Po szyte na miarę, hipsterskie rowery nie ustawiają się kolejki. Zwłaszcza nad Wisłą. Produkcja takich pojazdów to zatem skok na głęboką wodę. Ale pewnemu studentowi z Białegostoku się udało: udowodnił, że może nimi podbić światowe rynki. Dziś kupują je klienci nie tylko z Niemiec czy Holandii, ale nawet zza Atlantyku. Ostatnio podlaskie jednoślady kupił nawet... hodowca bizonów z Pensylwanii.
Fury to prawdziwy zbir wśród rowerów. Sama pozycja jazdy – ręce szeroko na kierownicy – wskazuje na członka gangu. Rooster jest jak ptak: wysoki, o dziobie długim niczym bocian. Nic tylko wskoczyć na siodełko i lecieć. Zaś Spike to kolec, czarny charakter, który bezwstydnie wymusza wyprostowaną sylwetkę. Stworzony do długich przejażdżek.
Adam Zdanowicz był 24-letnim studentem budownictwa na Politechnice Białostockiej, kiedy postanowił założyć start-up, w którym samodzielnie tworzy rowery z duszą, a ściślej: czego tylko dusza (klienta) zapragnie. W MAD Bicycles każdy model jest niepowtarzalny, bo jak wiadomo, klient – nasz pan.
Dlaczego wybrał drogę start-upowca, a nie karierę w biurze projektowym? – Nie chciałem projektować budynków i mostów. To dla mnie powielanie schematów. Nie czułem entuzjazmu, pasji. Wolę pracować sam lub z zespołem, ale dla siebie, ponieważ to ja ustalam cel i wizję, i czuję, że mam kontrolę nad tym co robię – mówi w rozmowie z INN:Poland Adam.
Recydywa zwaliła kumpli z nóg
Pewnego dnia, gdy Adam był jeszcze nastolatkiem, kumpel przyjechał do niego na nietypowym rowerze własnej konstrukcji i poprosił go, by wybrał się z nim na Masę Krytyczną – comiesięczny przejazd rowerzystów przez miasto. Adam nie miał jednak własnego roweru, poza starym góralem.
– Gdy wyciągnęli z garażu czarnego mini-choppera, usiadłem na nim i to uczucie zapamiętam do końca życia. Moje ego zostało zaspokojone. Poczułem wtedy, że absolutnie muszę taki rower mieć – opowiada Zdanowicz. – Nazwałbym to miłością od pierwszego wejrzenia. Pomysł leżał przez długi czas w piwnicy. Do dziś pamiętam dzień, w którym pokazałem kolegom swój pierwszy rower. Recydywa, bo tak ją nazwałem, zwaliła ich wszystkich z nóg.
Na ostatnim semestrze studiów Adam dowiedział się, że rusza konkurs na innowacjny biznes z pasją organizowany przez Virgin Mobile. Do wygrania było 100 tys. zł. Zgłosił się z biznesplanem, dał z siebie wszystko, ale nie udało się. Nie zraziło go to. Zacisnął zęby, stworzył nowy, ulepszony biznesplan i zdobył wszystkie nagrody w kolejnym konkursie – Politechniki Białostockiej i Kuriera Porannego. Łącznie do wygrania było ponad 10 tys. zł.
– Do końca życia nie zapomnę tego noża na gardle. Miałem otrzymać nagrody tylko pod warunkiem, że w ciągu roku otworzę firmę. A ja nie miałem nic – warunków do pracy, profesjonalnych narzędzi, jedynie pożyczoną spawarkę. To ogromnie zmotywowało mnie do pracy. Zacząłem mieć poczucie misji. Codziennie pracowałem do późna w nocy nad wizją firmy – opowiada Adam.
Adam był do tego stopnia zmotywowany, że pani w Wojewódzkim Urzędzie Pracy – gdzie starał się o dotację – analizując wyniki jego testów psychologicznych, oniemiała z wrażenia na widok jego determinacji. Adam dotację otrzymał. W ciągu roku zrealizował też swój cel – założył firmę. Miał już wszystko, czego potrzebował: warsztat pracy, podwykonawców i oczywiście wizję swoich zindywidualizowanych rowerów.
Szyty na miarę rower powstaje na kartce papieru podczas konsultacji z klientem. – Szkicuję jego geometrię, sprawdzając różne rozwiązania, dopasowuję ją do uwag klienta. Nieraz jest to cała kartka rysunków w poszukiwaniu tego jednego wzoru. Następnie zdejmuję wymiary z klienta. Szkic trafia do programu graficznego, w którym wprowadzam detale, skaluję i dopasowuję rozmiar ramy do fizjonomii przyszłego użytkownika.
Powstaje wtedy dokładna wizualizacja trójwymiarowa, dzięki której klient może ujrzeć gotowy wyrób z wybranymi kolorami i osprzętem oraz ewentualnie nanieść poprawki – zdradza tajniki swej pracy Adam. W zależności od upodobań klientów dodaje bajery takie, jak tapicerowane siodełko, laserowe detale czy ramę w wymarzonym kształcie.
Następnie przygotowany projekt Adam drukuje w skali 1:1, by przenieść go do pracowni metaloplastycznej. Tam kształtuje rury, by odpowiadały rysunkowi, docina je pod wymiar i spawa konstrukcję ramy. Ten proces to dopiero połowa przygody. Wszystkie części czeka lakierowanie, montaż, chromowanie czy wycinanie laserem. Gotowy rower wyjeżdża z pracowni montażowej po ok. 3-7 tygodniach. – Delikatne korekty wysokości kierownicy i dyliżans jest gotowy do cruisingu po bulwarach – podsumowuje.
