– Popieram obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, ale ci, którzy mogą i chcą pracować dłużej, nie powinni być wypychani do szarej strefy – tak wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki wypowiedział się o prezydenckiej ustawie, która ma odkręcić reformę z 2012 roku. W ten sposób rozmontowywany zostaje polski rynek pracy. To jedno z kilku działań, które składają się na przerażający obraz kraju, który zamiast gonić Europę Zachodnią, pogrąża się w stagnacji.
Obniżenie wieku emerytalnego, to tylko jeden z czterech pomysłów, które zazwyczaj analizowane są osobno, ale każdy z nich będzie powodował poważne turbulencje na polskim rynku pracy, a co za tym idzie negatywnie wpłynie na gospodarkę. Szczególnie, jeśli spojrzy się jeszcze szerzej i uwzględni to, jakie skutki na rynek pracy będą miały inne ustawy.
Obecny stan prawny obowiązuje od 1-go stycznia 2013 roku i zakłada, że kobieta będzie mogła przejść na emeryturę w wieku 65 lat, a mężczyzna w wieku lat 67. Jeśli będą chcieli uzyskać wcześniejsze świadczenie, jest taka możliwość. Kobieta musi jednak ukończyć 62 lata i mieć 35 lat składkowych. Dla mężczyzny wiek graniczny, to 65 lat i 40-letni okres opłacania składek.
Prezydencki projekt zakłada rezygnację z tego modelu i powrót do stanu prawnego sprzed 2013 roku. Wiek przejścia na emeryturę określa na 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Warto zauważyć, że jest to jeden z pierwszych projektów zgłoszonych przez prezydenta Andrzeja Dudę po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych na jesieni 2015 roku. W ten sposób obóz rządzący chce spełnić przedwyborcze obietnice. W założeniu, ma to ulżyć obywatelom. W rzeczywistości, pociągnie szereg konsekwencji, które niekoniecznie ułatwią życie obywatelom.
Można na niego patrzeć w różnej skali. Na poziomie mikro widzimy pojedyncze historie przyszłych emerytów (a w szczególności emerytek), którzy dostaną swoje świadczenie w dużo niższej wysokości, niż się spodziewali. Szerszą perspektywą jest to co się stanie z budżetem ZUS-u. Zmniejszą się wpływy, a zwiększy grupa odbiorców świadczeń. Ale w jeszcze szerszym spojrzeniu, widać jak znaczące zmiany pociągnie to w systemie gospodarczym.
– W skali makro, obniżenie wieku emerytalnego oznacza wolniejszy wzrost gospodarczy, co dodatkowo pogłębi problemy budżetu – mówi w rozmowie z INN:Poland Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju – Po pierwsze będzie wiele osób, które dostaną świadczenia emerytalne. Po drugie, mniej tych, którzy będą na nie pracowali, a to spowoduje presję na podwyższenie podatków. Duże obciążenia fiskalne wypchną młodych z polskiego rynku pracy. Oni będą mogli wyjechać. A w Polsce będzie mniej pracujących. Te negatywne konsekwencje w kolejnych latach będą się tylko kumulowały – wyjaśnia.
Koszt obniżenia wieku emerytalnego rząd szacuje na 7-8 miliardów rocznie, jednak wedle danych Biura Analiz Sejmowych, w pierwszych dziewięciu latach zapłacimy 140 miliardów złotych, co daje średnio ponad 15 miliardów rocznie. Efekt śnieżnej kuli widać w dalszych szacunkach. Do 2035 roku ta średnia wzrośnie do ponad 20 miliardów złotych rocznie (łącznie 341 mld zł), a do 2060 – przekroczy 31 mld (łącznie 1,4 biliona złotych).
Polska jest jednym z najszybciej starzejących krajów Unii Europejskiej. Wedle danych KE Aging Raport 2015 do 2040 roku tylko pięć europejskich krajów będzie miało większy przyrost osób powyżej 65 roku życia. Żyjemy coraz dłużej, a przyrost naturalny w naszym kraju w ostatnich latach był ujemny. Obowiązujący w Unii Europejskiej trend wydłużania wieku emerytalnego jest odpowiedzią na podobne trendy w poszczególnych krajach. Tymczasem u nas problemy demograficzne próbujemy stymulować przy pomocy programu 500+, który, paradoksalnie, wypycha kolejne osoby z rynku pracy. Jego wysokość, wedle danych FOR, nie pokrywa nawet kosztu żłobka. Nie zachęca to młodych matek do powrotu do pacy. To drugi cios w gospodarkę.
