Ostatnio rozmawiałem ze znajomym na temat łódzkiej filmówki. Powiedział mi, że na wykładzie inauguracyjnym rektor grzmiał, żeby studenci przestali dorabiać sobie przy telewizyjnych formatach typu Trudne Sprawy. Ale nie zaproponował innego rozwiązania. Bo do kogo mają się zwrócić? Przecież nie mają pomysłu na super nową aplikację, która będzie polskim Skypem/Facebookiem/wstaw dowolny inny startup, a na coś innego przecież nikt nie da pieniędzy.
Tymczasem Spotify zapowiedziało, że zacznie tworzyć seriale, dostępne na swojej platformie. Początkowo mają to być krótkie, maksymalnie 15-minutowe odcinki, których tematyka związana będzie z popkulturą i muzyką. Amazon ma zamiar uruchomić serwis, gdzie niezależni twórcy będą mogli umieszczać swoje własne filmy. Przeznaczy do tego milion dolarów miesięcznie na wynagrodzenia dla najlepszych autorów.
My tymczasem mamy Iplę albo TVN Player do wyboru. A tam powtórki seriali i programy na zagranicznej licencji, czasem oscarowy film.
Mam 25 lat i piszę ten felieton z perspektywy millenialsa. Kiedy do Polski wszedł Netflix, od razu zapisałem się na listę subskrybentów, bo w końcu mogłem obejrzeć coś ambitniejszego, od dokumentów po seriale o superbohaterach. Wszystko na wysokim poziomie aktorskim i realizacyjnym.
Winę za taki stan rzeczy ponoszą moim zdaniem telewizyjni włodarze. W moim otoczeniu potrafię wymienić dosłownie kilka osób, które oglądają polskie produkcje intencjonalnie, a nie w wyniku skakania po kanałach czy z braku laku. Reszta sięgnie po Grę o Tron. Bo oglądanie perypetii ładnych ludzi w ładnych domach jest dla nas fantazją znacznie większą niż ta w serialu HBO.
Wszyscy mamy usta pełne sloganów, że Polak potrafi, jest innowacyjny i w ogóle nie mamy żadnych kompleksów. Tymczasem kompletnie ignorujemy naszą kulturę, jedną ze składowych naszej tożsamości. Nie ma obecnie lepszego nośnika niż seriale, by ją promować. To może nie jest najlepsza finansowo inwestycja, ale tu chodzi o coś więcej, bo o tożsamość właśnie.
Nie potrzeba obywatelstwa USA, by z własną produkcją odnieść międzynarodowy sukces. Wystarczy spojrzeć na tureckie „Wspaniałe Stulecie” czy brytyjskie „Downton Abbey”. Dwa seriale historyczne, zakorzenione bardzo mocno w swoich kulturach, niewstydzące się tego i niepróbujące na siłę tworzyć przekazu czytelnego dla całego globu. Zamiast tego zachowują maksymalną wierność swoim realiom. Efekt? Międzynarodowe hity, także w Polsce.
Jako widzów, millenialsów nie trzeba kształtować – mamy gust i wymagania, wiemy czego oczekujemy od telewizyjnej produkcji. Autentyczności i emocji. Humor może być inteligenty i kloaczny jednocześnie, a dramat nie musi być kręcony w sepii na obdartym blokowisku. Tego nie zapewnia żadna polska produkcja. A ja chcę po prostu coś do rodzimej popkultury poczuć.
W Polsce naprawdę mało kto rozumie pokolenie urodzone po 1990 roku. Wszystkie moje mity, powstałe w kontakcie z czymkolwiek polskiej produkcji, pochodzą z czasów, kiedy chodziłem do przedszkola. Moja 3-letnia bratanica uwielbia natomiast świnkę Pepę i Angry Birds. Bo jakie inne bajki ma oglądać? Jako Polacy, jakie treści oferujemy?