Palo Alto. To właśnie tu pod adresem 367 Addison Avenue znajduje się garaż, w którym powstała firma Hewlett – Packard. Miejsce symbolicznie uznawane za kolebkę Doliny Krzemowej. Niedaleko stąd wynaleziono półprzewodniki, które rozpoczęły silikonową rewolucję. Tutejszy Uniwersytet Stanforda przoduje w rankingach innowacyjności, a w pobliskich miastach swoje siedziby ulokowały m.in. Apple, Facebook, Google czy Intel.
Drabiny zamiast milionów
Docieram do Palo Alto pociągiem z San Francisco w lutowe czwartkowe przedpołudnie i...widzę tu wszystko poza innowacjami.
Stacja kolejowa Łódź Kaliska to szczyt hi-techu w porównaniu do stacji Palo Alto. O Warszawie Wschodniej nie wspominając. W dworcowej kawiarni Venetia smutny kelner wykłada muffiny i odgania muchy, przed budynkiem stacji dwóch robotników targa drabinę, dwóch innych przycina żywopłot. I tyle. Elona Muska ani Tima Cooka, ani widu ani słychu.
Gdzie zatem szukać innowacji w Dolinie Krzemowej? I jak zacząć, jeśli chcemy rozwijać swoją firmę w technologicznej fabryce marzeń?
Lista życzeń
Można tak jak Greg Pietruszyński, założyciel Growbots, który do Doliny Krzemowej po raz pierwszy przybył w październiku 2014 roku z kilkoma spotkaniami umówionymi przez kogoś bardziej doświadczonego w tym kto jest kim w Dolinie Krzemowej (w przypadku Grega był to Łukasz Młodyszewski) oraz listą kilkuset nazwisk osób, z którymi chciałby się umówić. – Do tych wszystkich osób napisaliśmy maile z propozycją spotkania i dzięki temu szybko nabiłem kalendarz. Praktycznie każde spotkanie kończyło się przedstawieniem mnie kolejnej osobie, którą powinienem poznać – mówi Greg. – Poszło świetnie, zrealizowałem zakładany cel sprzedażowy – dodaje.
Bez czasu na most
Podobnie zaczynał Marcin Treder, współzałożyciel i prezes UXPin, który do Doliny przyjechał po raz pierwszy w towarzystwie Piotra Wilama, jednego z założycieli Onetu, a obecnie prezesa funduszu Innovation Nest. – Odbyliśmy około trzydziestu spotkań z potencjalnymi klientami, doradcami, partnerami biznesowymi. To była bardzo intensywna wizyta. Nie miałem okazji zobaczyć w Kalifornii dosłownie nic. Pędziliśmy od spotkania do spotkania. Jeśli dobrze pamiętam to most Golden Gate zobaczyłem z bliska dopiero podczas trzeciego pobytu w San Francisco – mówi Marcin. Dziś UXPin ma biura nie tylko w Krakowie, ale również w kalifornijskim Mountain View, a kilka miesięcy temu firma pozyskała 5 milionów dolarów od amerykańskich inwestorów.
Można też tak jak Michał Wroczyński, założyciel i prezes Fido Labs przyjechać samodzielnie, ale korzystając z dofinansowania dostępnego w Polsce. – Pierwszy przyjazd do Doliny Krzemowej został sfinansowany przez Agencję INVESTGDA [gdańska agencja rozwoju ekonomicznego - przyp. red.]. Zupełnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, ale zgłosiliśmy się i nie mogliśmy się wycofać, bo zapłacilibyśmy karę umowną – mówi Wroczyński. – I całe szczęście, bo z miejsca zakochaliśmy się w tym miejscu.
I choć zarówno Greg jak i Michał podkreślają, że ich pierwsza wizyta w Dolinie nie była logistycznym majstersztykiem, nie przyjechali tu w ciemno. - Podróż do Doliny Krzemowej zaczyna się nie na dworcu w Palo Alto ani nie na lotnisku w San Francisco, ale w Białymstoku, Gdańsku czy Krakowie, gdzie prowadzimy firmę – mówi INNPoland prof. Piotr Moncarz, wykładowca na Uniwersytecie Stanforda oraz współzałożyciel i prezes US-Polish Trade Council, USPTC (Polsko-Amerykańskiej Rady Współpracy). – Przyjazd tutaj bez przygotowania może kosztować bardzo wiele. I nie mówię tu o koszcie biletu, czy pobytu, ale o tym, że można się szybko wypalić i zniechęcić, jeśli źle się zaplanuje swój pobyt – mówi prof. Moncarz.
