Dzisiaj ludzie czerpią inspiracje z tego, jak ich dziadkowie wyobrażali sobie przyszlość. Wizje sprzed wieku spełniają się obecnie na naszych oczach. Widzimy je w kształtach wieżowców w Szanghaju, na ekranach komputerów i w kinach. Ten powrót do przyszłości to retrofuturyzm. Coraz więcej projektantów i designerów ulega jego urokowi.
Czym właściwie jest retrofuturyzm? Termin po raz pierwszy pojawił się na początku lat 80. Nazwano tak istniejący od przełomu XIX i XX wieku nurt w literaturze fantastycznej. W jej ramach tworzono kolejne wizje tego, w którą stronę podąży rozwój technologii. Człowiek zawsze chciał mieć wgląd w to, co go czeka, temat był więc nośny dla naukowców i pisarzy.
Kiedy w końcu nadszedł XXI wiek, patrzymy na te wizje z pobłażaniem. Zamiast plecaków odrzutowych mamy drony, sprzątające roboty to automatyczne odkurzacze w kształcie dysków, a samoloty nie muszą rywalizować o dominację w powietrzu z latającymi samochodami. Utopijne wizje z tamtego okresu zostawiły jednak po sobie ślad we współczesnej kulturze i nauce – design.
Dlaczego tak bardzo chcemy wybiegać myślami w przyszłość? – Ta potrzeba towarzyszy ludzkości od zawsze – tłumaczy Łukasz Michalik, dziennikarz technologiczny. – Poza zwykłą ciekawością, pozwala też na nabranie właściwej perspektywy. Łatwo pozbyć się arogancji i przekonania o własnym znaczeniu, gdy uświadomimy sobie, że zarówno poprzednie pokolenia, jak i te, które nastaną po nas, również żyły lub będą żyć w przekonaniu o własnej wyjątkowości – podkreśla.
Z tego powodu charakterystyczne obłe kształty i maszyny napędzane olejem i ropą stanowią niekończące się źródło inspiracji dla projektantów. W ten sposób przyszłość, która nigdy nie się nie spełniła, przetrwała do dnia dzisiejszego.
Przeszłość, która nadeszła
Oczywiście retrofuturyzm zmieniał się wraz z technologią. Dla współcześnie żyjącego człowieka nie tylko projekty sprzed wieku są anachroniczne. Filmy i seriale science-fiction, na które był boom w przez prawie trzy dekady (1960-1980), dzięki gwałtownemu rozwojowi techniki również stały się przestarzałe. Teraz gatunek przeżywa swój renesans w kinach i na ekranach telewizorów, ale zamiast bawić się w wyrocznię, składa hołd swoim poprzednikom.
Obecność retrofuturyzmu jest bardziej namacalna niż nam się wydaje. Zwłaszcza w kinie i grach komputerowych, a nawet w modzie i architekturze. Bo kim właściwie jest Iron Man? Facetem w stroju z metalu, marzeniem zimnowojennej Ameryki o jednoosobowej armii, który dzięki magii nauki obróci komunistów w pył (taka była geneza bohatera ze studia Marvel).
Chociaż filmy o superbohaterach oglądamy dla humoru i relaksu, warto spojrzeć na nie z innego kąta – te postaci powstały w końcu ponad pół dekady temu i stanowią projekcje pragnień o kierunku rozwoju nauki tamtych czasów. Nieświadomi czy nie, chłoniemy marzenia poprzedniej epoki.
Gry komputerowe to podatny grunt dla tej estetyki. Najlepszym przykładem jest seria gier Fallout. Jej akcja dzieję się po wojnie atomowej na nuklearnej pustyni, którą stały się USA. Przemierzamy naszym bohaterem ten niegościnny świat z karabinem laserowym, w supernowoczesnym pancerzu przy akompaniamencie… muzyki z lat 30.
Seria Fallout, czyli przykład mariażu ponurej wizji XXII wieku z estetyką lat 50.
