Białe pudełko, które dotarło do redakcji INN:Poland, kojarzyło mi się z wyzwaniem, jakiego wolałbym nie podejmować. Bo też powierzenie testu najnowszego dzieła Huawei w ręce jedynej w całej firmie osoby, która najlepiej się czuje w miejscach, gdzie połączenie z internetem odbywa się przy piskach dochodzących z modemu, mogło uchodzić za karę.
Ten smartfon byłby idealny dla nastolatka, ewentualnie studenta: minimalistyczna obudowa, w której kryje się superwytrzymała – jak na dzisiejsze telekomunikacyjne standardy – bateria. Do kieszeni, do torebki, do plecaka: gdzie go nie wcisnąć, pasuje, jak ulał. Co zresztą idealnie oddaje ducha czasów, kiedy to codzienny grafik jest nabity kolejnymi zajęciami, jak jeż.
Nie wspominając już o tym, że styl życia millenialsów – i czających się już za ich plecami przedstawicieli pokolenia Z (publicyści w ciągu dekady będą mieli niemały problem z określeniem kolejnej generacji) – to bezustanne online. Facebook, Instagram, Twitter, Pinterest, Vine tworzą środowisko, w którym młodzi ludzie spędzają dziś więcej czasu niż w realu. Ba, ruszył rok szkolny i, jak donoszą dzieciaci znajomi, wraz z zajęciami szkolnymi odżyła moda na Pokemony. Kolejne memento, żeby uważnie prowadzić, bo przez letnie miesiące o mało kilku takich pasjonatów nie przewiozłem na masce auta.
Nic więc dziwnego, że obchodziłem białe pudełko szerokim łukiem przez kilkadziesiąt godzin. Dopiero, gdy spojrzenia redakcyjnych koleżanek i kolegów nabrały wyrazu potępienia, a dokoła zapanowała oskarżycielska cisza, podjąłem wyzwanie. Oczywiście, nie to, żebym nie próbował zrzucić tego obowiązku na kogoś innego. Późnym popołudniem udało mi się dopaść Grzegorza Burtana – nasze redakcyjne skrzyżowanie pilota kamikaze z królikiem doświadczalnym i wielkim znawcą tego, co w świecie współczesnych technologii jest „must have”. To on rozpakował pudełko.
Wydawało się, że to załatwi sprawę. Redaktor Burtan z namaszczeniem i sporą dawką entuzjazmu wydobył z opakowania P9 lite, który – jak się dowiedziałem – ma świetną opinię jako doskonała alternatywa dla urządzeń produkowanych przez te firmy, których giełdowymi wynikami zachłystuje się pół świata. Czujnie obserwowałem reakcję profesjonalisty: zmarszczone brwi i fachowy chwyt na urządzeniu, które redaktor Burtan z czułością wręcz obracał w dłoni. Jego „hm, pasuje do ręki, ergonomiczny i rzeczywiście leciutki” mnie w zasadzie wystarczyłoby za recenzję. Millenialsi wiedzą, co mówią, no nie?
Wypisz-wymaluj
Cóż, dalszych testów musiałem jednak dokonać sam: redaktor Burtan zrejterował kilka chwil po wygłoszeniu swojej opinii. Zacznijmy od wspomnianej obudowy – niewątpliwie P9 lite jest, jak to obiecuje producent, ultracienki. Położony obok smartfona, którego dotychczas używałem, był ewidentnie cieńszy, to samo w przypadku telefonu firmowego. Że nie wspomnę o aparatach, których używałem przez poprzednie dwie dekady (a nie wymieniałem telefonu co rok, więc większość miała jeszcze klawiatury). Co nie mniej istotne, nie był cięższy od znacznie mniejszego, mierzącego ledwie kilka centymetrów, „kobiecego” smartfona wyprodukowanego przez Koreańczyków. Wariant, który trafił nam do rąk, był w kolorze czarnym, ale w sprzedaży są też białe oraz złote.
Oczywiście, wymiary 146,8 na 72,6 mm to nie fraszka, jeżeli chcieć nosić to urządzenie w lekkich letnich szortach. Z drugiej strony – wszystko ma swoją cenę. W tym przypadku rekompensatą jest 5,2-calowy wyświetlacz, który – jak skrzętnie policzył producent – zajmuje 76,4 proc. powierzchni urządzenia, o rozdzielczości 1080x1920. Jak na nasz gust, dający doskonałe nasycenie barwami i pozwalający dostrzec w obrazkach najmniejsze detale.
Przekonałem się o tym na własnych oczach krótkowidza, robiąc – w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund od przejścia szybkiej procedury wskazywania początkowych ustawień – zdjęcia na terenie redakcji. Obiektyw o „mocy” 13 Mpix miał parę bajerów, z którymi dopiero musiałbym się oswoić: slow-motion czy tryb profesjonalny. P9 lite został też wyposażony w funkcję, z której mogli korzystać już użytkownicy P8: light painting czy też „malowanie światłem”. To zabawa dla wytrwałych eksperymentatorów – telefon „chwyta” refleksy świetlne, choćby przejeżdżających samochodów czy ludzi z pochodniami, i tworzy z nich unikalne, „efekciarskie” wręcz zdjęcia.
Uderzające było to, że zarówno w trybie fotografii kolorowej, jak i w trybie czarno-białym wychodziły mi zdjęcia do złudzenia przypominające profesjonalnych mistrzów tej profesji, zwłaszcza mojego ulubionego Sebastião Salgado. Niezwykła głębia, wyrazistość detali, fotki wyostrzone nawet przy maksymalnym zbliżeniu.
