Konferencja start-upowa Wolves Summit zmieniła Pałac Kultury i Nauki w Wieżę Babel. Można porozmawiać po węgiersku, grecku, niemiecku, francusku, hebrajsku, ukraińsku. Polski słychać stosunkowo rzadko. Dominuje oczywiście angielski. A najczęstszym zwrotem, który można usłyszeć, jest „not yet”, czyli „jeszcze nie”.
Działacie już w Polsce? Not yet. Rozwiązaliście już problem techniczny? Not yet. Czy wasz start-up zaczął zarabiać? Not yet. We wnętrzach Kinoteki wszyscy ciągle rozmawiają o swoich pomysłach na biznes. W salach projekcyjnych odbywa się część wykładowa, na drugim piętrze jest prawie 50 stolików na szybkie randki z inwestorem. Kilkuset start-upowców z całego świata próbuje do swojego pomysłu przekonać przedstawicieli funduszy venture capital. Czasem projekt jest już zawansowany, istnieje prototyp, ale najczęściej nie wyszedł jeszcze poza PowerPointa. Każdy z tych pomysłów wymaga jednak dalszych prac i rozwiązania konkretnych problemów technologicznych, biznesowych, marketingowych.
Rafał Proszkowski z Virtual Body Sports Prototyping pokazuje system, który na podstawie danych o budowie dłoni, wskaże nam do jakich sportów mamy najlepsze predysponozycje. Wykorzystuje biometrię i algorytmy. Na pytanie czy ma system, który pozwalałby przy pomocy komórki zeskanować całe ciało odpowiada – „Jeszcze nie”.
Tim Stohr z International Friends Community organizuje czas wolny dla ekspatów. Czy działa w Polsce? „Not yet”. Na razie chce zbudować mocną pozycję w Monachium. Podobnie jak poprzedni rozmóca mówi to bardzo wprost. Wie, że i tak niczego nie ukryje. Nie próbuje mydlić oczu i wmawiać, że produkt jest doskonały i już lada chwila podbije świat.
Naprzeciwko siebie stają stare wygi z pieniędzmi i ludzie z pomysłami. Niektórzy zjedli zęby na robieniu start-upów, dla innych to pierwsza próba z własnym biznesem. Jak mówią statystyki, co najmniej 90 procent z tych pomysłów nie wyjdzie, nie przetrwa do momentu, w którym zaczęłyby przynosić dochód. Ale każdy przedsiębiorca wierzy, że to akurat jemu się uda. Zarabiasz? Jeszcze nie. Masz pomysł na to jak to zrobić? Jeszcze nie. Not-yet economy. Start-upowa ekonomia optymizmu.
Jeszcze 10 lat temu chcieliśmy słuchać tylko historii sukcesów. Milionerzy, którym się udało, ludzie, którzy w wyścigu przegonili innych. Środowisko start-upowe dokonało zmiany w myśleniu. Doceniło rolę porażek. To, że często są niezbędne do odniesienia końcowego sukcesu. Zaczęto celebrować nieudane przedsięwzięcia, choćby organizując takie imprezy jak Fuckup Nights. Przedsiębiorcy przestali się wstydzić porażek. Łatkę „nieudacznika” zastąpili łatką „zdeterminowanego”.
Thomas Alva Edison mówił, że nie odnosił porażek, ale znalazł tysiące błędnych rozwiązań. Nie ma innowacji bez ryzyka. Nawet bezpieczne rozwiązania nie dają stuprocentowej gwarancji sukcesu. Ale tam, gdzie szukamy nowych dróg, nie możemy się bać się popełnienia błędu. Jeszcze nigdy ryzyko porażki nie było w tak oczywisty sposób wkalkulowane w biznes.
Korporacje kupują w start-upach możliwość przerzucenia ryzyka. Innowacje łatwiej kupić na zewnątrz. Niewielkie, z punktu widzenia wielkiego gracza, pieniądze pozwalają na to, żeby ktoś inny szukał rozwiązań i ryzykował wpadkę. Nawet jeśli 9 z 10 małych firm nie przetrwa, to te, które zostaną przyniosą zyski, pokryją koszty pozostałych inwestycji. W dużych strukturach, skostniałych procedurach trudno o elastyczność i odwagę. Nikt nie podejmie tam ryzyka powiedzenia „not yet”.
A start-upowcy? Zakładają kolejne biznesy nie bojąc się wpadek, niedoróbek i porażek. Wiedzą, że jest ktoś, kto zapłaci im za podjęcie tego ryzyka.