Twórcy czerpali inspirację garściami z retrofuturyzmu, tworząc modele postaci i przedmiotów. Chociaż ich wizja XXII wieku jest ponura, wisielczy nastrój rozładowuje zestawienie zaawansowanej technologii, której design jest dla odbiorcy przestarzały i kiczowaty. Bo jak robot przyszłości może wyglądać jak żywcem wyciągnięty z ryciny z początku XX wieku?
Wizjonerzy znad Wisły
Polacy również mają swój wkład w tę estetykę. Wystarczy wspomnieć „Seksmisję” Juliusza Machulskiego z 1984 roku. Reżyser kultowej już komedii science fiction umiejscowił jej akcję w 2044 roku, co współcześnie dalej jest odległą przyszłością.
Kiedy jednak spojrzy się na rekwizyty i technologię trudno nie uśmiechnąć się z pobłażaniem. Monochromatyczne monitory czy foliowe skafandry swój wygląd zawdzięczały po części ograniczeniom budżetowym, a i upływ czasu nie był dla nich łaskawy. Stanowią jednak ciekawy przykład tego, jak w Polsce wyobrażano sobie daleką przyszłość.
Produkcji brakowało hollywoodzkiego rozmachu (chociaż i tak była ambitna jak na warunki, w których powstała), a i rekwizyty mocno się postarzały. Dalej jednak potrafią cieszyć oko swoją pociesznością. Zwłaszcza w zestawieniu z tym, że teraz nosimy w kieszeni spodni technologię, o jakiej nawet nie śniło się przed trzema dekadami, a w produkcji mieściła się na długości ściany.
Retrofuturyzm kusi również projektantów, zwłaszcza młodych. Zuza Feliga z Gdańskiego ASP swoją debiutancką kolekcję ubrań stworzyła, inspirując się kulturą japońską i Wystawą Światową w Osace. Ta została zorganizowana w latach 70. (Wystawy Światowe to pożywka to pożywka dla tej estetyki – w żadnym miejscu nie ma tylu odważnych, co chybionych, projekcji przyszłości). Estetyka science-fiction, zestawiona z archaicznym już sprzętem audio, przypomina wizje rojone przez Stanisława Lema i jemu podobnych autorów.
Przeszłość stanowi źródło niekończących się inspiracji. Jednak to, co mogło być, a nigdy się nie zdarzyło również jest źródłem natchnienia. Sztuka nie przewiduje, co będzie za pięć lat, tylko co będzie za pięćdziesiąt. Przykładowo, CD Projekt wyda grę, której akcja będzie się toczyć w 2077 roku.
I chociaż rozwój nauki i techniki jest nieprzewidywalny, dalej próbujemy ustalić, jaką przyszłość ludzie sobie skomponują. Najpewniej historia się powtórzy i nasze wyobrażenia również będą tak same naiwne dla przyszłych pokoleń, jak dla nas są wizje naszych przodków.
napisz do autora: grzegorz.burtan@innpoland.pl
Reklama.
Łukasz Michalik, Gadżetomania
Próby spojrzenia w przyszłość towarzyszą ludzkości od zawsze. Poza zwykłą ciekawością, która w skali mikro każe nam zastanawiać się, co jest za zakrętem nieznanej drogi, pozwala to na nabranie właściwej perspektywy. Łatwo pozbyć się arogancji i przekonania o własnym znaczeniu, gdy uświadomimy sobie, że zarówno poprzednie pokolenia, jak i te, które nastaną po nas, również żyły lub będą żyć w przekonaniu o własnej wyjątkowości.
Łukasz Michalik, Gadżetomania
Przykładem retrofuturyzmu w polskim kinie jest "Milcząca gwiazda" – dzieło filmowców z Polski i Niemieckiej Republiki Demokratycznej, oparte na "Astronautach" Lema.Nie przeszkodziło to pisarzowi bezlitośnie wyszydzić filmu jako beznadziejnego gniota. Gdy przymkniemy oczy na topornie serwowaną propagandę, nie powinno przeszkodzić w podziwianiu tego, jak uroczo naiwnie pół wieku temu wyobrażano sobie przyszłość.