Agnieszka Bacińska kieruje agencją Walk PR i zarządza zespołem, który obsługuje duże koncerny od strony public relations. Ale oprócz sukcesów zawodowych ma też pasję, w której osiąga ponadprzeciętne rezultaty. Pomimo pracy na pełen etat, udało jej się w zeszłym roku zadebiutować w reprezentacji Polski w kolarstwie szosowym. O tym jak łączy pracę i pasję opowie nam Agnieszka Bacińska w pierwszym odcinku cyklu #pasjaszefa.
Zarządza Pani agencją public relations, a jednocześnie odnosi sukcesy w kolarstwie szosowym. Ma Pani jakąś przeszłość sportową?
Nigdy nie byłam profesjonalnym sportowcem. Przygodę z rowerem zaczęłam dosyć późno, kiedy już pracowałam. Urodziłam się na początku lat 80. i kiedy byłam dzieckiem, podczas transformacji, zaczęła się zapaść klubów. Rodzice widząc, że mam uzdolnienia sportowe – ale też dobrze się uczę – postawili na to drugie. Zresztą, im się nie dziwię. To była gwarancja przyszłości.
Więc, jak się zaczęła przygoda z rowerem?
Zawsze byłam aktywna, lubiłam ruch. W 2009 roku już pracowałam, zaczęłam amatorsko startować w cyklu Mazovia MTB, to wyścigi na rowerach górskich. Dosyć szybko okazało się, że bez specjalnego przygotowania potrafię jeździć bardzo szybko. Zaczęłam wygrywać i w pewnym momencie złapałam się na tym, że radość z pucharu trwa tylko już tylko jeden dzień. Stopniowo zaczęłam więc zwiększać rangi wyścigów MTB – z amatorskich na zawodowe, a za namową trenera Andrzeja Michniaka, z którym trenuję do dziś, startować na szosie. Do tego, po kilku latach doszły starty w trzeciej dyscyplinie – kolarstwo przełajowe. I trzeba było się na czymś skoncentrować. Wybrałam szosę i przełaje.
Kolarstwo szosowe kobiet nie jest bardzo popularną dyscypliną.
To fakt. Jeżdżących i ścigających się na szosie dziewczyn w Polsce jest jeszcze bardzo mało. Damski peleton liczy zazwyczaj około 40 dziewczyn. Dopiero w tym roku Czesław Lang zorganizuje Tour de Pologne dla kobiet.
Znalazłby się jeszcze ktoś w peletonie, kto tak intensywnie pracuje w branży niezwiązanej ze sportem?
Nie znam takich osób. Ścigam się w elicie, w Polsce to grupa kilkudziesięciu najlepszych kolarek. Uwzględniając juniorki, zbierze się może 70 pań. Staję na starcie ze studentkami, zawodniczkami, generalnie osobami, które swoją aktywność zawodową wiążą ze sportem. Mój zawodowo-sportowy model jest odosobniony w skali europejskiej, jeśli nie światowej.
Jak wygląda Pani dzień? Łatwo połączyć pracę z treningiem na wyczynowym poziomie?
Wstaję o 5:30 i jadę na te dwie godziny realizować to, co rozpisał mi mój trener. Kiedy wracam, mam dokładnie wyliczone – 10 minut na posiłek i 15 minut na ogarnięcie się. Za to spać chodzę o 21:30. Mój organizm się wtedy po prostu wyłącza. Po całym dniu na najwyższych obrotach wiem, że jeśli zaraz się nie położę, zasnę tam, gdzie stoję.
Woli Pani trenować rano?
Tak. Zdecydowanie. Pracuję w branży, w której nie mam pewności, o której skończę dzień. Dzięki temu, że zrobię rano trening, mam potem spokój, nie męczy mnie to, że mam coś niezrobione, mogę się w pełni skupić na zadaniach zawodowych. Poza tym, o tej porze trasy są puste, a budzący się do życia świat – najbardziej urokliwy. Po treningu wracam naładowana, czasem z mocno zmęczonym ciałem, ale wypoczętą głową, którą pracuję przez kolejne godziny. Dzięki rowerowi, mogę w pełni oddać się pracy.
A czym dokładnie się Pani zajmuje?
