Robert Biedroń jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych prezydentów miast w Polsce. Sławę przyniosły mu różne akcje społeczne, jak zastąpienie parkingu samochodowego przed ratuszem tym przeznaczonym dla rowerów. Specjalnie dla INN:Poland opowiada o tym, jaką politykę gospodarczą prowadzi w Słupsku. Ma tam jedyną w Polsce samorządową specjalną strefę ekonomiczną, rozwiązał Agencję Promocji Regionu i zwolnił rzecznika prasowego.
Jaki ma Pan budżet na promocję miasta?
Zero. Nie mam żadnych środków. Zlikwidowałem Agencję Promocji Regionu, która wydawała każdego roku kilka milionów złotych, a efektów nie było żadnych. Zlikwidowałem rzecznika prasowego. Ja jestem najlepszym rzecznikiem prasowym mojego miasta, wiem najlepiej, co w trawie piszczy. Ponieważ radni nie chcą przekazywać żadnych środków na reklamę miasta, korzystam z tego, że jestem znany, rozpoznawalny. Oczywiście ze skutkiem dla miasta, choć to się może wielu nie podobać. Nie jestem tradycyjnym prezydentem i nigdy nie będę. Mam swoją filozofię działania. Nie będę siedział i narzekał, że nic się nie uda. Dlatego pakuję plecak i ruszam w świat.
Znajomy przedsiębiorca ze Słupska powiedział mi, że miasto jest za małe, żeby odnieść sukces, a zbyt duże żeby je zamknąć.
Słupsk jest miastem średniej wielkości. To jest trend ogólnopolski i ogólnoświatowy, że Słupsk się wyludnia, że ma problemy finansowe, że odcina się kolejne połączenia. To jest wypadkowa błędnej filozofii, która mówiła, że, jak nasycimy duże metropolie, to z tego stołu coś spadnie dla tych mniejszych, że się podzielą. Tymczasem te lokomotywy dzisiaj zamiast ciągnąć mniejsze wagoniki, to je odczepiły, bo same mają wiele problemów. Rywalizują, chcą się rozwijać i ten egoizm sprawił, że Słupsk jest zostawiony sam sobie. Do tej pory nie było pomysłu rządzących jak tę sytuację w mieście średniej wielkości rozwiązać.
No właśnie w Słupsku nie ma wielkich pracodawców!
Ale jest dużo średnich. Niezmiernie ważne jest to, żeby było w mieście dużo firm. Niekoniecznie wielkich. To rodzi uzależnienie od jednego pracodawcy. Tak jest w Pile, tak było w Krośnie, z którego pochodzę. Lepiej mieć stół, który nie będzie stał na jednej nodze, ale na kilku, nawet mniejszych. To daje stabilność.
A jak to funkcjonuje na świecie?
Są modele, w których to funkcjonuje. I są pomysły. Na Zachodzie tego typu miejscowości odzyskują swój prestiż przez deglomerację. Przenosimy ze stolic ważne instytucje ogólnokrajowe czy regionalne. Na przykład w Niemczech stolice landów są często w małych miejscowościach. To sprawia, że ci mieszkańcy czują dumę z tego miasta. Tej filozofii u nas brakowało. Ale to sfera symboliki.
A z rzeczy bardziej przyziemnych?
Są takie rzeczy jak połączenia kolejowe czy autobusowe. W tych miastach, w którym myśli się o zrównoważonym rozwoju, tworzy się taką infrastrukturę transportową, że mieszkańcy mniejszych miejscowości mogą się łatwo przemieścić do tych większych. To sprawia, że nie muszą się tam przenosić do pracy, ale mogą wrócić wieczorem do siebie. Nie muszą żyć w wielkiej aglomeracji, która i tak pęka w szwach.
Co może zrobić prezydent miasta, żeby stymulować przedsiębiorczość?
Po pierwsze, może tworzyć przyjazny klimat. Pokazywać wszystkie te rzeczy, które sprawiają, że potencjalni inwestorzy są zainteresowani naszym miastem. My na przykład jako jedyni w Polsce mamy samorządową strefę ekonomiczną. Nie ma drugiego takiego samorządu. Wszystkie strefy ekonomiczne są państwowe i teraz właśnie padają ofiarą „dobrej zmiany”. Zmienia się prezesów, wchodzi tam CBA. My jesteśmy wolni od tego typu rozgrywek. Mamy takie dobro wspólne, przez co jest bardziej stabilne ekonomicznie, nie pada ofiarą łupów partyjnych.
Jak sobie radzi wasza strefa?
