Uwierzycie? Polska firma z Wojnicza pod Tarnowem tworzy pojazd, który jest połączeniem helikoptera i motocykla. Ma zapewniać nie tylko fun z latania, ale i wspomagać służby ratunkowe, takie jak straż pożarną czy pogotowie w miejscach, które są trudno dostępne dla innych środków transportu. Jeżeli w ogóle powstanie.
Osoba w Hoverbike'u ma siedzieć w pozycji zbliżonej do obecnych motorów. Kierownica przypomina motocyklową, nad bezpieczeństwem pilota i innych uczestników ruchu czuwają układy sterowania, które wyposażone są w inteligentne algorytmy – czytamy enigmatyczne komunikaty na stronie internetowej.
Pojazd posiada dwa śmigła główne nośne oraz dodatkowe, które służą do manewrowania. Główne śmigła napędza bezpośrednio silnik spalinowy, pozostałe zasilane są silnikami elektrycznymi.
– Idea wzięła się z filmu Gwiezdne Wojny. To tam były śmigacze-pierwowzory, którymi poruszali się bohaterowie filmu. Naszym wielkim marzeniem było naśladowanie tych wspaniałych pojazdów – mówi nam Bartosz Bączek z firmy Newind Energy, która pracuje nad prototypem Hoverbike Raptor.
Hoverbike to nie jedyny projekt Newind Energy. Oprócz tego firma pracuje m.in. nad turbinami wiatrowymi pionowego obrotu, które w przeciwieństwie do tradycyjnych... mają nie emitować hałasu.
Pytamy, czy poza marzeniem była chęć, by pojazd do czegokolwiek się przydał. – Początkowo myśleliśmy o stworzeniu czegoś do zabawy, wywoływania emocji. Potem powstały pomysły, jak można wykorzystać pojazd do innych celów, m.in. na potrzeby służb ratunkowych, straży pożarnej czy pogotowia ratunkowego. Hoverbike Raptor miałby docierać do poszkodowanych wysoko w górach lub tam, gdzie występuje zagęszczenie zabudowań, gdy potrzebna jest ewakuacja ostatnich pięter wysokiego budynku, którego niższe piętra stanęły w płomieniach. Śmigłowiec nie jest w stanie zbliżyć się na tyle do budynku – opowiada Bączek.
Innym zastosowaniem może być transport poszkodowanej osoby z miejsca wypadku. Jeśli mamy do czynienia z korkami, to będzie znacznie szybsze niż karetka pogotowia. Helikopter nie będzie w stanie wylądować w takiej sytuacji i podjąć noszy ratowniczych.
– Teoretycznie HoverBike Raptor może unosić się nawet na 900 metrów, przy czym zamierzamy wyprodukować wersję z ograniczeniem do 3,7 metra, ponieważ do tej wysokości w USA wehikuły w ruchu cywilnym nie potrzebują mieć certyfikacji na pojazdy latające – dodaje. Nie dotyczyłoby to więc ewentualnego zastosowania wśród służb ratowniczych.
Czy Hoverbike ma szanse trafić do sprzedaży? – Chcemy go sprzedawać wszędzie, gdzie jest to możliwe. Ale naszym naturalnym rynkiem są Stany Zjednoczone. W Polsce są potrzebne różne formalności do spełnienia – mówi.
Hoverbike Raptor ma wejść do sprzedaży w 2017 roku. Ma kosztować 65 tys. dolarów, a więc około ćwierć miliona złotych. – Wyznaczyliśmy sobie termin do połowy przyszłego roku – jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli – będziemy mieli gotowy produkt. To ambitna data – ale tylko takie wyzwania nas interesują – odważnie zapowiada Bartosz Bączek. Tyle, że na razie nie powstał jeszcze nawet prototyp. Ma być gotowy jeszcze w tym roku.
Kto może być klientem firmy? – Raptora chcemy sprzedawać miłośnikom sportów motorowych, sportów ekstremalnych i wszystkim, których interesuje podwyższony poziom adrenaliny za pomocą różnej maści wehikułów, takich jak wiatrakowce czy szybowce. Oczywiście jeśli chodzi o odbiorców - myślimy także o Raptorze jako sprzęcie przeznaczonym dla służb ratunkowych. Prowadzimy wstępne rozmowy z potencjalnymi klientami, póki co spoza naszego kraju. Oczywiście wstępne, z racji tego, że prototyp jeszcze nie powstał – mówi Bączek.
Pytamy więc, czy mają jakikolwiek feedback od potencjalnych klientów, którymi są np. służby medyczne. – Nie mamy informacji od służb medycznych – odpowiada Bartosz Bączek. O innych potencjalnych klientach również nic nie powiedział.
W zespole pracującym nad Hoverbike'iem znajdują się inżynierowie lotnictwa, konstruktorzy, automatycy, specjalista ds. patentowych, dyrektor finansowy, dyrektor sprzedaży, prezes i osoba odpowiadająca za marketing.
Czy jest szansa, że ktoś zainwestuje w projekt? – Staramy się o inwestorów – o czym piszemy na naszej stronie. Jednak projekt zostanie zrealizowany z pomocą zewnętrzną lub bez niej – deklaruje. Póki co żadnego feedbacku od inwestorów nie ma.
Pytamy, czy Bartosz Bączek naprawdę wierzy w to, że Hoverbike wejdzie do sprzedaży w 2017 roku. – W pracy przy każdym projektem przychodzą chwile zwątpienia, ale mamy wypracowany system pracy i póki co, odpukać, pojawiające się problemy udaje nam się rozwiązywać. W internecie pojawiają powątpiewające głosy – my jednak wierzymy w koncepcję Hoverbike'a i robimy swoje. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu powiedziałbym, że to jakaś mrzonka. Ale podobnie było z elektrycznymi samochodami. Myślimy teraz już o wersji 2-osobowej – kończy optymistycznie Bączek.
Firma wzywa potencjalnych klientów do zamawiania już teraz Hoverbike'a. Jak dowiaduje się redakcja INN:Poland, jeśli wpłacimy depozyt w wysokości 8 tys. dolarów, to... po podpisaniu umowy zostaniemy m.in. wpisani na priorytetową listę oczekujących, zobaczymy zakład produkcyjny i poznamy osoby tworzące pojazd. Otrzymamy też kartę wstępu na zamknięte pokazy prezentacyjne urządzenia, jego model w skali 1:20 i firmową koszulkę teamu Hoverbike. Dostaniemy także rabat przy zakupie Hoverbike'a. Jak zapewnia nasz Bartosz Bączek, w razie niepowodzenia projektu kwota zostanie zamawiającym zwrócona.