Według Adama, Białystok to bardzo dobre miasto do prowadzenia biznesu, ze względu na niskie koszty utrzymania, które w przypadku start-upu są kluczowe, by przetrwać.
Jego rowery budzą coraz większe zainteresowanie. Dostał już m.in. stypendia marszałka województwa podlaskiego oraz prezydenta Białegostoku na wykonanie dziecięcych rowerów folkowych oraz futurystycznego roweru Materialize, a także tytuł „Projekt Festiwalu” podczas Wawa Design Festiwal 2015. W przyszłości zamierza pokazać jednoślady na znanej międzynarodowej wystawie, ale nie chce zdradzać szczegółów.
Z Białegostoku na światowe rynki
Dziś sprzedaje swoje futurystyczne rowery (średnia cena za sztukę to ok. 6 tys. zł) nie tylko w Polsce, ale i USA, Holandii i Niemczech. Zaczynał od 4 sztuk rocznie. – Sprzedaję 4,5 rowerów miesięcznie, z tego około 70 proc. za granicę. Za dwa lata chcę sprzedawać ich tyle tygodniowo – zdradza Adam. Klientów szuka na Facebooku i Instagramie. Nie prowadzi kampanii promocyjnych, wystarczy, że systematycznie wrzuca profesjonalne zdjęcia i odpowiada na każde pytanie klientów. – Po początkowym zachwycie pytają o ceny, modyfikacje w designie, wprowadzają własne uwagi, pytają, czy to się da zrobić. Możliwości są tu nieograniczone: the sky's the limit.
– Zauważyłem, że zdjęcia jednego gościa na Instagramie przedstawiały nieprawdopodobną metamorfozę: schudł w ciągu roku 150 kg. Naprawdę mi zaimponował, dlatego zupełnie bezinteresownie go pochwaliłem. Jak się okazało, do zdrowego stylu życia potrzebował jeszcze roweru. Kiedy zobaczył moje projekty, spytał tylko o cenę i bardzo szybko podał parametry spersonalizowanego roweru Spike, który chciałby ode mnie kupić. Ostatnio dwa rowery – dla siebie i żony – kupił ode mnie hodowca bizonów z Pensylwanii.
– Ciągle dostaję zapytania w nowych językach, z nowych rejonów świata: RPA, Chile, Francji, Indonezji, Rosji. Cel może być więc tylko jeden: dalsza ekspansja zagraniczna.
– Dużą część zarobków inwestuję w promocję: profesjonalne sesje zdjęciowe czy ekspozycje na targach. Stworzenie katalogów pochłonęło osiem miesięcy ciężkiej pracy. Wysyłam je do Kalifornii, Texasu, Las Vegas, Michigan, Niemiec czy Hiszpanii. Rowery stoją też w warszawskim showroomie Gdel – firmy zajmującej się aranżacją wnętrz – wylicza Adam.
Takich, jak Adam, jest w Polsce garstka. Customy to w Polsce ciągle nowość, znajdują jednak swoich klientów, bo właściciele rowerów coraz częściej szukają sposobów na wyrażenie siebie.
Kto i dlaczego kupuje kupuje rowery na zamówienie, mimo że ich cena jest o wiele wyższa niż w przypadku seryjnie produkowanych modeli o tych samych funkcjonalnościach?
– Myślę, że rowery customowe powstały w odpowiedzi na zapotrzebowanie osób, które lubią się wyróżniać – ocenia Łukasz Przechodzeń z RowerowePorady.pl, jednego z najpopularniejszych blogów rowerowych w Polsce. – A także nie przepadają za widokiem tysięcy, nie oszukujmy się, praktycznie identycznych jednośladów na ulicach. Czy to snobizm, chęć zwrócenia na siebie uwagi, czy po prostu niezgoda na nudne projekty – nie mnie oceniać. Sam chętnie pojeździłbym rowerem, który zostałby przygotowany według mojego pomysłu, oczywiście, jeżeli cena byłaby na akceptowalnym poziomie.
– Wszyscy szukamy sposobu, by wyrazić siebie. Możemy to robić za pomocą fryzury, odzieży czy gadżetów. Można to czynić, kupując także oryginalnie wyglądający rower. Każdy z nas posiada mniejsze czy większe poczucie estetyki. Właśnie dlatego niektórzy kupują te dziwnie wyglądające pojazdy: bo posiadają duszę. Są robione ręcznie przez rzemieślnika. Każdy z nich będzie inny, bo zrobiony specjalnie dla Ciebie – dodaje Maciej Sobol z bloga NaRower.com.
Gdy wyciągnęli z garażu czarnego mini-choppera, usiadłem na nim i to uczucie zapamiętam do końca życia. Moje ego zostało zaspokojone. Poczułem wtedy, że absolutnie muszę taki rower mieć.
Łukasz Przechodzeń
bloger, RowerowePorady.pl
Czy to snobizm, chęć zwrócenia na siebie uwagi, czy po prostu niezgoda na nudne projekty – nie mnie oceniać. Sam chętnie pojeździłbym rowerem, który zostałby przygotowany według mojego pomysłu, oczywiście, jeżeli cena byłaby na akceptowalnym poziomie.