Załoga modnej knajpy domaga się zmiany warunków pracy. Okupują warszawski lokal niczym górnicy. To bodajże pierwszy tak spektakularny bunt pracowników branży gastronomicznej wobec swojego pracodawcy.
Krzysztof Bożek, właściciel Krowarzyw, chciał przeorganizować swoją knajpę. Zatrudnił nowego managera, po czym wspólnie postanowili o zwolnieniu jednego z szeregowych pracowników. Tego, co się wydarzyło potem, z pewnością się nie spodziewali.
W kultowej wśród wegetarian i wolnych duchów warszawskiej knajpce przy ulicy Hożej wybuchł… bunt. Pracownicy w odpowiedzi na zwolnienie założyli związki zawodowe i zaczęli okupować lokal.
Od rana informuje o tym profil na FB pod nazwą „Inicjatywa Pracownicza Warszawa”. Najpierw dziś rano nawoływał do poparcia strajku.
Zanim dołączysz do linczu nad pracodawcą, warto oddzielić fakty od dezinformacji. Media donosiły, że pracownicy po założeniu związków zawodowych dostali wypowiedzenie. Personel domagał się też zatrudnienia na umowach o pracę, stałej stawki godzinowej, likwidacji monitoringu wizyjnego i uznania związku zawodowego.
Tymczasem właściciel Krowarzyw przekazał redakcji Inn:Poland, że z tej listy zgadza się jedynie likwidacja monitoringu. Zwolnienie ktoś otrzymał, owszem, ale jedna osoba, nie wszyscy. Strajkujący domagają się przywrócenia pracownika, likwidacji monitoringu oraz odwołania nowego managera. Trzecia prawda wyłania się z odezwy umieszczonej na „Inicjatywie Pracowniczej” przez pracowników Krowarzyw (wynika z opisu), zrzeszonych w Komisji Pracujących w Gastronomii OZZ Inicjatywa Pracownicza. Według tego apelu – pracownicy domagają się jednak umów o pracę, stałej stawki godzinowej zamiast wynagrodzenia opartego na procencie od utargu, likwidacji monitoringu wizyjnego w miejscu pracy i wreszcie – uznania związku zawodowego i uzgadniania z nimi decyzji wpływających na warunki pracy i płace.
Związek wyjaśnia w apelu, że relacje między pracownikami i właścicielem były napięte, a krytyka sytuacji kończyła się zapowiedzią zwolnienia z pracy. Wypominają, że na wieść o założeniu związków zawodowych usłyszeli, że albo akceptują decyzje właścicieli albo – do widzenia. Skomentowali gorzko, że wegańska knajpa z misją zastosowała wobec pracowników lokaut w stylu znanym z akcji XIX-wiecznych fabrykantów. Wpis kończy się apelem – „Nie kupujcie burgerów w lokalu, który udaje, że ma misję i jest społecznie odpowiedzialny, ale łamie prawa pracownicze i zwalcza związki zawodowe”.
IP dorzuciła jeszcze, że „Krowarzywa wydały skandaliczne oświadczenie, w którym napisali że 'jak w rodzinie brudy pierzemy za zamkniętymi drzwiami'".
Klasyczny impas. Doświadczenie życiowe pokazuje, że w konflikcie, który wybucha tak nagle z taką siłą, problemy nie zaczęły się wczoraj. Może „Solidarność” w Polsce ma długą i piękną tradycję, ale nie słyszeliśmy jeszcze o tym, by w gastronomii pracownicy bronili przed zwolnieniem swoich kolegów za pomocą okupacji lokalu. Konflikt rozlał się błyskawicznie, przejęła go nawet druga knajpka przy ulicy Marszałkowskiej. Krzysztof Bożek ma jeszcze trzeci lokal – w Krakowie, ale ci pracownicy pracują i odmawiają jakiegokolwiek komentarza.
Czy rozumiemy gniew pracowników? Oczywiście, każdy z nas jest czyimś pracownikiem, decyzje szefów wydają się czasem nietrafne lub krzywdzące. Czy rozumiemy decyzje właściciela? A kto, posiadając własną firmę, chce mieć w niej pracownika, którego pracę ocenia źle albo po prostu, po ludzku się nie dogadują?
W tym gwałtownie rozpalonym konflikcie jak w soczewce widać natomiast problemy polskiego rynku pracy. Najpierw problemy pracowników: numer jeden to śmieciówki. Wprowadzone za czasów ogromnego bezrobocia, by uelastycznić rynek pracy, niekontrolowane – doprowadziły do jego degeneracji. Według danych Państwowej Inspekcji Pracy - dziś w gastronomii na umowach cywilnych pracuje blisko 30 proc. osób. My jednak podchodzimy z dystansem do tych danych, biorąc pod uwagę, że nawet tacy zwolennicy lewicy jak Krytyka Polityczna, właściciele modnej niegdyś knajpy Nowy Wspaniały Świat... zatrudniali na umowy o dzieło.
Drugim problemem jest brak dialogu. Dziś niektórzy pracodawcy słuchają swoich pracowników i rozmawiają z nimi, ale nie jest to reguła ani nawet pochwalane „dobre praktyki”. Folwarczny system zarządzania, dominujący w Polsce, nie nakazuje właścicielowi słuchania podwładnych. Własna firma, to własne podwórko, nie będzie nikt dyktował warunków. Sami pracownicy przyznali, że konflikt narastał od dawna.
Związki zawodowe kojarzą się, nie bez przyczyny, z patologiami lat 90 i nadmiernymi przywilejami, które pewne grupy zawodowe utrzymały, wbrew rynkowi i zdrowemu rozsądkowi. Kto by nie chciał 14 pensji, tylko że płacą za nią podatnicy. Żaden prywatny pracodawca nie jest fanem strajku ani związków zawodowych – jasne i trudno im się dziwić.
Tam, gdzie pieniądze przechodzą z rąk do rąk, dziś już w standardzie jest również monitoring. To nie jest bezpodstawny wymóg, działa także na korzyść uczciwych pracowników. Jak donosi DGP, założenie monitoringu drastycznie zmniejszyło liczbę kradzieży. Najlepszym przykładem są galerie handlowe. W 2010 r. policja odnotowała 14 364 kradzieży. W 2014 roku było ich już tylko 2 952. Dlaczego ten monitoring tak przeszkadza pracownikom Krowarzyw, trudno zrozumieć.
Problem polega na tym, że dziś wszyscy czują się bezradni i bezbronni. Pracownicy na umowach śmieciowych, bo nie stoi za nimi marny bo marny, ale autorytet prawa pracy. Szef Krowarzyw – bo nagle ma przeciwko sobie całą podburzoną społeczność warszawskich klientów. Kto wygra, jeśli lokal zostanie zamknięty? Konkurencja.