Pamiętam ten dzień. Stoję z deską pod pachną przed snowparkiem na Gubałówce. Dzwoni mój bukmacher STS. Mówi, że klient obstawia gotówką 50 tys. zł. na kombinację kilku meczów, a w razie wygranej zainkasuje 818 tys. zł. Poleciłem, żeby przyjąć zakład. O 23.50, wracając samochodem do Warszawy, usłyszałem wynik ostatniego meczu z tego zakładu. Wygrał. Dojechałem do domu i otworzyłem butelkę whisky – Mateusz Juroszek, prezes STS, największego polskiego bukmachera, opowiada o kulisach branży i przygotowaniach do Euro2016.
Mateusz Juroszek: I wciąż jest. Ludzie uwielbiają mnie zaczepiać #oskubałemSTS, a potem piszą "wypłacicie mi tyle, a tyle pieniędzy".
Denerwuje to Pana?
Nie skąd, cieszę się, że ludzie potrafią się bawić obstawianiem. To także świetna reklama, że jest ktoś, kto ogrywa bukmachera.
To ile razy #oskubałemSTS pojawi się podczas nadchodzących meczów Euro?
Będzie ciekawie. Jako kibic bardzo się cieszę, że mamy reprezentację, którą właściwie stać na wejście do finału. Inaczej impreza wygląda z perspektywy bukmachera. Polscy piłkarze są nieobliczalni, a ich niespodziewane wygrane mogą nas dużo kosztować, bo wtedy wypłacamy największe wygrane.
Dlaczego?
Polscy kibice są patriotami, więc masowo obstawią zwycięstwo w pierwszym meczu z Irlandią. Ja muszę zaoferować atrakcyjny zakład. Dziś za każdą złotówkę postawioną na wygraną Polaków mamy kurs 1,8 zł. Do imprezy jeszcze kilka tygodni, a my już przyjęliśmy kilkaset tysięcy złotych na to wydarzenie. Przed pierwszym gwizdkiem tych milionów będzie już kilka. Innymi słowy, jeśli nasi piłkarze wygrają ten pierwszy mecz, czego im bardzo życzę, to jako prezes STS zaczynam liczyć straty.
Co dalej?
Jak wygramy z Irlandia, to potem znowu większość na fali uniesienia postawi na wygraną z Niemcami. Kurs będzie jeszcze bardziej atrakcyjny, bo Niemcy to faworyt takiego spotkania. Jednak i ten mecz wielu kibiców obstawi sercem, bo przecież pokonaliśmy drużynę niemiecką w meczu eliminacji na Stadionie Narodowym. Jeśli drugi raz "zdarzy się cud" i wygramy, czego życzę naszym, to będę musiał płacić już ciężkie miliony.
Ciesząc się przez łzy?
Właśnie tak.
Dla bukmachera jaki wynik jest korzystny?
Dwa remisy i wygrana wówczas wychodzimy z grupy z 5 punktami. Na remisach bukmacherzy zarabiają najlepiej. Na tak emocjonującej imprezie każdy kibic obstawia własnych faworytów, więc remis oznacza wygrane wypłacane nielicznym graczom. Tak było podczas mistrzostw świata w Brazylii, gdzie w finale w regulaminowym czasie był remis.
Mając Krychowiaka, Milika, Lewandowskiego właściwie naszą reprezentację stać na każdy wynik. Nawet na wygraną z Francją na ich własnej imprezie. Nawet nie wyobrażam sobie, ile pieniędzy położono by na taki mecz.
Czy Polacy lubią obstawiać?
W zeszłym roku STS miał kilkaset milionów złotych obrotów, co daje nam pozycję największego bukmachera w Polsce. Podkreślam legalnego, bo jak wiadomo, mamy gigantyczną szarą strefę nielegalnych zakładów w internecie. Firm, które działają zza granicy, za pośrednictwem polskojęzycznych stron. Zgarniają miliardy omijając przy tym podatek od gier. Stanowią one nieuczciwą konkurencję dla podmiotów działających legalnie, które płacą podatki, zatrudniają tysiące pracowników, sponsorują polski sport i podlegają wszelkim skrajnie niekorzystnym ograniczeniom funkcjonującej od ponad 6 lat Ustawy o Grach Hazardowych.
