Dostanie się do programu prowadzonego przez berlińską fabrykę start-upów, jest marzeniem każdego założyciela biznesu technologicznego. 22 września ukażą się oficjalne wyniki finansowe Rocket Internet. Ale firma już przygotowuje wszystkich na to, że tym razem ogłosi straty. I to ogromne.
Jak przyznała sama firma, straty wyniosły 617 milionów euro, to w przeliczeniu około 2,5 miliarda złotych. Największy wpływ na taki wynik miała nieudana inwestycja w Global Fashion Group. Firma, która jeszcze w zeszłym roku była wyceniana na 3,4 miliarda dolarów, w tym roku jest warta 1,1 miliarda. Ujemny wynik najważniejszej europejskiej fabryki start-upów jest sygnałem ostrzegawczym dla branży w Polsce. Dlaczego? Spytaliśmy ekspertów.
– Ja tego nie postrzegam jako problem, to jest naturalna korekta. Do tej pory Rocket Internet podejmował wiele dobrych decyzji zajmując strategiczne pozycje na wielu rynkach – mówi w rozmowie z INN:Poland Bartosz Mańkowski, ekspert marketingu, który na co dzień zajmuje się rozwijaniem sprzedaży dla klientów, w tym start-upów. – To raczej szansa na głębsze zrozumienie rynku. Po wielu rundach finansowania jest czas na realne wyniki. To tak jak w pokerze, w pewnym momencie rynek mówi “sprawdzam”. W tej sytuacji byłbym optymistą. To duża szansa dla nowych graczy z mniejszym kapitałem albo potrafiących sprytnie wykorzystać nadarzającą się okazję – wyjaśnia.
Słabe wyniki finansowe RI i spadek wartości akcji firmy o 9 procent w dzień po ujawnieniu informacji, są jednak ostrzeżeniem, że nie da się kopiować amerykańskich pomysłów w skali jeden do jednego. Przyczyny straty tłumaczy kolejny z naszych ekspertów.
– Historycznie Rocket Interent miał największe sukcesy, kiedy kopiował modele z USA, a ta strategia ma krótkie nogi, jeśli się szybko nie wyexitujesz (sprzedasz udziały – przyp. red.) – mówi Bartłomiej Postek, ekspert rynku start-upowego i CEO w firmie Funmedia. – Bo zaraz się okazuje, że przy skalowaniu model biznesowy czy sam produkt lub usługę trzeba modyfikować. Pół biedy, jak masz na pokładzie założycieli, którzy od początku mieli jakąś wizję rozwoju danej branży. Ale Rocket Internet zawsze bazował na doświadczonych konsultantach po firmach wielkiej czwórki, którzy dostawali sute pensje i mało udziałów w start-upach. To było świetną strategią tak długo, jak trzeba było kopiować model, tyle, że szybciej i taniej. W tym oni są świetni. Gorzej z pivotem (zmianą strategii działania – przyp.red.), kiedy okazuje się, że same założenia biznesowe były złe i trzeba je zmodyfikować – dodaje.
– Ten wynik nie pogrąży branży. To jest mały kapitał w porównaniu do tego, co zainwestowano w Europie. Ale to ważny sygnał, aby od samego początku budować rentowność start-upów. Częstym problemem jest wiara w wieczne zewnętrzne finansowanie, która rozleniwia i powoduje, że przedsiębiorcy nie szukają innych źródeł finansowania takich jak np. posiadanie płacących klientów. Innowacje wymagają inwestycji, ale głównym nastawieniem powinno być komercjalizowanie powstałych rozwiązań – wyjaśnia Bartosz Mańkowski.
– Na koniec nawet jak RI straci, to ludzi, którzy odejdą, może przejąć np. Audi i jeśli oni, bazując na wiedzy zdobytej podczas tych porażek, zwiększą efektywność marketingu on-line i sprzedadzą o 5 procent więcej aut, to i tak, niemiecka gospodarka jako całość będzie do przodu – wyjaśnia Bartłomiej Postek. – I pieniądze stracone na Rocket Internet, mają szansę wrócić na giełdę niemiecką i to jeszcze z nawiązką. U nas ciągle brak takiego myślenia w kategorii ekosystemu gospodarczego. Zważywszy na małe nadwyżki finansowe, jakie akumulują polscy inwestorzy w Polsce, nie pakujmy się w sytuacje, gdzie kluczowym czynnikiem ryzyka jest koszt pozyskania kapitału, bo przegramy – dodaje.
Dlatego niezwykle ważne jest pytanie, jaką naukę powinniśmy wyciągnąć w Polsce z tego, że największa europejska fabryka start-upów poniosła gigantyczną stratę.
– To dobra lekcja dla wszystkich "copycat'ów" z naszego polskiego podwórka start-upowego, którym wydaje się, że model rozwoju branży żywcem wziętym z Doliny Krzemowej czy nawet z Niemiec jest niemożliwy, a próba jego wdrożenia będzie mocno szkodliwa – mówi Bartłomiej Postek. – Problem polega na tym, że w Europie mamy nadwyżkę gotówki, a nie mamy chłonnego rynku start-up'owego. Nie mamy i długo nie będziemy mieć takich nadwyżek kapitałowych jak Niemcy. Oni mogą zaabsorbować znacznie wyższe straty, a i tak na końcu wynieść, zdobytej na porażkach, dostatecznie wiele wartości dodanej, by odbić to sobie w inny sposób. Składa się na to know-how, nowe koneksje biznesowe, czy bazy klientów – dodaje. Jakie zatem możemy wyciągnąć wnioski? Co zrobić w sytuacji, w której nie jesteśmy tak bogaci jak Niemcy, czy USA, a chcemy uczestniczyć w wyścigu technologicznym? Odpowiedzią jest wykorzystanie tego, co jest mocną stroną Polski.
– Co zostaje? Róbmy oprogramowanie. Daje ono wysokie potencjalne marże i przychody przy stosunkowo małych potrzebach kapitałowych w stosunku do np. e-commerce, gdzie trzeba zbudować swoje magazyny i mieć fizyczne produkty na stanie – wyjaśnia Postek. – Co więcej wybierzmy oprogramowanie dla branż, gdzie już dzisiaj mamy udowodnioną przewagę konkurencyjną w skali międzynarodowej, na przykład BPO (Business Process Outsourcing). Możemy bazować na istniejącej, rosnącej grupie klientów zagranicznych, przez co koszt dotarcia do klienta będzie mniejszy. A jak nie wyjdzie? To przynajmniej sektor usług będzie miał dopływ jeszcze lepiej wykwalifikowanej kadry i potencjał na zaoferowanie usług wyższej wartości – kończy.