Mocne przesunięcie akcentów w polskiej dyplomacji gospodarczej odbyło się na oczach publiczności Kongresu w Sopocie. W spolegliwej i entuzjastycznej do tej pory opowieści ministrów gospodarki o inwestorach zagranicznych i współpracy z Zachodem pojawił się głos krytyki i zniecierpliwienia. Minister Morawiecki skrytykował zachowanie Niemiec wobec Polski, tuż przed wystąpieniem Joschki Fischera, byłego wicekanclerza Niemiec.
Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju, otworzył wczoraj VI Europejski Kongres Finansowy w Sopocie. W jego wystąpieniu dały się poznać nowe akcenty. Premier skierował ostre słowa krytyki wobec unijnych, zachodnich partnerów. Oskarżył ich o zmianę reguł w trakcie gry, gdy tylko Polska zbuduje sobie w jakiejś dziedzinie przeważającą pozycję, jak transport ciężarowy, pojawiają się poważne administracyjne bariery, dodatkowo – czasem wspomagane przez samą Unię Europejską.
– Jak pokazuje przykład rynku transportowego, w ciągu 12 lat staliśmy się istotnym graczem w tym segmencie. Jak tylko staliśmy się wiodącymi graczami, zaczęło pojawiać się zjawisko chociażby ustalenia minimalnej płacy w Niemczech – mówił Morawiecki. Premier bez wątpienia posłużył się przykładem Niemiec, by wykorzystać obecność na kongresie Joschki Fischera, byłego wicekanclerza i szefa niemieckiej dyplomacji.
Morawiecki w swoim wystąpieniu wysłał też mocny sygnał, że uważa, iż Polska wyczerpała już swoją ścieżkę w grupie państw rozwijających się. – Państwa emerging market zaczynają doganiać te drugie, tak jak np. Polska – podkreślił.
Z kolejnych wypowiedzi premiera można odczytać nowy obraz polskiej polityki gospodarczej. Wicepremier wypowiada się w sposób zdecydowany i dobiera wyraźnie mocniejsze słowa niż jego poprzednicy. W swoich wypowiedziach były szef BZ WBK mocno akcentuje znaczenie, jakie przypisuje posiadaniu dużych krajowych oszczędności. Krytykował „brak równowagi pomiędzy oszczędnościami, a konsumpcjonizmem i uzupełnianiem braków za granicą”. – Musimy się wewnętrznie nauczyć generować oszczędności – mówił.
– W ostatnich latach historia nas niczego nie nauczyła – powiedział o polskiej gospodarce, która według niego – zmieni się na bardziej niezależną. – Musimy mieć silną podmiotową politykę. Taką, która pozwoli nam realizować nasze własne cele. Temu ma służyć rządowy plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju – powiedział z kolei w piątek.
Morawiecki już wcześniej w tym roku odniósł się do propozycji Komisji Europejskiej, by wyrównać wynagrodzenia pracowników oddelegowanych do innych krajów. Lokalne stawki dla polskich pracowników zniszczyłyby biznes wielu polskich firm, które zarabiają wysyłając tańszych polskich pracowników na krótkie projekty za granicą. – Swoboda świadczenia usług nie tak miała wyglądać, jak przystępowaliśmy do Unii Europejskiej – skomentował to Morawiecki w marcu w Londynie.
Zapowiedzi tego kierunku były już sygnalizowane w przedstawionym w lutym „Planie Morawieckiego”, ocenianym zresztą przez ekspertów jako dość obiecujący. Wicepremier zapowiadał zwiększanie polskiego kapitału, polskie inwestycje oraz rozwój polskich innowacyjnych start–upów. – Pada oczywiście pytanie o jego wykonalność – powiedział wtedy prof. Orłowski w rozmowie z Inn:Poland. Zauważył, że do realizacji planu konieczny jest polski kapitał, a ten się zwiększa przez oszczędności. – Morawiecki nie powiedział ani słowa, jak chce zwiększać oszczędności Polaków, a to najtrudniejsza rzecz – podkreśla.
To duża różnica w porównaniu do publicznych wypowiedzi poprzednich szefów resortu gospodarki, Włodzimierza Pawlaka czy Janusza Piechocińskiego. Ton ich wypowiedzi był zupełnie inny, Polska była chwalona za przyjazność i otwarcie w stosunku do kapitału zagranicznego. – Polska to kraj, który daje szanse zagranicznym inwestorom na sukces – mówił w 2011 roku wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak podczas konferencji "Inwestycje w Polsce. Inwestycje w sukces", przygotowanej przez PAIiIZ.
Rok temu minister Piechociński podkreślał radość z powodu uznania w oczach rynków zagranicznych, które odbiło się w dobrej pozycji Polski w raporcie firmy doradczej EY pt. "Atrakcyjność Inwestycyjna Europy". – To pokazuje, że firmy doceniają bardzo wysokie kwalifikacje naszych pracowników, łatwość prowadzenia biznesu w naszym kraju i stabilność gospodarczą.
Mateusz Morawiecki jest prawdopodobnie pierwszym ministrem, który zwraca publicznie uwagę na brak równowagi między warunkami do rozwoju dla polskiego i zagranicznego biznesu. Wcześniej mówili o tym polscy przedsiębiorcy. Politycy trzymali się zupełnie innej linii. Na przykład Ryszard Florek, prezes i założyciel spółki Fakro, powiedział dwa lata temu w wywiadzie dla Wyborczej, że Polska potrzebuje dużych – i polskich firm i marek. Według niego, polskie firmy mają gorsze warunki do rozwoju i dbania o swoje innowacje niż inwestorzy zagraniczni, a „kraj stał się wielką montownią dla zachodnich koncernów”.
Sopocka deklaracja ministra Morawieckiego to kolejny głos w prowadzonym niemal od wyborów – za pomocą mediów – dialogu pomiędzy rządem a międzynarodową publicznością. Im większy brak zaufania pokazują zagraniczni inwestorzy, tym ostrzejszą narrację wprowadza minister rozwoju.
Zagraniczni inwestorzy głosują zaś… nogami. Financial Times zauważył w tym tygodniu, że wielcy gracze wycofują się z Polski, ponieważ nie podoba im się polityka rządu. Widać to mocno w polityce funduszu inwestycyjnego BlackRock. Aktywa zarządzanego przez niego funduszu iShares MSCI Poland Capped ET, spadły w 2 miesiące o ponad 16 proc. do 183 mln dol, a aktywa VanEck Vectors Poland ETF skurczyły się o 33 proc.
Wtórują tej opinii ekonomiści z Forum Obywatelskiego Rozwoju, którzy, komentując ranking Moody's, stwierdzili, że Polska już dziś przyciąga mniej bezpośrednich inwestycji zagranicznych od innych państw regionu. Ich zdaniem, od wyborów prezydenckich inwestorzy zaczęli liczyć się z realizacją niebezpiecznych dla gospodarki postulatów PiS.