– Mamy wiele opinii od przedsiębiorców, którzy mówią, że świadczenie 500+ powoduje wypadnięcie części pracowników z rynku pracy – Aleksander Łaszek nie ma wątpliwości. – Nie ma jeszcze szczegółowych danych, bo program funkcjonuje dopiero od kwietnia, ale już można przypuszczać, że wypchnął on część kobiet poza rynek pracy – kończy.
O ile obniżenie wieku emerytalnego jest uderzeniem w rynek pracy, a więc i gospodarkę „od góry”, czeka nas też cios z zupełnie innej strony. Jednym ze skutków projektu obowiązkowego wysłania sześciolatków do szkół, było obniżenie wieku, w którym młodzi Polacy wchodzą na rynek pracy. Wstrzymanie programu znowu przesuwa czas inicjacji zawodowej. W ten sposób znowu zmniejsza się liczba osób aktywnych zawodowo.
– Polacy i tak bardzo późno wchodzą na rynek pracy, współczynnik zatrudnienia jest jednym z niższych w Unii. Rezygnacja z obowiązku szkolnego dla sześciolatków spowoduje, że młodzi ludzie na rynek pracy wejdą jeszcze później – dodaje Aleksander Łaszek. – To znaczy, że mniej osób będzie pracowało, by sfinansować z podatków wydatki publiczne – dodaje.
Czwarty cios, to pomysły na ograniczenie rynku pracy dla cudzoziemców. W tej chwili szacuje się, że w Polsce pracuje od 650 tysięcy do miliona osób z innych krajów, głównie Ukraińców. Niestabilna sytuacja ekonomiczna i polityczna w ich kraju sprawiła, że wielu z nich przyjechało szukać swojej szansy nad Wisłą. Wypełniają lukę, jaka powstała po tym jak z Polski, głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii, wyjechało ponad dwa miliony naszych rodaków. Według badań Randstad „Plany Pracodawców” 40 procent polskich firm chce zatrudnić pracowników ze Wschodu. Tymczasem rząd chce ograniczyć ich liczbę na rynku pracy, licząc na to, że ich miejsca zajmą Polacy.
– Ograniczenie liczby emigrantów z takich krajów jak Ukraina, byłoby ogromnym ciosem dla naszej gospodarki. Podejmują oni pracę, których nie chcą wykonywać Polacy i tylko dzięki temu nasi przedsiębiorcy są w stanie konkurować ceną – mówi Aleksander Łaszek. – Nie pracujemy jeszcze tak wydajnie, żeby stać nas było na znaczące podniesienie płac – wyjaśnia.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej chce ograniczenia napływu cudzoziemców na polski rynek. Jednym z narzędzi ma być wprowadzenie od stycznia 2017 roku czasowych pozwoleń na pracę i wycofanie uproszczonej procedury. To sprawi, że, szczególnie w przypadku prac sezonowych, wypełnienie wymogów biurokratycznych, będzie na tyle długie i uciążliwe, że na czas np. zbiorów, nie będzie wystarczającej liczby pracowników. To wymóg unijny, który restortowi jest na rękę. Choć słychać nawet głosy o odgórnym ograniczeniu liczby pracowników ze Wschodu do 400 tysięcy. Populistyczne hasła o zabieraniu miejsc pracy Polakom, stoją w absolutnej sprzeczności z realiami ekonomicznymi działania przedsiębiorstw w naszym kraju.
Prawdziwe wyzwania dla polskiego rynku pracy dopiero nadchodzą. Wedle danych GUS bezrobocie rejestrowane spadło poniżej 9 procent. Ze względu na starzejące się społeczeństwo, będzie coraz więcej osób nieaktywnych zawodowo. Obniżenie wieku emerytalnego, wycofanie się z obowiązkowego posłania sześciolatków do szkół, wprowadzenie programu 500+ i ograniczenie polskiego rynku pracy dla cudzoziemców z roku na rok będą pogłębiać problemy, przed którymi stoją Polscy pracodawcy.