Urbanistyczny chaos, brak spójności i lekceważenie zdrowia mieszkańców: lista zarzutów, które stowarzyszenie Miasto Jest Nasze kieruje pod adresem warszawskich władz, liczy wiele punktów. – Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej doradcy kompletnie nie poradzili sobie z zagospodarowaniem przestrzeni – mówi w rozmowie z INN:Poland Karol Perkowski, rzecznik stowarzyszenia. – Nie oskarżamy bezpośrednio władz, że są skorumpowane, ale jest mnóstwo przesłanek, które wskazują, że niektóre relacje są podejrzanie zażyłe – dodaje.
Organizację założyła grupa młodych ludzi. Wszyscy podróżowali lub studiowali za granicą, później wrócili do Warszawy i stwierdzili, że miasto może wyglądać inaczej.
Czyli jak?
Może być zaplanowane w taki sposób, by jego mieszkańcom żyło się dobrze. Chodzi tu o szacunek do zieleni, przestrzeni dla pieszych i rowerów. Przykładowo: większość miejskich placów w Warszawie obecnie służy jako parkingi, jak plac Defilad czy plac Bankowy, a to powinna być przestrzeń dla mieszkańców.
Teraz w Warszawie źle się żyje?
Nie chodzi o to, że żyje się źle. Ale mamy bałagan architektoniczny, zwłaszcza w centrum. Do tego miasto cały czas nie rozwiązało problemów samochodów w mieście. W Śródmieściu miała powstać obwodnica, która odciążyłaby takie ulice jak Marszałkowska czy aleję Jana Pawła II. Pomysł został zamrożony i cały czas mamy centrum zawalone autami.
Ponadto samochody zabijają miejską przestrzeń. W wielu miejscach, tam, gdzie są parkingi, mógłby być skwerek albo ogródek kawiarniany, czyli czynniki miastotwórcze. Nie wspominając o tym, że spaliny samochodowe przyczyniają się do utraty zdrowia przez warszawiaków.
Czy zagrożenie dla zdrowia jest wysokie?
W Warszawie jest bardzo wysokie zanieczyszczenie powietrza. Szacuje się, że z tego powodu umiera 2 do 3 tys. warszawiaków rocznie. Do tego dochodzą przewlekłe choroby układu krążenia czy układu oddechowego. A to generuje kolejne koszty społeczne w postaci leczenia tych ludzi przez służbę zdrowia. Zdrowie i życie warszawiaków powinno być dla ratusza sprawą priorytetową. Póki co tak nie jest.
Z drugiej strony trudno się oprzeć wrażeniu, że Warszawa staje się coraz bardziej "zielona". Rośnie popularność rowerów.
To prawda. Tylko około 25 proc. ludzi w stolicy korzysta z aut. Tylko ratusz nie ma pomysłu, jak można odciążyć od nich miasto. Ścieżki rowerowe są budowane zupełnie bez spójnej strategii, często się nagle urywają i prowadzą donikąd. Jedyną taką kompletną trasą jest ta na ulicy Świętokrzyskiej, a to za mało.
Problemem jest również to, że nie tworzy się tych ścieżek na drogach, czyli kosztem aut. Dochodzi do sytuacji, gdy rowerzyści rywalizują z pieszymi o miejsce, a samochody dalej blokują główne arterie.
Czy w Śródmieściu to drogi są głównym problemem?
Niestety nie. Ta dzielnica staje się coraz mniej przyjazna jej mieszkańcom.
Dlaczego?
Bo kosztem kawiarni, bibliotek czy sklepów osiedlowych buduje się tutaj coraz więcej banków i aptek. Sam mieszkam w centrum i co parę metrów mam siedzibę instytucji finansowej. To dobre rozwiązanie dla ludzi, którzy dojeżdżają, bo mają wszystko w jednym miejscu. Tylko oni potem wracają do swoich domów i mieszkań. A co z tymi, którzy tu żyją?
Kto jest temu winny?
Ratusz i władze miasta. Hanna Gronkiewicz-Waltz jest prezydentem Warszawy od 10 lat. Ona i jej doradcy kompletnie nie poradzili sobie z zagospodarowaniem przestrzeni. Przez to mamy do czynienia z neoliberalną koncepcją budownictwa. Deweloper stawia sobie, co chce i gdzie chce, nie zważając kompletnie na jakiś szerszy aspekt – czy budynek pasuje estetycznie do krajobrazu, czy jakoś wpisuje się w koncepcje historyczną. Do tego dochodzi aspekt dzikiej reprywatyzacji.
