Lata 70’. Tarnów, prowincjonalne miasteczko bez perspektyw. Mieszkający na smutnym PRL-owskim blokowisko chłopak próbuje wyrwać się z otaczającej beznadziei. - Moim największym marzeniem było, żeby nie wracać do Tarnowa, do tej zgnuśniałej, galicyjskiej monotonii – wspominał Jerzy Mazgaj, twórca m.in. delikatesów „Alma”, w rozmowie z „Gazetą Krakowską”
Ucieczka z przeklętego miasta
Doskonale wiedział, że w rodzinnym mieście nie czeka na niego nic. – Każdy, kto chciał zrobić jakąkolwiek karierę, marzył, by uciec stamtąd, choćby na studia do Krakowa – opowiadał portalowi „Biznes.pl”. On wyjechał jeszcze dalej – do Wiednia. Na saksach dorabiał roznosząc ulotki i sprzedając gazety, a przy okazji szlifował niemiecki przed rozpoczęciem studiów. Uważał bowiem, że tylko biegła znajomość języka pozwoli mu odnieść sukces w przyszłości. I tak się poniekąd stało…
Do Austrii ponownie trafił jako przewodnik wycieczek. Polscy turyści, których miał oprowadzać po wiedeńskich uliczkach, byli jednak bardziej zainteresowani handlem niż opowieściami o dawnym imperium Habsburgów. – Wycieczki były czysto biznesowe, a nie krajoznawcze. Jechało się na Mexico Platz i tam kupowało deficytowy w naszym kraju towar. Na jednym takim wyjeździe można było zarobić nawet 200 dolarów, podczas gdy w Polsce zaledwie kilkanaście miesięcznie – wspominał Mazgaj i zaraz potem dodawał – Z czasem to ja organizowałem dla wszystkich zakupy, ja negocjowałem ceny. A wszystko przez dobrą znajomość języka niemieckiego.
Azjatycki interes
Prawdzie pieniądze zarobił jednak dopiero w…Azji. Na początku lat 80’ zaczął bowiem pracę w Orbisie. Jako rezydent podróżował po Indiach, Singapurze, Nepalu, Tajlandii. – Dla mieszkańca zza żelaznej kurtyny to był wielki świat – podkreślał. W Azji handlował kryształami i aparatami fotograficznymi, a za zarobione pieniądze kupował elektronikę – magnetowidy, telewizory czy radia. – W tydzień można było zarobić nawet 10 tys. dol. Wtedy przepiękne mieszkanie w starej kamienicy czy willa w najlepszym miejscu Krakowa kosztowała niewiele więcej – tłumaczył.
Kiedy zarobił „niewiele więcej” to sam zainwestował w nieruchomości. Najpierw kupił kamienicę przy Floriańskiej, później dorzucił do majątku jeszcze jedną przy Grodzkiej, niedaleko Rynku Głównego. Budynki nie mogły jednak stać puste więc na parterze jednej z kamienicy otworzył sklep z odzieżą. Ubrania sprowadzał z Tajlandii, to były głównie podróbki znanych amerykańskich marek. Z czasem jednak Mazgaj postanowił wprowadzić swój interes na wyższym poziomie. – Wierzyłem, że polska klasa średnia w końcu zrozumie, że ubranie to nie tylko czarna skóra czy plastikowy garnitur, ale także komunikacja niewerbalna. Że musi nadejść moment, kiedy doceni jakość oraz styl markowych ubrań i zacznie na nie wydawać pieniądze – opowiadał.
Pierwszy polski Boss
Na przełomie lat 80' i 90' nawiązał kontakt z Hugo Bossem, który nieoczekiwanie zgodził się na propozycje krakowskiego przedsiębiorcy. Mazgaj droczy się się w wywiadach, że przekonał Niemców znajomością tamtejszej historii, kultury i języka. Na koniec przyznaje jednak, że władze Bossa zgodziły się, bo obiecał pokryć całą inwestycję z własnych pieniędzy.
Na początku butik wywołał szok. Ludzie nie dowierzali, że można sprzedawać garnitury warte pół samochodu. Z czasem jednak ubrania Bossa przyjęły się w Polsce. Mazgaj zaczął otwierać kolejne sklepy - w Warszawie, Łodzi czy Katowicach.
Po kilku miesiącach przedsiębiorca zaczął włączać do swojej oferty kolejne marki. Najpierw Kenzo, Burberry, później Armaniego, a na końcu Ermenegildo Zegna, Tak zrodziła się spółka modowa Mazgaja - Paradise Group.
Luksus i elegancja
W 1998 roku przejął krakowską hurtownię chemiczną Krakchemia, do której należał również sklep spożywczy. Mazgaj postanowił tam otworzyć pierwszą Almę, czyli delikatesy z produktami najwyższej jakości, dodatkowo sprzedawanymi w eleganckiej formie. – Wiedziałem, że z takim kapitałem, jakim dysponowałem, nie jestem w stanie powalczyć z Tesco, Carrefourem czy innymi molochami. Trzeba było się czymś wyróżni - wyjaśniał.
Dzisiaj Alma ma prawie 40 sklepów w całej Polsce. Półki sklepów Mazgaja są wypełnione ekskluzywnymi towarami importowanymi na wyłącznie jak włoski, owczy ser pecorino czy unikalna norweska woda źródlana.
Luksus jest również wizytówką innej sieci należącej do Mazgaja, czyli Krakowskiego Kredensu. W przypominających przedwojenne sklepy kolonialne punktach sprzedaje się największe galicyjskie smakołyki o niezwykle wyrafinowanych nazwach nawiązujących do czasów CK Monarchii. Dziś sieć ma prawie 100 sklepów, nie tylko w kraju, ale i zagranicą w Berlinie czy Londynie.
"Czuję, że jestem bogaty"
Ale i Mazgajowi zdarzały się wpadki. W 2008 roku zdecydował się przejąć Vistulę & Wólczankę, wspólnie z Wojciech Krukiem. Po kilku latach firma popadła jednak w kryzys. Akcje spółki kosztowały niecałą złotówkę, a Vistula & Wólczanka miała dług sięgający 300 mln złotych. – Nie jestem wykształconym na Harvardzie biznesmenem z doświadczeniem trzech pokoleń. Część rzeczy na pewno robię źle. Zdarza mi się pomylić – przyznawał.
Pomimo porażki z Vistulą & Wólczanką Mazgaj czuje się jednak spełniony. - Na pewno czuję, że jestem bogaty. Ale przede wszystkim przez to, że mogę robić to, co chcę. Nie mam żadnych ograniczeń. Niczego mi nie brakuje. - przekonywał przedsiębiorca.
Trudno się mu dziwić - w ostatnim rankingu "Forbesa" zajmuje 97 miejsce, a jego majątek szacowany jest na 250 mln złotych.