Całkiem nieźle. Funkcjonuje w różnych miejscowościach na terenie dwóch województw: pomorskiego i zachodniopomorskiego. Skupia przede wszystkim firmy z trzech najważniejszych sektorów w naszym regionie: plastiku, metalu i obuwnictwa. Bardzo prężnie rozwija się też przemysł przetwórstwa rybnego. Wokół tego tworzą się inne przedsiębiorstwa, które dostarczają tym większym produkty.
A co jest atrakcyjnego biznesowo w samym Słupsku?
Po pierwsze, stworzyłem specjalną ścieżkę obsługi biznesu w ratuszu. Nie było łatwo, bo trzeba było przebudować stary model. Jako miasto mamy duży potencjał, bo Słupsk jest miastem tranzytowym pomiędzy Gdynią a Szczecinem. Jest atrakcyjne do życia. Mamy wielu ekspatów, którzy mówią, że to miasto idealne do życia, jeśli się ma dzieci. Jest wszędzie blisko, jest zielono, jest nad morzem, jest spokojnie i to może być bardzo atrakcyjne.
Mamy samorządową strefę ekonomiczną. Coś jeszcze?
W Inkubatorze Technologicznym mamy firmy, które robią bardzo wiele w zakresie nowoczesnych technologii. W Słupsku produkujemy na przykład kosmiczne śmieciarki dla NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej. To one sprzątają przestrzeń orbitalną. Robimy protezy medyczne i nowa rzecz, z którą ruszamy – chcemy postawić na start-upy.
W jaki sposób?
Przygotowujemy się do uruchomienia takiego „domu start-upów”, gdzie przeznaczymy przestrzeń dla ludzi z całej Polski, którzy mają pomysły, ale nie mają przestrzeni, środków, żeby je rozwijać i szukają miejsca na ziemi, w którym mogliby się zadomowić. Będzie bardzo szybki internet. Chcemy w Słupsku zapoczątkować powstanie takiej kreatywnej przestrzeni.
A skąd pomysł?
Wpadłem na niego podczas podróży po Stanach Zjednoczonych. W kwietniu byłem tam na stypendium. Z podziwem patrzyłem jak rozwijają się tam start-upy. Mamy pomysły, jak sprawić, żeby ludzie z całej Polski przyjeżdżali do nas i to u nas zaczynali karierę z nowym pomysłem i nowym biznesem. Chcemy, żeby Słupsk był kojarzony jako szansa dla młodych ludzi na start.
Ekosystem start-upowy raczkuje w największych polskich miastach. Pomysł, żeby Słupsk konkurował wydaje się szalony…
Moim zdaniem jest bardzo realny. Podczas mojej podróży po USA jeździłem po wielkich miastach jak Miami, Baltiomore czy Waszyngton. Ale pewnego dnia trafiłem do Chattanoogi w stanie Tennessee. Nikt nie wie, gdzie to jest. Jest wielkości Słupska. Zastanawiano się tam, jak sprawić, żeby ta biedna Chattanooga stała się miejscem atrakcyjnym dla inwestorów, dla ludzi, którzy będą prowadzili swoje biznesy w Chattanoodze. Zainwestowali 250 milionów dolarów w szybki internet. Jest najszybszy w całych Stanach Zjednoczonych i do tego jest bezpłatny. I to sprawiło, że przyciągnęli największe firmy, które mają swoje siedziby. I tam jest bardzo dużo nowoczesnych firm technologicznych.
Słupsk będzie polską Chattanoogą?
Słupsk to nie Chattanooga, nie mamy takich pieniędzy, ale mamy inne pomysły, które sprawią, że miasto złapie kolejny oddech gospodarczy.
A co Słupsk ma do zaoferowania poza przestrzenią i internetem? Nie ma w Słupsku choćby uczelni technicznych.
Jest Akademia Pomorska, która rozwija ciekawe kierunki, blisko współpracujemy z Politechniką Koszalińską, ale do nas nie muszą przyjeżdżać tylko mieszkańcy Słupska. Dziś, jeśli chodzi o start-upy, to nie musi też być coś związanego z kierunkami technicznymi. Można być humanistą i tworzyć interesujące rzeczy niekoniecznie będąc umysłami ścisłymi. Najważniejsze, że mamy pomysł, jak sprawić, by słupska start-upownia była najciekawsza w Polsce.
A jakie są największe bolączki przedsiębiorców?
Brak rąk do pracy. My w Słupsku nie potrzebujemy nowych miejsc zatrudnienia. Bezrobocie mamy na poziomie siedmiu procent, realne – cztery procent. Firmy, które funkcjonują w naszym mieście, mówią, że potrzebują pracowników. To wynika z różnych przyczyn, wielu Polaków wyjechało za granicę, ale też w Słupsku zarabia się dużo mniej niż w Warszawie i innych dużych miastach. Teraz trzeba się zastanowić, jak sprawić, żeby te osoby, które wyjechały, chciały do Słupska wrócić. Nie chodzi o to, żeby się zarabiało tyle samo u nas, co w Warszawie, bo tak nie będzie. Ale żeby ludzie zarabiali godnie. Myślę, że rynek to wymusi.
