
O firmie z San Francisco ostatnio było w Polsce głośno przy okazji nocnych ataków. Samochody należące do pracujących dla Ubera kierowców zostały oblane śmierdzącą mazią. Ale na świecie dużo większe wrażenie zrobiła informacja o stratach na rynku chińskim.
REKLAMA
Uber jest firmą, która kojarzy kierowców i pasażerów. Za pomocą specjalnej aplikacji można zamówić usługę przewozową, za którą płatność następuje automatycznie przez kartę kredytową pasażera. Uber, jako alternatywa dla taksówek, dostępny jest obecnie w 400 miastach w 59 krajach. W wielu z nich spotyka się z oporem środowiska taksówkarzy, ale również z lokalną konkurencją. W Polsce najsilniejszymi konkurentami oprócz korporacji są iTaxi i myTaxi. W Chinach zaś potężnym graczem jest Didi Kuaidi. Firma, w której udziały mają tacy chińscy internetowi giganci jak Tencent Holdings i Alibaba jest warta 16,5 miliarda dolarów.
Konkurując z takim przeciwnikiem Uber ponosi dotkliwe straty. Kilka dni temu prezes Ubera, Travis Kalanick, przyznał, że o ile w USA biznes jest dochodowy, to w Chinach firma wciąż „inwestuje w sposób zrównoważony”. Magazyn Quartz nazwał to jednak paleniem pieniędzmi. Chodzi o miliard dolarów.
Travisa Kalanick jednak to bagatelizuje. Wedle jego danych tylko 30 najlepszych miast przynosi Uberowi ponad miliard dolarów zysku. To pozwala firmie kompensować straty na rynku chińskim. W planach ekspansji w samym Państwie Środka Uber ma być obecny w 100 największych miastach.
Napisz do autora: tomasz.staskiewicz@innpoland.pl
Źródło: Quartz