Ba, Huawei P9 lite ma tutaj szereg dodatkowych opcji, od „cyfrowego makijażu”, przez „upiększanie”, możliwość manipulowania kolorystyką fotografii, robienie selfie nocą, aż po dodawanie do zdjęć elementów graficznych. Nie to, żebym był zwolennikiem selfie, ale jak donosi mój nastoletni syn, jego koleżanki z klasy potrafią ładować na instagramy i snapchaty po kilkadziesiąt selfie... dziennie. Pozostaje mi się tylko domyślać, ile wariantów tych zdjęć można by dodatkowo wyprodukować dzięki wspomnianym opcjom. Pytanie tylko, czy serwery Instagrama zniosłyby te terabajty dodatkowych danych.
Szukaj igły w stogu... Tfu, w pudełku
Nie ukrywajmy – dla jednych ważne jest selfie, innym przyda się funkcja dual-SIM. W trakcie poszukiwania slotu karty SIM – zadania, które początkowo wydawało się przerastać moje siły – spadł mi kamień z serca. Okazało się, że nie jestem kompletnym (albo nie jedynym kompletnym) ignorantem w INN:Poland. Poproszony o radę Adam Sieńko – uwaga, też millenials! – bezradnie rozłożył ręce. – Jest tak cienki, że chyba chodzi bez karty SIM – orzekł z całkowitą powagą.
Zwróciłem się zatem do mojego rówieśnika. Redaktor Tomasz Staśkiewicz nie wypowiedział jednak ani słowa, za to przybrał wyraz twarzy skrzywdzonego dziecka, co wystarczało za odpowiedź.
Cóż, slot istnieje, jest odblokowywany za pomocą specjalnej igły („nie zgub”, „nie dawaj dzieciom”) i można do niego załadować aż dwie karty – choć w wersji nano, co tym, którzy używają jeszcze telefonów sprzed kilku lat, może sprawić nieco trudności. Oznacza to jednak bezcenną w dzisiejszych czasach możliwość – „upchnięcia” karty „prywatnej” i „służbowej” do jednego aparatu, co znacząco zmniejsza obciążenie kieszeni. Jeśli jednak nie mamy dwóch kart – możemy jedną z nich zastąpić kartą pamięci microSD.
A ta ostatnia przydaje się nie tylko do zdjęć, można przecież załadować z niej podręczną płytotekę. A na słuchawkach P9 litepotężnie wybrzmią gitary i bębny Led Zeppelin, bas Primusa, skrzypce Jean-Luca Ponty'ego, trąbka Milesa czy alternatywne aranże Massive Attack. Podobno to zasługa procesora HiSilicon Hi6402 audio SCP i zintegrowanego głośnika. Nie to jednak, żebym chciał się nad tym zastanawiać: grunt, że Black Sabbath nie brzmi na tym aparacie, jak zespół country.
Co ważniejsze, zarówno z perspektywy słuchacza, jak i każdego użytkownika – P9 lite może długo pociągnąć na swoich bateriach. Pojemność 3000 mAh, o żywotności wspartej systemem SmartPower 4.0, pozwala na używanie tego urządzenia przez 79 godzin. A to dopiero początek długiej listy najnowszych rozwiązań hi-tech, które znalazły się w tym smartfonie. Za jego sprawne działanie przy jednoczesnym użyciu wielu aplikacji odpowiada ośmiordzeniowy HiSilicon Kirin 650, najświeższa wersja Androida (6.0 Marshmallow z nakładką Emotion UI 4.1). Choć mnie wystarczy, że połączenie nie zostaje przerwane w trakcie, co z reguły zwieńczone bywa komunikatem o treści „niespodziewanie wyjęto kartę pamięci”.
Za komunikację ze światem – to zmartwi miłośników JOMO (joy of missing out, przypadłość, którą coraz lepiej rozumiem) – odpowiadają z kolei funkcjonalności takie, jak Wi-Fi 802.11 b/g/n, Bluetooth 4.1, NFC czy LTE. Za bezpieczeństwo – czytnik linii papilarnych, który może być zarówno ciekawostką, jak i naprawdę wielkim ułatwieniem (o ile odbieraliście już głuche telefony od znajomych, sprowadzające się do kilku minut szelestów i sapnięć, to wiecie, o czym mowa).
Phi, P9 lite tańszy od PS4
Kara okazała się więc umiarkowanie dotkliwa, a doświadczenie user experience (znaczy: z pomacania) – intuicyjne i bezcenne, choć natłok aplikacji, potencjalnych możliwości i opcji współczesnych telefonów wciąż bywa przygniatający.
Koniec końców, warto pamiętać, że skoro panom w wieku średnim opanowanie tego urządzenia nie zajęło zbyt wiele czasu, to jak proste będzie dla generacji Y czy Z? A za chwilę początek roku szkolnego. Na szczęście, gabaryty tego urządzenia pozwalają skutecznie ukryć je przed pociechami.
Nie miejmy jednak wątpliwości – i tak je w końcu wypatrzą. W końcu 1299 zł ceny w salonie zwykle nie jest uważane za barierę, której rodzic nie przeskoczy. Poza tym to mniej niż PS4, więc jaki problem?
Napisz do autora: mariusz.janik@innpoland.pl
Dziękujemy firmie Huawei za użyczenie telefonu do testów.