Sebastian Buczek jest grafikiem, artystą, producentem muzyki low-fi, który tworzy nietypowe płyty gramofonowe. Do zapisu muzyki używa archaicznych metod, a materiały na których pracuje są nieoczywiste: polimer, plastik, szkło, wosk, czy czekolada. Jego płyty są nietrwałe, a muzyka pełna szumów i niedoskonałości. Jest to celowy zabieg twórcy, który świadomie postanowił iść pod prąd obowiązującym trendom. Postanowiliśmy porozmawiać z człowiekiem, który swoim działaniem chce pokazywać alternatywny styl życia, wolniejszy i niekomercyjny.
Nie zawsze. Istnieją różne scenariusze. Wśród moich znajomych są artyści, którzy potrafią się sprzedać i w 100 proc. żyją ze sztuki i są tacy, którzy łączą sztukę z innymi zajęciami. Jest tyle ścieżek kariery i sposobów życia ilu artystów.
Ale możliwości są?
Owszem są takie możliwości, ale jest to trudne.
A ty?
Ja zawsze miałem skłonność do zajmowania się wieloma rzeczami. Określiłbym się zdecydowanie po środku, w części poszukujących.
Jak jest z zyskami z takiej artystycznej działalności?
Trudno to określić, bo zyskiem dla mnie jest promocja i budowanie osobowości artystycznej, a nie czysto rozumiane pieniądze. Jest to niemożliwe do wyceny. Jak wycenić czy coś jest dla kogoś inspirujące, czy ktoś jest szczęśliwszy w życiu?
A ile kosztują twoje płyty?
To zależy od tego jaki artysta jest na płycie. Przykładowo, ostatnie płyty Pawła Kruka, w nakładzie 50 egzemplarzy, mają cenę 100 euro. Sprzedawane są za granicą w księgarniach artystycznych, w galeriach, przy okazji występów. Taka kwota jest kompromisem między cenami dzieł sztuki, a płytami na rynku muzycznym na świecie.
Największy nakład jaki u Ciebie zamówiono?
100 sztuk, 60 sztuk, ostatnio 50 sztuk.
Jak docierasz do osób z za granicy, które interesują się twoimi płytami?
Spotykam się z artystami, którzy informację o tym co robię niosą w świat. Nie szukam, tacy ludzie sami się znajdują.
Niedoskonałe płyty, źle brzmiące, co w tym interesującego?
Dzięki metodzie wykonywania moich płyt, każda z nich jest unikatowa. Słuchacz nie otrzyma idealnego dźwięku, igła będzie przeskakiwać i zacinać się, a po jakimś czasie płyta zużyje się. Pobudza się taka ciekawość, prawda?
Zastanowienie...
I to jest właśnie nieokreślone. Jest to inspiracja i przełamanie rutyny. Właśnie chyba o to chodzi w działaniach związanych ze sztuką. Dać coś nowego, poczuć inspirację, coś świeżego, coś co daje jakąś energię.
Czy początkujący artyści mają się czego obawiać? To nie jest zawód na dzisiejsze czasy?
Nie chciałbym ani doradzać, ani odradzać. Ale zwróciłbym uwagę na to, co się lubi robić. Każdy powinien skupić się na tym, w czym się najlepiej czuje. Bo w tym kierunku ma się naturalne predyspozycje. Im bardziej się naginamy, tym mocniej oddalamy się od siebie i zaprzepaszczamy swoje umiejętności. Jeśli mam doradzać, to wierność sobie.
Nawet jeśli ta wierność oznacza brak pieniędzy?
Może nie aż tak radykalnie, ale trzeba szukać wyważonej drogi. Jeśli widać, że coś nie wychodzi to nie brnąć w to. Marzenie o pieniądzach, czy o szybkiej karierze, często jest tylko ułudą. Młody człowiek potrafi dużo z siebie dać. Oddaje to komuś, za co w zamian otrzymuje kilka groszy, a w pewnym momencie okazuje się że nie ma już zdrowia. Trzeba dbać o siebie, nie dać się nabrać. Zdrowie, równowaga, stosunki międzyludzkie, rytm życia – to jest ważne.
Sebastian Buczek z wykształcenia jest grafikiem. Nigdy nie próbował szerzej rozwijać swojej kariery w tym kierunku, mimo że jest to obecnie bardzo dobry i pożądany zawód. Nie wyklucza, że może kiedyś spróbuje, jednak doświadczenia jego kolegów, którzy pracują w korporacjach, zniechęcają go. Uważa, że czasami pewne ścieżki kariery okazują się pułapką.
Żałujesz czegoś?
Chyba zawsze można czegoś żałować, bo jak się idzie jedną ścieżką to się wydaje, że tam gdzieś obok byłoby inaczej, ciekawiej, lepiej, bezpieczniej. Gdybym pracował w korporacji miałbym inne problemy i zajmowałbym się innymi rzeczami.
Sebastian Buczek zaskakuje formą. Wśród materiałów z których tworzy płyty znalazła się czekolada. Płyta ta została stworzona na festiwal, na występ w Niemczech. Została odtworzona, a następnie, podzielona i rozdana do zjedzenia publiczności.
Jesteś więc twórcą muzyki, czy bardziej artystą – plastykiem?
Właściwie, sam zastanawiam się nad tym, gdzie mógłbym się bardziej przypasować. Jednak jest to myślenie kategoriami, którego bardzo nie lubię. A staram się podążać, za czystą inspiracją, która nie wiadomo gdzie się zamanifestuje. Czasami są to prace bardziej plastyczne, a czasami bardziej muzyczne.
