale znów zostałam mamą.
JSz: Tak więc kiedy szukałam partnera do realizacji pomysłu, jaki mi wpadł do głowy...
SL: Wyrywałam się krzycząc: „Ja chcę, ja się nadam, zabierz mnie z tego domu!” (śmiech). Bo powrotu po czterech latach do korpo już sobie nie wyobrażałam mając dwójkę dzieci. Tego stania w korkach, tego ciągłego martwienia się czy zdążę, tempa życia i dzielenia czasu między pracę, która pochłania większość doby, a dom.
Jak w ogóle się poznałyście?
SL: Przez naszych niemężów, którzy od lat się przyjaźnią. Tak więc i my znałyśmy się już od jakiegoś czasu i wiedziałyśmy, co każda z nas potrafi. I w czym będziemy mogły się uzupełniać tworząc gazetę.
Pierwszy numer „Głosu...” stworzyłyście same?
JSz: Pierwsze wydanie powstało siłą własnych rąk, a koncepcje tekstów, jakie miałyby się tam pojawić padały w trakcie wieczornych rozmów z naszymi znajomymi z Mordoru. Okazało się, że każdy z nich ma jakąś ciekawą historię, którą chciałby opowiedzieć. To w trakcie tych rozmów ostatecznie wyklarowało nam się, iż nasza gazeta ma być tworzona właśnie przez nich samych i dla nich. Dla pracowników, managerów, dyrektorów, specjalistów.
SL: Chcemy, żeby czytelnicy z firm przy Domaniewskiej sami się do nas zgłaszali, sami proponowali tematy, historie związane z życiem w Mordorze.
„Głos Mordoru” zamierza się rozwijać?
JSz: Z pewnością z czasem chcielibyśmy zwiększyć nakład. Na razie startujemy jako miesięcznik, ale mamy ambicję zostać dwutygodnikiem.
SL: Gazeta jest i pozostanie bezpłatna. Z czasem liczymy jeszcze na zwiększenie punktów dystrybucji, bo na razie rozdajemy go głównie na przystankach komunikacji miejskiej.
Czyli teraz kolejny numer w październiku?
JSz: Tak, prawdopodobnie 21 października, choć jeszcze nie wiemy czy delikatnie się nie przesunie wydanie.
SL: Bo zamiast pracować, udzielamy wywiadów.

Cena sławy!
To my już jednak jedziemy popracować.

Napisz do autorki: izabela.marczak@innpoland.pl