No właśnie – na jednej z manifestacji przyszliście z wałkami, które symbolizowały nie do końca jasne kontakty biznesmenów z ratuszem.
Nie oskarżamy bezpośrednio władz, że są skorumpowane, ale jest mnóstwo przesłanek, które wskazują na ich zbyt przyjacielskie stosunki, zwłaszcza z handlarzami roszczeń. Najlepszym przykładem jest ostatnia sytuacja z działką na Placu Defilad.
Kim są ci handlarze?
To zazwyczaj prawnicy, którzy wykorzystując kruczki prawne, wykupują działki od miasta, rzekomo reprezentując interesy ich dawnych właścicieli. Ci tracili prawo do nich za PRL-u, w wyniku nacjonalizacji przestrzeni. Ale na placu Defilad doszło do sytuacji, gdzie oddano tę działkę bezprawnie.
Należała do obywatela Danii, jego roszczenia zostały spłacone, a i tak ją sprzedano. A jej wartość wycenia się na 160 milionów złotych. Co ciekawe, mecenas, który tę działkę wykupił, prowadził wcześniej interesy z ówczesnym dyrektorem Biura Gospodarki Nieruchomości. To tylko jeden z przykładów, bo można je długo mnożyć.
Udało Wam się kiedyś zatrzymać taką reprywatyzację?
Ratusz chciał oddać boisko do piłki nożnej na ulicy Foksal, też zresztą bezprawnie, narażając miasto na milionowe straty. Ale nagłośniliśmy akcję i nie sfinalizowano transakcji.
No właśnie – jak działa Miasto Jest Nasze? Na poziomie ulicy, pikietując, czy szukacie porozumienia z władzami?
Pewnie, protestujemy przeciwko decyzjom, które naszym zdaniem szkodzą miastu. Ale bierzemy również udział w spotkaniach rady miasta, informujemy media, mieszkańców, wysyłamy listy do konserwatora zabytków. Składamy też własne propozycje do budżetu obywatelskiego.
Chcemy przywrócić władzę samorządową w ręce mieszkańców, uświadamiać ich o tym, jak Warszawa będzie wyglądać. Bo na razie radni służą bardziej biznesowi niż obywatelom.
Jedna z ostatnich spraw nagłośniona przez stowarzyszenie
Czyli to jest Waszym głównym celem – zwiększenie decyzyjności warszawiaków na stan ich miasta?
Dokładnie. Miasto, nawet stolica, powinna być odcięta od gierek politycznych i biznesowych. Ich miejsce jest gdzie indziej. A w takich ośrodkach najważniejszy powinien być szczebel lokalny, z komitetami i konsultacjami.
Na czym w takim razie powinna wzorować się Warszawa?
Na takich miastach jak Paryż, Bruksela czy Londyn. Tam się inwestuje w ścieżki rowerowe, tworzy strefy bez samochodów i podziemne parkingi, by było ich jak najmniej w mieście. Do tego sadzi się więcej zieleni i inwestuje w to, by zamiast betonu było więcej drzew i ławek, gdzie ludzie mogliby po prostu miło spędzać czas. Chodzi nam o miasto przyjazne ludziom, a nie tylko biznesmenom.
Nie jesteśmy przeciwko drapaczom chmur, ale muszą być one budowane i planowane, żeby swoją wielkością pasować do krajobrazu. Są przykłady ładnych wieżowców w naszym mieście, ale niestety sporo jest też antyprzykładów, które zbliżają Warszawę do Dubaju, a nie do Londynu czy Nowego Jorku. Na razie dominuje przestrzenny chaos i zerowy pomysł na zagospodarowanie przestrzeni. Te elementy do siebie nie pasują, bo obok zabytkowych budynków buduje się szklane wieżowce. To się w ogóle nie komponuje. Na Zachodzie coś takiego byłoby nie do pomyślenia, niestety Ratusz w wielu miejscach funduje nam wschodnie standardy.
Karol Perkowski, Miasto Jest Nasze
Właściciel wieżowca Prudential, zabytkowego budynku, zdjął z niego dach na kilka miesięcy. Przez to oczywiście zaczął niszczeć, więc zorganizowaliśmy pikietę. Napisaliśmy też do konserwatora zabytków i do mediów. Udało nam się wymusić na deweloperze, by zamontował chociaż prowizoryczny dach, a teraz przystąpił do remontów.