Wielotysięczny tłum pielgrzymów, jaki ściągnął do Krakowa, miał być „potężnym wyzwaniem dla biznesu”. Rzeczywiście: lokalne firmy stanęły przed olbrzymim wyzwaniem.
W Krakowie harmider i gwar. – To, co mogę powiedzieć, to że jest zdecydowanie zwiększony ruch na korytarzach – mówi nam sprzedawczyni w jednym ze sklepów w Galerii Krakowskiej. Naturalna sprawa: Galeria przylega do budynków krakowskiego Dworca Głównego – kto wysiada z pociągu, musi się o nią otrzeć. Podobnie, jak warszawskie Złote Tarasy, Galeria tradycyjnie przyciąga też krakowian.
Właścicielom sklepów w Galerii – i całym Krakowie – serca pewnie zabiły mocniej, gdy usłyszeli, jak na początku roku eksperci Polskiej Organizacji Turystycznej zapowiadają nadchodzącą imprezę. – Będzie to wydarzenie, które ma wymiar duchowy, ale jest to też potężne wyzwanie dla biznesu – mówił o ŚDM przewodniczący Rady POT, Jan Korsak. – Zostanie wyzwolony olbrzymi popyt na usługi turystyczne i trzeba zabezpieczyć godny pobyt szerokiej rzeszy pielgrzymów, którzy przyjadą do Polski – dodawał.
Miało być życie, jak... w Madrycie. Dosłownie, bowiem Światowe Dni Młodzieży w stolicy Hiszpanii przyniosły miastu wpływy rzędu 230 mln, a w ogólnonarodowym ujęciu – 350 mln euro.
Cóż, deszcz złotówek – nie mówiąc już o walutach – na Kraków nie spadł. – Raczej odwrotnie – wzdycha w rozmowie z INN:Poland nasza rozmówczyni w restauracji Kapitan nieopodal krakowskich Łagiewników. – Nasi stali klienci powyjeżdżali z Krakowa, tymczasem pielgrzymi mają talony na żywienie i korzystają z nich gdzie indziej. U nas może jeden stolik zajęli – dodaje.
I tak jest w całym mieście. – No, widzę ich przez szyby, na ulicy – relacjonuje nam rozmówczyni ze sklepu z pamiątkami. - Ale do mnie nie wchodzą – ucina. W Galerii Krakowskiej to samo. – Faktycznie, nie ma nikogo w sklepach – przyznaje sprzedawczyni w usytuowanej tam kwiaciarni. – Ale pielgrzymi raczej nie są dla nas potencjalnymi klientami – kwituje.
Jest promyk nadziei. Reporter Polskiej Agencji Prasowej, który towarzyszył tłumowi pielgrzymów krążących po Krakowie, napotkał Amerykanów, którzy co prawda pędzili na mszę na Błoniach, ale obiecali, że przyjdą na zakupy za kilka dni, gdy impreza będzie się miała ku końcowi. Do tego jednak czasu krakowskie sklepy można by pewnie z powodzeniem zamknąć.