Jak zabrać się za przygotowania? Można tak jak Greg lub Marcin skorzystać z pomocy doświadczonych osób, można także skorzystać z usług organizacji prof. Moncarza. Powstała w 2001 organizacja prowadzi m.in. program US-Poland Innovation Hub, w ramach którego przedsiębiorcy przechodzą szkolenia w Polsce, a następnie w ciągu dwóch tygodni w Dolinie odbywają serię spotkań m.in. z inwestorami oraz prawnikami.
Koszt udziału w takim programie zaczyna się od 15,000 dolarów. Organizacja udziela jednak darmowych porad wszystkim, którzy się do niej zwracają. Porady te są tym bardziej cenne, że w przeciwieństwie do np. Czechów, którzy w San Francisco utrzymują zarówno konsulat, jak i CzechInvest (jego polskim odpowiednikiem jest Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych), najbliższe polskie przedstawicielstwa dyplomatyczne i handlowe są w Los Angeles, bagatela 616 kilometrów od San Francisco. Wyjątkiem jest Sillicon Valley Acceleration Center z siedzibą w San Francisco, który kontrolowany jest przez Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Waszyngtonie.
Polak Polakowi z pomocą?
Polskiej placówki dyplomatycznej w Dolinie nie ma, ale Polaków tu nie brak. Zdaniem Eli Kozery z USPTC jest nas tu aż 100,000. – Nie mogę mówić o całej Polonii, bo jej nie znam, ale od strony społeczności startupowej to jest ona zgraną grupą. Startupy coachują się wzajemnie, pomagają w nawiązaniu kontaktów, pitchowaniu i też w przedstawieniu inwestorom – twierdzi Wroczyński. – A gdy trzeba, pomagają też z kanapą do spania – dodaje.
Błędy popełniane przez przedsiębiorców w Dolinie
Prof. Moncarz jest przewodniczącym Polsko-Amerykańskiej Rady Współpracy od 15 lat. Przez ten czas, jak sam mówi, widział już wszystko: od świetne władających angielskim przebojowych ludzi, którzy kompletnie nie wiedzieli po co przyjechali na Zachodnie Wybrzeże po doświadczonych profesorów tak pewnych swoich racji, że pouczali kolegów w Dolinie Krzemowej. Jednak najczęściej powtarzające się błędy, to zdaniem prof. Moncarza:
1) Brak umiejętności mówienia o swoim biznesie: - W Europie ludzie trochę podśmiewają się z tzw. elevator pitch, czyli krótkich prezentacji tego, czym się zajmujemy. Jednak prawda jest taka, że przedsiębiorcy często nie potrafią zainteresować swoim produktem czy usługą odbiorców tutaj.
2) Brak bezpośredniości: - Polscy przedsiębiorcy przyjeżdżający tutaj często nie mają odwagi powiedzieć, po co przyszli na spotkanie. A przecież kiedy zaprasza nas Google na spotkanie to nie po to, żebyśmy wspólnie napili się kawy. Trzeba umieć konkretnie określić po co jesteśmy na spotkaniu, inaczej skończy się na niczym.
3) Zbyt szybkie wypalenie: - Często można spotkać przedsiębiorców, którzy przyjeżdżają tu, nie udaje im się kilka spotkań z inwestorami, czy to przez wspomniany brak bezpośredniości czy przez słabą prezentację, więc stwierdzają, że Dolina Krzemowa nie jest dla nich i wyjeżdżają. Wypalają się, a szkoda, bo tu trzeba uczyć się i próbować aż się uda. Nie jesteśmy spaleni w oczach inwestorów tak długo jak nie przyłapią nas na kłamstwie czy oszustwie. Jeśli tak się stanie, nie ma czego tu szukać.