Kieruję jedną z największych w Polsce – pod względem przychodów ze sprzedaży – agencji PR. Jesteśmy częścią, liczącej teraz blisko sto osób, Grupy Walk. Zajmujemy się szeroko rozumianym strategicznym doradztwem wizerunkowym – przygotowujemy strategie komunikacji produktowej i korporacyjnej, w tym moje ulubione – strategie kryzysowe.
Jak klienci podchodzą do Pani pasji? Przecież w tej branży często się pracuje do późna?
Klienci są wyrozumiali i przyzwyczaili się do mojej pasji. Podchodzą do tego bardzo życzliwie. Nigdy nie czułam, że rzutuje ona negatywnie na współpracę. Z większością z nich pracuję już wiele lat i mam w nich wiernych kibiców.
A czy kolarstwo daje jakieś korzyści zawodowe?
Przede wszystkim trening daje mi energię na cały dzień. Najczęściej we wtorki robię sobie taki dzień na odpoczynek. Taki dzień odpoczynku, kiedy idę tylko na basen. I wtedy jestem w biurze bez roweru. Czuję się wtedy wręcz nieswojo, bo organizm jest do niego bardzo przyzwyczajony.
Główne korzyści zawodowe przynoszą jednak weekendy. Zawody są zazwyczaj w soboty i niedziele, na drugim końcu Polski, w miejscowościach, które ledwo widać na mapie. Przez te dwa dni potrafię się totalnie zresetować, zapomnieć o pracy do tego stopnia, że w poniedziałek muszę sobie intensywnie przypominać, co się działo w piątek. Takie odrywanie się jest dla mnie kluczowe w pracy kreatywnej i pełnej stresu. Łatwiej mi dzięki temu rozwiązywać problemy.
Pracuje Pani zawodowo na wysokim stanowisku, a jednocześnie rywalizuje z najlepszymi kolarkami szosowymi w Polsce. Trenujecie podobnie?
Myślę, że trenujemy tak samo ciężko. Mamy tej samej klasy sprzęt. Różni nas oczywiście czas, jaki możemy przeznaczyć na regenerację. Ja po treningu normalnie idę do pracy.
To jedyna różnica?
To, że jednak różnimy się w podejściu do sportu, zrozumiałam kilka lat temu podczas zawodów na Dolnym Śląsku. Uderzyłam twarzą o kierownicę i ukruszyłam cztery jedynki, a resztę przednich zębów naruszyłam. Kiedy wszyscy wokół mówili, że nic się nie stało, bo nie ma krwi, ani poważnych złamań, ja myślałam o tym, jak będę wyglądała podczas spotkania z klientem – i czy oszczędności wystarczy na wstawienie implantów. Ludzie, dla których sport jest całym życiem, nie myśleli w ten sposób. Dla nich utrata dwóch górnych jedynek nie pociągała za sobą tego typu problemów, jakie wówczas miałam.
A jaki jest pani największy sukces sportowy?
W zeszłym roku wystartowałam jako reprezentantka Polski na wyścigu rangi Pucharu Świata. Stanęłam na starcie z najlepszymi na świecie i to było niesamowite przeżycie. Moim celem było ukończenie tego kilkuetapowego wyścigu i to mi się udało. To jest niesamowite przeżycie: stać na znanym z telewizyjnych transmisji podeście, z którego startuje się do jazdy indywidualnej na czas, gdy wokół są kamery, a przy głównych ulicach – masa kibiców.
Ale za sukces uważam też takie wyścigi, jak ostatnio w Zamościu. Było 6 stopni, padał deszcz i wiał bardzo silny wiatr. Przez dwie i pół godziny musiałam walczyć nie tylko ze przeciwniczkami, ale przede wszystkim ze sobą, by nie zejść z trasy. Wyścig ukończyłam czwarta. Małymi sukcesami są także sytuacje, w których nie chce mi się wyjść na trening, jestem zmęczona, a jednak biorę rower i robię to. Czasem lżej, niż było w założeniach – ale robię. Bo mam cel.
A co łączy te dwa światy biznesu i sportu?
Mnóstwo rzeczy – chyba najbardziej wytrwałość i zaangażowanie w dążeniu do celu, by osiągnąć sukces.