Jak samorząd może pomóc w rozwiązaniu problemu?
Przedsiębiorcy przychodzą do nas żeby pomóc im znaleźć ludzi do pracy. Zwracają się do mnie, choć ja nie mam na to wpływu. Scania, która robi autokary na całą Europę, potrzebuje 80 pracowników na już. Dlatego jak ktoś szuka pracy, zapraszamy do Słupska.
Jak sobie z tym radzicie?
Ukraińcy, Gruzini i mieszkańcy wschodu przyjeżdżają i wykonują prace, których nie wykonują Polacy. Są bardzo dobrze przyjmowani, bo Słupsk jest miastem napływowym. Tu nikt się nie urodził „z dziada pradziada”, chyba, że należy do bardzo małej mniejszości niemieckiej. Ale jest to miasto, w którym wielu się będzie dobrze czuło.
Wokół Słupska jest dużo terenów po dawnych PGR-ach. Tam bezrobocie jest już dziedziczne. Jaki pomysł ma Słupsk na zaktywizowanie tych ludzi?
To jest poważny problem społeczny, który spada na barki samorządów, a rząd nie ma pomysłu. Dla takich regionów jak środkowopomorskie czy Warmia i Mazury powinny być duże programy edukacyjne. A ci ludzie zostali pozostawieni sami sobie. Naiwnie wydawało się, że wolna ręka rynku ureguluje. Tak się nie stało. Byłem w takiej miejscowości pod Słupskiem, w którym zostały same kobiety i dzieci. Faceci wyjechali, została tylko grupa alkoholików, którzy nie mogli wyjechać. Dwóch z nich powiesiło się ze względów ekonomicznych. Depresje, choroby są bardzo częste, ale państwo nic nie robi w tej kwestii.
A co wy robicie jako samorząd?
Robimy to, choć powinno robić to państwo. Szukamy takich modeli, które już na poziomie edukacji pokażą młodym ludziom dobro wynikające z pracy. Zabieramy ich na praktyki, pokazujemy, jakie są korzyści z pracy. Ci przedsiębiorcy starają się zarazić młodych ludzi entuzjazmem. To nie jest łatwe, ale nie ma innego sposobu. A my nie mamy wielkich środków na to. Ale też niestety system nas do tego nie zachęca.
?
Dzieciaki, które przyjeżdżają do nas spoza Słupska po naukę. My nie mamy środków na nią. 60 procent z naszych licealistów nie mieszka w naszym mieście. To mieszkańcy Słupska fundują im edukację, bo środki nie idą za uczniem. System nie promuje wspierania tych dzieciaków z terenów postpegieerowskich. Co roku dokładam do edukacji 50 milionów złotych. To jest szerszy problem, że samorządy dokładają do programów, które są zlecane centralnie. Nie tylko do edukacji, boję się, że zaraz będziemy dokładali do 500+ czy Mieszkania+. Nie wierzę, że tych środków wystarczy na długofalową politykę rozdawnictwa.
Finanse są poważnym problemem średnich miast w Polsce?
Zdecydowanie. Rozmawiam z wieloma prezydentami i burmistrzami i mnóstwo miast jest bardzo zadłużonych. Czasem nawet tego nie widać, bo zadłużają miejskie spółki. A wynika to zazwyczaj z gigantomanii samorządowców. Wszyscy chcą budować filharmonie, stadiony, szerokie drogi. Nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć, że budżet nie jest z gumy.
A przy okazji. Co się dzieje w sprawie aquaparku w Słupsku?
Kilka tygodni temu radni podjęli decyzję, że budowa będzie kontynuowana przez miejską spółkę „Trzecia Fala”. To najlepsze rozwiązanie ekonomicznie.
Ale przecież nawet aquapark w Sopocie nie jest rentowny!
Niestety, żaden aquapark nie jest rentowny. Choć każdy samorząd chce mieć swój własny. Mieszkańcy nie rozumieją, że muszą za to płacić. W tej chwili w Słupsku każdy mieszkaniec jest zadłużony na 2800 złotych. I czy chce, czy nie, będzie to musiał spłacić. W Polsce może być tak jak w Stanach, że bankrutuje miasto. Wtedy ludzie budzą się w sytuacji, gdzie nie ma edukacji, służb komunalnych, oświetlenia na ulicach.