4) Brak umiejętności określenia strategii firmy: – Trzeba umieć jasno powiedzieć nie tylko czym zajmuje się nasza firma, ale też jaka będzie za kilka lat. Podobnie jak prezentacja firmy, trzeba to zrobić krótko. Zaprezentowanie strategii na jednym slajdzie nie jest tak łatwe jak się wydaje i wielu się ta sztuka nie udaje.
O tym, że Polonia w Dolinie Krzemowej sobie pomaga na własnym przykładzie przekonała się Monika Burzyńska–Evje. W San Francisco znalazła się w 2009 roku przyjeżdżając za swoim narzeczonym (obecnie mężem) Tylerem. Po studiach w Krakowie, w San Francisco zaczynała od pracy w kwiaciarni w centrum miasta. – Patrzyłam na fajnie ubrane dziewczyny chodzące do biur w wieżowcach i myślałam, ja też tam kiedyś z nimi będę. Mam przecież magistra. I ja wiem, że polskie dyplomy tu niekoniecznie wiele znaczą, ale dlaczego miałoby mi się nie udać? - mówi Burzyńska–Evje. – Postawiłam na networking, rozubudowywanie sieci kontaktów, spotykałam się z Polakami m.in. za pośrednictwem grupy facebookowej SF Polskis i tak trafiłam na Polkę pracująca w LinkedIn – dodaje. W tym roku mija pięć lat odkąd Monika pracuje w tej wycenianej na 26 miliardów dolarów firmie.
Do Doliny po naukę
Nie każdy przedsiębiorca działający w Dolinie Krzemowej, jak twórcy LinkedIna, będzie mógł poszczycić się firmą warta miliardy. Po co zatem to wszystko? – Po to, żeby się uczyć i rozwijać. Tutaj odbywa się to w tempie zupełnie innym niż to, które znamy z Europy, mówi prof. Moncarz.
Marta Zucker, która w San Francisco mieszka od półtora roku, i która na potrzeby książki „Igrzyska talentów w Dolinie Krzemowej” prowadziła wywiady z Polakami działającymi na Zachodnim Wybrzeżu (w tym z Marcinem Trederem i Gregiem Pietruszynskim): – W Dolinie jesteś akceptowanym takim, jakim jesteś. Mieszkając tutaj, należy wyzbyć się jakichkolwiek uprzedzeń, czy kompleksów, bo nikogo tak naprawdę nie interesuje czy jesteśmy z Polski, czy nie, ale jaki mamy pomysł i jak go chcemy realizować.
Czego w Dolinie nauczył się Greg? – Pytani o pomoc i to dosyć wprost – to naturalną część etykiety biznesowej. Ludzie nie mówią “let me know if I can be helpful” dla czystej kurtuazji – wystarczy poprosić o konkretną przysługę i praktycznie zawsze się uda. To oczywiście nie działa tylko w jedną stronę – trzeba również pomagać innym – mówi. Dodatkowo nauczył się też, że choć w Dolinie Krzemowej działa więcej inwestorów niż gdziekolwiek na świecie, nie znaczy to wcale, że rwą się do inwestowania. – Przy pierwszej wizycie świetnie poszło nam ze znalezieniem klientów. Natomiast kompletnie nie udało się znaleźć inwestorów. Bez założenia spółki w USA o finansowaniu można zapomnieć. Natychmiast ruszyliśmy z rejestracją spółki, ale niewiele to pomogło. Byliśmy na bardzo wczesnym etapie rozwoju firmy i nie mieliśmy jeszcze lokalnej walidacji przez rynek.
Czego nauczył się Michał Wroczyński? – Przede wszystkim, że nie wolno się bać. Gdy coś się nie udaje w inny sposób, wchodzić „z buta”. Ale też nauczyć się odróżniać tych, którzy mówią, że chcą pomoc, od tych, którzy to rzeczywiście robią. Strasznie dużo tu, jak to określa Jakub Krzych z Estimote “cinkciarzy” – osób nastawionych na prosty i szybki deal z mało doświadczonym startupem z Polski. Ale też dużo tu fun'u. Startupowe życie trzeba lubić i tu można go doświadczać w pełni – mówi Wroczyński.