Pracowników zza wschodniej granicy jest w Polsce coraz więcej. Przyjeżdżają za chlebem, ale i w poszukiwaniu normalności, której ich ojczyzna im nie zapewnia. Pracodawcy ich lubią. W przeciwieństwie do Polaków nie kombinują, nie grymaszą, chcą pracować i pracują solidnie. Polska w przeciwieństwie do Niemiec może legalnie zatrudniać obywateli Ukrainy, więc nasi przedsiębiorcy chętnie z tego korzystają, bo na rynku deficyt pracowników. Czy to oznacza, że za chwilę bezrobocie wśród Polaków znów wzrośnie, bo obcokrajowcy zajmą nam wakaty?
Artem
Artem przyjechał do Polski ściągnięty przez kumpla, sąsiada, który od kilku miesięcy pracował w polskich ekipach budowlanych przy budowie i wykończeniach domów. Młody, nie ma własnej rodziny, ale mamę, babcię i siostrę, które muszą coś jeść, za coś żyć, więc w zasadzie wcale się nad wyjazdem nie zastanawiał. Gdy tylko padła propozycja z Polski, od razu przyjechał. Zarabia 15 zł za godzinę i nie narzeka.
– Jedyną jego wadą jest chyba tylko to, że gada jak najęty, a poza tym buzia mu się nie zamyka – twierdzi kierownik budowy, na której pracuje Artem. Jak mówi, zwolnił już 5 polskich ekip zanim powstał stan surowy zamknięty jednorodzinnego domu, który właśnie wkroczył w stan deweloperski.
– Albo ciągle pijani, albo partolili robotę, albo kradli, albo się spóźniali lub byli... „niedysponowani” – opowiada. – A spróbuj im zwrócić uwagę. Wrzask, pyskowanie i obraza majestatu - dodaje. Dlatego pan Zygmunt wolał zatrudnić Ukraińców.
– Mam ich tu pięciu i fajne chłopaki z nich – twierdzi. – Niektórzy zieloni, jeśli chodzi o budowlankę, ale chętni do nauki i pojętni. Całą tę chałupę (250 m 2) z nimi wybudowałem, nie musząc ich ciągle kontrolować i bać się, że nie dotrzymam terminów - podkreśla.
Tasza
Tatiana to absolwentka prawa na ukraińskiej uczelni. Do Polski przyjechała, bo jak mówi, na Ukrainie nie ma pracy, a w policji pracować nie chciała, bo: „To gorsze niż prostytucja”. W kraju zostawiła 4-letniego synka, męża i rodziców, którym regularnie przesyła pieniądze. W pracy nie przebiera. Na zmywaku, do sprzątania, bierze co jest i daje z siebie wszystko.
Współpracownicy ją lubią, bo nie plotkuje i jest uprzejma. Pracodawcy cenią, bo punktualna i dokładna, i zawsze jak ktoś nawali, to chętna wziąć za niego zmianę. Tasza tęskni za rodziną i tylko to sprawia, że ciągnie ją z powrotem do kraju, ale gdyby mogła ich wszystkich sprowadzić do Polski, byłaby szczęśliwa.
– Wy tu macie inny świat – mówi. – Inne życie. U nas wszystko to przekręt, łapówkarstwo, mafia i... ruscy. I to się tak szybko jak u was nie zmieni. A ja bym chciała, żeby mój syn miał normalne życie, był dobrym człowiekiem, a nie wyrósł na bandytę lub nie daj, Boże, nie dożył tej dorosłości.
Dlatego póki będzie praca w Polsce zamierza tu zostać i wracać. Z resztą jak mówi, nie ma wyjścia, mąż do wyjazdu się nie garnie, a rodzinę utrzymać trzeba.
Tania siła robocza
Ci, którzy w przybyszach zza wschodniej granicy widzą zagrożenie, najczęściej wysuwają argument finansowej atrakcyjności pracowników z Ukrainy. Tymczasem eksperci rynku pracy zaprzeczają prawdziwości tej tezy.
– 500-750 dolarów miesięcznie, to stawka za jaką chcą pracować Ukraińcy przybywający do naszego kraju, a podejmujący pracę np. na stanowiskach produkcyjnych, na stanowiskach dla pracowników niższego i średniego szczebla – mówi prezes zarządu Work Service S.A. Tomasz Hanczarek. – I taką stawkę faktycznie dostają - dodaje.
