Marcin Stępień/Agencja Gazeta
Reklama.
Mama robi biznes
Do króla polskiego nekrobiznesu należy kilkanaście zakładów pogrzebowych, a także blisko 40 kwiaciarni w Łodzi i okolicznych miasteczkach. Ale fundamenty imperium Skrzydlewskiego stawiała jeszcze jego matka, która tuż po II wojnie światowej sprzedawała na progu łódzkiego mieszkania kwiaty i włoszczyznę, hodowane w przydomowym ogródku.
Po kilku latach Helena Skrzydlewska dorobiła się pierwszej kwiaciarni i…kłopotów z prawem. Okazało się bowiem, że nielegalnie handluje wiązankami i wieńcami. Władza nie przepuściła pani Helenie, karząc ją wysokim domiarem – Naliczyli mi tyle, że wystarczyłoby na małego fiata – wspominała w rozmowie z portalem „łódź.naszemiasto.pl” i dodaje -Nie miałam z czego zapłacić, więc dotarłam aż do prezydenta, żeby dali mi koncesję. W końcu ją dostałam. Pamiętam, że miała numer 13. Ale nadal przychodziły kontrole i wlepiały kolejne domiary.
Lokalny baron
Witold wszedł do rodzinnego interesu na początku lat 90’ i wtedy wpadł na pomysł na otwarcia zakładu pogrzebowego. – Miasto ogłosiło przetarg na przewóz osób, które giną w wypadkach na ulicy. Kupiłem mały zakład pogrzebowy i zaoferowałem, że mogę świadczyć taką usługę za przysłowiową złotówkę – mówił „Newsweekowi”.
Prawda jest jednak trochę inna. Ustawa o zamówieniach publicznych, która zobowiązuje władzę miast do przeprowadzanie przetargów na usługi komunalne , została uchwalono bowiem dopiero w 1994 roku. Jak podkreśla „Newsweek” Skrzydlewskiemu udało się jednak uzyskać koncesje i gdziekolwiek w Łodzi zdarzył się śmiertelny wypadek, tam podjeżdżał wielki karawan należący do przyszłego króla nekrobiznesu.

Na umowie z ratuszem zbił krocie i stał się lokalnym potentatem. Dzisiaj boją się go wszystkie zakłady pogrzebowe w Łodzi i okolicy, a ich właściciele powtarzają, że „Skrzydlewski jest jak walec. Gdzie wchodzi, tam rozjeżdża na miazgę”.
Zamach
Niektórzy, jak Jacek Tomalski, próbując konkurować ze Skrzydlewski uciekali się do ostateczność. Tomalski wynajął płatnego zabójcę, który miał usunąć pogrzebowego barona. - Miałem zginąć o godz. 15 – wspominał Skrzydlewski portalowi „łódź.naszemiasto.pl” i dodawał. – Morderca nie wziął mnie na muszkę tylko dlatego, że w tym dniu po wyjściu z Urzędu Miasta poszedłem na zakupy, czego nigdy nie robię.
Witold Skrzydlewski o zamachu

Uchroniła mnie Opatrzność i policjanci, którzy prawdopodobnie od jakiegoś informatora dowiedzieli się o przygotowanym zamachu.

Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Do zamachu nie doszło bowiem Tomalski wynajął zabójcę, który okazał się…agentem policji. Niedoszłego zleceniodawcę szybko zatrzymano i skazano na 15 lat więzienia.
Łowcy skór
Po sprawie z Tomalski Skrzydlewski przestraszył się. - Czasami żałuję, że gdy mama oddała sprawy firmy w moje ręce, zabrałem się w 1990 roku za usługi pogrzebowe. Mnie i moją rodzinę spotykają z tego powodu różne, niezasłużone przykrości. Już nie wiem, jak mam tłumaczyć, że nie mamy styczności z osobami zmarłymi – zwierzał się portalowi „łódź.naszemiasto.pl”.
Postanowił także opowiedzieć mediom o „łowcach skór”, czyli sanitariuszach, którzy za pieniądze informowali zakłady pogrzebowe o zgonach. Doniesieniami Skrzydlewskiego, który w całej sprawie był niewinny, postanowiła zająć się prokuratura. Śledztwo wykazało, że zgony były często wspomagane (wstrzykiwano pacjentom pavulon), a pracownicy pogotowia ratunkowego brali za „skórę” nawet 1800 złotych.
Kryształowa podłoga
O Skrzydlewskim było głośno po katastrofie smoleńskiej kiedy Polska Izba Pogrzebowa, której szefuje, zadeklarowała, że urządzi pochówek wszystkich ofiar za darmo. Ostatecznie Kancelaria Premiera nie przyjęła oferty, ale zakład Skrzydlewski i tak wziął udział w uroczystościach pogrzebowych. Jego chrysler z kryształową podłogą wiózł na Wawel trumnę z ciałem Marii Kaczyńskiej.
Na co dzień Skrzydlewski nie unika polityki. Przez 12 lat był łódzkim radnym, a w ostatnich wyborach parlamentarnych startował z list Polskiego Stronnictwa Ludowego. Dlaczego z PSLu? - Od urodzenia jestem ogrodnikiem. Mamy gospodarstwo i ziemię. Umiem kosić kosą i wiem, co to jest obornik - tłumaczył "Gazecie Wyborczej"
I tak przekorny Skrzydlewski był przez całe życie, bo jak przyznaje w rozmowie z "Newsweekiem" nie boi się niczego. - Oczywiście oprócz Boga i mamusi - zastrzegał.

Napisz do autora: michal.budzynski@innpoland.pl