Wszyscy gonią za nowościami, ty w przeciwnym kierunku, idziesz pod prąd. Jest to pewnego rodzaj bunt?
Przede wszystkim nie zgodziłbym się z tym, że wszyscy chcą iść nowoczesną drogą, ale powiedzmy, że większość tak. Natomiast wydaje mi się, że w działaniu artystycznym unikanie podążania najbardziej utartym schematem, często potrafi nas zaprowadzić do rozwiązań nietypowych, rzadszych i ciekawszych.
To znaczy, że twoja twórczość jest przeznaczona dla koneserów sztuki? Nie chcesz trafiać do szerszego grona?
No oczywiście że chciałbym zainteresować jak najszersze grono, ale nie jest to główny cel mojego działania. Skupiam się na wewnętrznych celach, nie myślę marketingowo. Tworzę żeby rozwiązać problemy które mnie trapią, czy też odpowiedzieć na pytania, na które nie znam odpowiedzi. Próbuję różnymi działaniami zbliżyć się do odpowiedzi na nie.
Jak dobierasz muzykę, którą umieszczasz na swoich płytach?
Jest to muzyka bardzo różna. Często są to odkrycia, czy też sytuacje, które nie znalazłyby się na płytach komercyjnych, albo nawet nie zostałyby zaliczone do działań muzycznych. Wiele z nich jest granych spontanicznie.
Jak wpadłeś na taki pomysł?
Studiowałem stare książki techniczne, o akustyce. Próbowałem zaimplementować wiedzę techniczną do działań artystycznych w duchu myśli renesansowej. Pierwszymi inspiracjami były opisy technologii, wynalazku zapisu dźwięku. Kiedy zacząłem działać i poruszać te rzeczy, zaczęły one uzyskiwać nowy kontekst. Wytworzyło się napięcie, w miejscu gdzie przeszłość styka się z teraźniejszością i powstała nowa jakość. Tutaj bym upatrywał powodów zawartych w tym pytaniu.
Skąd u ciebie taki szacunek dla przeszłości?
Wynika to z mojej podejrzliwości do współczesnych technologii. Jako młodszy człowiek byłem zafascynowany techniką współczesną, ale też tą renesansową. Czyli taką, która skupiała się na człowieku, w której człowiek był centrum myśli oświeceniowej. Natomiast w pewnym momencie dostrzegłem, że technologia przestała służyć jakości, a zaczęła być wykalkulowana na jakieś inne cele – przede wszystkim na zysk. Dziś bardziej opłaca się zaprojektowanie czegoś gorszego, co się zepsuje szybciej. Kiedy to sobie uświadomiłem przeżyłem szok. Uważam, że technika musi być połączona z jakąś głębszą troską. Dlatego znalazłem się w trudnej sytuacji, bo coś, w co wierzyłem, zacząłem kwestionować. Nie stałem się inżynierem, który pracuje w jakiejś korporacyjnej fabryce nad rozwiązaniami postarzania urządzeń, żeby zepsuły się za pięć lat. Poszedłem drogą rozważania.
Czy ta nieufność do współczesnej techniki przenosi się w jakiś sposób na twoje życie prywatne?
Na prywatne? Hmm.... nie wiem.
Domyślam się że nie jesteś osobą, która śledzi nowinki technologiczne i leci kupić np. nowy telefon, który właśnie pojawił się na rynku z super wielkim wyświetlaczem?
(śmiech) Nie, taką osobą właśnie nie jestem. Podziwiam swój stary samochód, który ma 25 lat. Jeżdżę nim stale, mimo że mógłbym zmienić go na nowszy, który byłby bardziej błyszczący. W moim samochodzie widzę wspaniałą japońską myśl techniczną. Wydaje mi się że Japończycy, przez swoje honorowe, samurajskie nastawienie, długo opierali się tej nowej, zachodniej myśli technicznej. Wydaje mi się, że gdyby świat ten etap uszanował byłby też bardziej ekologiczny. Taki stary, niepsujący się samochód jest bardziej ekologiczny niż nowy, który powiedzmy emituje mniej CO2 albo troszkę mniej pali, ale za 10 lat trzeba wyprodukować nowy, taki sam, zamiast jeździć nim 30 lat.
Czy twoje działania to manifest: zwolnijmy, nie pędźmy?
Można w ten sposób próbować to ująć, ale nie wiem czy chciałbym używać słowa manifest, ale myślę, że w ten sposób można odnajdywać klucz do różnych działań, które podejmuję.
Czyli alternatywna propozycja ale nie manifest?
Tak, alternatywna propozycja podejścia do techniki. Zadanie pytania, czy są granice, czy w pewnym momencie nie przestajemy czegoś widzieć.
Najbliższe plany artysty to wydanie płyty dwóch jazz-owych muzyków, w małym nakładzie. Myśli również o podjęciu projektu budowy maszyny do wycinania płyt. Tego typu maszyny są bardzo deficytowe w naszym kraju i byłby to milowy krok w polskiej technologii winylowej.
Winyle wrócą?
Trzymam kciuki za polski przemysł płyt winylowych Myślę, że są duże szanse.
Czy mógłbyś powiedzieć o sobie ekscentryk?
(śmiech) To zabrzmiało jak haiku – czy mógłbym o sobie powiedzieć jakiś wiersz, który nazywa się ekscentryk. A co to znaczy ekscentryk?
Osoba która wyłamuje się ze schematów, dziwna, niezrozumiała...
Jeśli nie będzie to na zasadzie przyklejenia łatki, to mogę powiedzieć, że gdzieś tam we mnie są elementy ekscentryka.