Jeśli chodzi o rozwój rynku, to Polacy coraz chętniej obstawiają, ale cały czas daleko nam to takich krajów jak Anglia czy Włochy. Tam obstawianie jest jakby dodatkową rozrywką towarzyszącą wydarzeniom sportowym. Nie, groźny hazard, jak grzmią przeciwnicy, ale zabawa towarzyska. Taka, jak to co wkrótce wydarzy się w wielu firmach w Polsce, gdzie ludzie spontanicznie prowadzą zakłady, o to kto zgadnie wynik w pierwszym meczu Polaków i zgranie pulę.
Tak właśnie gra statystyczny gracz?
Polacy lubią obstawiać tak, aby jutro wygrać jakieś pieniądze. A stosunkowo mało jest zakładów, gdzie ktoś stawia 2 złote na kombinację np. dziesięciu wydarzeń, które w perspektywie dłuższej niż najbliższy weekend mogą przynieść grającemu duże pieniądze. Tak jak ten kibic Leicester City, który obstawił nieprawdopodobny wynik rozgrywek w lidze angielskiej, że drużyna, której nikt nie dawał szans na sukces, zdobędzie mistrzostwo Anglii. Szanse wynosiły jak 5000 do 1. Facet obstawił sercem i bukmacher wypłacił mu fortunę.
Dziś w Polsce jeden z popularniejszych zakładów to taki, że Polacy wygrają pierwszy mecz, a Robert Lewandowski strzeli bramkę. W dniu pierwszego meczu polskiej reprezentacji zapewne przyjmiemy z kilka milionów złotych i będą niesamowite emocje.
Czy zna Pan swoich klientów?
Z wieloma łączy mnie wręcz zażyłość (śmiech). W każdy poniedziałek dostaję raporty o najwyższych wygranych i często widzę te same nazwiska. To na przykład właściciel firmy budowlanej, który jeździ po Polsce i regularnie wpada do STS grając po pracy. Nie znam go osobiście, ale widzę, że to jeden z moich stałych klientów. Do tego ma wiedzę i często wygrywa.
Pewnie też sporo u was zostawia
Dla mnie najlepszy klient to nie taki, który przegra 1000 złotych i wychodzi rozczarowany, tylko ten co raz na jakiś czas wygrywa np. 300 zł, raz na jakiś czas przegrywa, ale jest lojalny.
Są tacy, którzy grają o miliony?
Pewnie. Pamiętam gracza, który w krótkim okresie czasu wygrał ponad 800 tys, potem pół miliona i w kolejnym zakładzie 300 tys. zł. Po najwyższej wygranej, jak dojechałem do domu, otworzyłem butelkę whisky. Potem zjawił się w punkcie STS i chciał postawić 50 tys. na kilka meczów, których pomyślny wynik mógł mu przynieść 11 mln złotych wygranej.
Tak wygrana to pewnie by Pana zabolała?
Pracownik zadzwonił do mnie, czy na pewno przyjmujemy taki zakład, bo gracz miał nieprawdopodobną passę, a stawka jest bardzo wysoka.
I?
Odebrałem telefon jadąc na snowboard. Mówię ok, przyjmijmy, ale za trochę niższą stawkę. Na szczęście tym razem nie wygrał.
Do kierowania takim biznesem trzeba mieć nerwy ze stali?
Nawet moja partnerka śmieje się, kiedy gdzieś w nocy dzwonią do mnie pracownicy z pytaniem czy przyjmujemy wysoki zakład. Już wiem, że kiedy pojedziemy do Francji na Euro, to nie będzie to tylko wypoczynek, ale będę co chwila miał takie telefony. Na plaży, w restauracji, podczas meczu.
Nie ukrywam, że lubię te emocje. Z drugiej strony STS to firma rodzinna. Rozwinął ją mój ojciec, sprzedał inwestorowi z Wielkiej Brytanii, aby zająć się inwestycjami w budownictwie mieszkaniowym. Następnie, jak STS był na skraju bankructwa, został przez nas odkupiony i odbudowany. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której przez powiedzmy jakieś nierozważne decyzje prezesa biznes dotknęłyby groźne konsekwencje. To wielka odpowiedzialność. Trzeba zadbać o zgromadzenie gotówki na wygrane. Opłacić podatki, wypłacać pensje dla ponad tysiąca kobiet, które w STS zatrudniamy tylko na etat, a nie umowy zlecenia.