Ona naprawdę nie odbiega od tej jaką otrzymują Polacy. Choć dla pracodawcy koszt utrzymania takiego pracownika jest teoretycznie wyższy niż rodaka. Bo najczęściej ponosi koszty akomodacyjne i transportowe z nim związane. Ale summa summarum zatrudnienie go bardziej mu się opłaca, bo taki pracownik jest znacznie wydajniejszy niż pracownik z Polski.
Według Hanczarka przyjezdnym zwyczajnie nie opłaca się chorować, tracić na niepotrzebną absencję, godziny, w których mają szansę zarobić dodatkowe pieniądze. I chociaż z nowym personelem wiążą się też dodatkowo koszty szkoleń, a niekiedy kwestie komunikacyjne związane ze słabą znajomością języka, to jak się okazuje wynagradza to pracodawcą, duże zaangażowanie przyjezdnych w naukę i szybka umiejętność dostosowania się do wymaganych oczekiwań, nabywania potrzebnych umiejętności. I w tym właśnie Ukraińcy są atrakcyjniejsi dla polskich przedsiębiorców. W tym też sensie mogą być odbierani przez polską kadrę jako zagrożenie. Jak jednak zapewniają eksperci: „Nie są!”.
Bać się czy nie?
Zdaniem Moniki Zaręby z organizacji Pracodawcy Rzeczpospolitej Polskiej Ukraińców z pewnością nie należy traktować jako zagrożenia na rynku pracy. Raczej to oni mogą się obawiać, że przybywając do Polski natrafią na nieuczciwych pośredników pracy, którzy postanowią wykorzystać ich sytuację i będą próbowali na nich zarobić.
– W grę nie tylko wchodzi odległość i dostęp do infrastruktury, ale wiele innych czynników, które sprawiają, że Polska i Polacy są uważani za kraj cywilizowany, a Ukraina nie – mówi Hanczarek.
Ale z drugiej strony, prawda jest i taka, że przez to, że w Polsce pracuje wielu Ukraińców, mimo ogólnej poprawy gospodarczej kraju i poprawy na rynku pracy, wielkość płac polskich pracowników stoi w miejscu. Stoi, bo przedsiębiorcy, którzy mogą się jeszcze posiłkować Ukraińcami, nie odczuwają szczególnie dobitnie kryzysu w dostępie do personelu, choć wiedzą, że jest z tym coraz gorzej.
To jednak, jak mówią eksperci, może się skończyć np. z chwilą, gdy Niemcy będą już mogły zatrudniać naszych sąsiadów, o co usilnie się starają albo gdy sytuacja na Ukrainie się ustabilizuje albo wtedy kiedy rozwój gospodarczy na tyle się rozkręci, że nawet i wspomaganie przybyszami z innych krajów nie będzie w stanie odpowiedzieć na rynkowe potrzeby.
To oznacza, że w najbliższym czasie Polacy mogą zacząć negocjować z pracodawcami podwyżki pensji, a Ci nie będą mieli innego wyjścia, jak do tych żądań się dostosować.
Wygląda więc na to, że wizje zabierających nam pracę przybyszów ze Wschodu, można między bajki włożyć. Nie oznacza to jednak, że Ci którzy pracę traktują jak piknik towarzyski i chcą dostawać wynagrodzenie za siedzenie w niej niczym pod budką z piwem, mogą z optymizmem i bez obaw patrzeć w przyszłość. Cóż, manna z nieba nie spada, a konkurencja nie śpi. Od Ukraińców więc możemy się raczej uczyć, jak dobrze wykonywać pracę. Bo jak by nie patrzeć, niektórzy z nas chyba tę umiejętność stracili.
Napisz do autorki: izabela.marczak@innpoland.pl
Reklama.
Monika Zaręba, Pracodawcy RP
Na razie natomiast pracownicy z Ukrainy wypełniają na naszym rynku niszę, której nie spieszą się wypełnić Polacy. Podejmując się mało prestiżowych i stosunkowo mało dochodowych prac, do których pracodawcom wśród polskiego personelu trudno kogoś znaleźć. Dodatkowo jak z kolei uważa Tomasz Hanczarek, Polacy chętniej niż Ukraińcy są zatrudniani przez przedsiębiorców z Europy Zachodniej, którzy również chętniej niż na Ukrainie, chcą u nas lokować swój biznes.
Tomasz Hanczarek, prezes Work Service
Tak się już dzieje np. na Węgrzech, które są zaledwie o szczebel wyżej od nas w obszarze rozwoju. My jednak szybko ich doganiamy, toteż sytuacja, w której znajdziemy się na ich miejscu, to według mnie kwestia miesięcy.