Każdej nocy na wysokości bramy na Ząbkowskiej 4 na warszawskiej Pradze stoją dwie kobiety. Machają porozumiewawczo na przejeżdżające samochody. Butelkę wódki, która w sklepie kosztuje 1000 złotych sprzedają za 1500. No chyba, że jesteś z Pragi, to masz stówę taniej. Z okna na parterze ich kolega realizuje zamówienie. Co chwila zatrzymują się samochody osobowe, taksówki. Kto ma bliżej, przychodzi na piechotę. Tak pod koniec lat 80. działała „melina”. Nie było nocnych sklepów z alkoholem, więc prywatna inicjatywa zagospodarowała rynkową lukę. W Sejmie leżą właśnie dwa projekty nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Złożyły je Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość. Czy przywrócą zapomniany fach „meliniarza”?
W Sejmie trwa właśnie proces legislacyjny dotyczący zmian w ustawie o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Akt prawny, który jest właśnie po raz kolejny nowelizowany został ustanowiony jeszcze w stanie wojennym. W 1982 roku w realia były zupełnie inne, nie było tak wielu sklepów całodobowych, konsumpcja miała zupełnie inną strukturę, a wódka była na kartki. Ale jak pokazują 34 lata obowiązywania ustawy, nie przyczyniła się ona do wyeliminowania problemu uzależnienia od alkoholu. Próba kolejnej noweli ma na celu ograniczenie sprzedaży mocnych trunków w godzinach nocnych. Daje ona gminom narzędzie wprowadzenia częściowej prohibicji
.O tym, że sprzedaż alkoholu nocą w Polsce jest opłacalna świadczy ciągle rosnąca liczba punktów typu Alkohole24 na naszych osiedlach, w miastach i miasteczkach. Zdaniem WHO w Polsce jeden sklep sprzedający mocne trunki przypada na 273 osoby. To znaczy, że jest ich niemal 4 razy więcej niż przewiduje norma. Wedle danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) dostępność alkoholu jest jednym z czynników zwiększających jego spożycie. Z drugiej strony – zamknięcie nocnego handlu, nie spowoduje, że problem zniknie. Przeniesie się jedynie do szarej strefy.
Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej w rozmowie z enewsroom.pl twierdzi, że to rozwiązanie nie przyniesie żadnych korzyści, poza utrudnieniem życia zwykłym ludziom, a obrót alkoholem poza legalnymi kanałami wymknie się kontroli. Czasowa prohibicja wprowadzona już była w Polsce w latach 80. Wtedy nie można było sprzedawać alkoholu do godziny 13:00. Niestety rozwiązanie to nie przyniosło spodziewanych rezultatów, a prowadziło tylko do patologii, jak otwarte o 10:00 sklepy monopolowe, które przez 3 godziny nie mogły niczego sprzedawać.
– Jest to ze wszech miar potrzebne i właściwe podejście. Należy wykorzystać wspólną wolę posłów do tego, aby wprowadzić zmiany, które ograniczą spożycie – mówi w rozmowie z INN:Poland Krzysztof Brzózka, dyrektor PARPA. – Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Nie chcemy wprowadzić całkowitej prohibicji, jak w modelu szwedzkim, ale dać gminom większe narzędzia kontroli – dodaje.
Szczegóły projekt ustawy sjest przez PARPA. Agencja zgadza się co do tego, że ograniczenie dostępności jest właściwym narzędziem przeciwdziałania alkoholizmowi, jednak w swojej ekspertyzie dyrektor Krzysztof Brzózka wskazuje na wątpliwości związane z konstytucyjną zasadą wolności prowadzenia działalności gospodarczej. Wytyka również brak precyzji w poszczególnych sfomułowaniach. Nie wiadomo np. czym jest „ujawnienie sprzedaży napojów alkoholowych bez wymaganego zezwolenia”. W efekcie nie wiadomo od jakiej daty należałoby liczyć 3-letni zakaz ubiegania sią o koncesję za takie wykroczenie.
Osobnym problemem jest znaczące uszczuplenie gminnych budżetów przeznaczonych na profilaktykę. To z tzw. „korkowego” utrzymywane są gminne programy wspierające walkę z nałogiem. Choć dyrektor Brzózka w rozmowie z Polskim Radiem podał, że jedna złotówka podatku powoduje cztery złote straty, to przeniesienie choćby części obrotu alkoholem do szarej strefy sprawi, że kłopoty pozostaną, a budżetu się skurczy.
Istotną wadą w opinii PARPA jest również brak okresu przejściowego. Projektanci ustawy nie wskazują co zrobić z podmiotami, które wystąpiły o koncesję na sprzedaż alkoholi przed dniem, w którym przepisy mają wejść w życie, na jakich zasadach mają być rozpatrywane ich wnioski.
Jednak dyrektor Brzózka nie boi się powrotu „melin”. Twierdzi, że na tyle zmieniły się realia, że nikt nie zdecyduje się na zakup alkoholu z niepewnego źródła. Liczy, że ograniczenie dostępności legalnych punktów ograniczy konsumpcję.
Podsumowując, chcieli dobrze, wyszło jak zawsze. Jak zwykle ostatnio za dobrymi intencjami stoi fuszerka legislacyjna. Twórcy projektu ustawy nie pomyśleli o tym, jakie będą jej konsekwencje. Próby ograniczania spożycia alkoholu są wprowadzane w sposób pełen rewolucyjnego zapału, który zamiast przynieść spodziewane skutki, sprawi, że pojawią się nowe, niekoniecznie legalne, kanały sprzedaży. Problem nie zniknie, a przeniesienie się części sprzedaży do szarej strefa uszczupli wpływy gmin.