Sięgając po piwo kraftowe, nie zastanawiamy się, kto je robi, tylko jak smakuje. W Pucku działa pewna spółdzielnia, która różni się od innych mikrobrowarów. Mianowicie, piwa warzą tam osoby z niepełnosprawnościami umysłowymi. Założyciele Spółdzielni Socjalnej Dalba wierzą, że w ten sposób mogą oni zaadaptować się do społeczeństwa znacznie lepiej niż przez kolejne kampanie społeczne w mediach.
Pomysł na założenie firmy, gdzie pracownicy to osoby z niepełnosprawnościami umysłowymi, narodził się w głowie Janusza Golisowicza, terapeuty z wykształcenia, kiedy zobaczył, że wychowankowie jego zajęć nie mają szans na rynku pracy.
– Janusz zobaczył, że owszem, są zatrudniani, ale bardzo szybko byli też zwalniani z pracy – mówi w rozmowie z INN:Poland, Agnieszka Dejna, która razem z Golisowiczem założyła w 2014 roku Spółdzielnię. – Pracodawcy sądzą, że dotacje z PFRON-u czy Unii są na tyle kuszące, że będzie im się to opłacało. Dopiero potem okazuje się, że wydajność takiego pracownika jest o połowę mniejsza niż w przypadku pełnosprawnego. Do tego taka osoba musi mieć opiekuna, który będzie pomagał jej w zakładzie pracy. Ostatecznie pracodawcy wychodzą na minusie. Więc szybko odpuszczają sobie ten pomysł, a taka osoba zostaje na lodzie – tłumaczy.
Golisowicz i Dejna postanowili zatem coś udowodnić tym, którzy skreślają takich ludzi. Przy pomocy funduszy unijnych otworzyli browar i od maja 2015 roku rozpoczęli produkcję piw kraftowych.
Czemu akurat w tym sektorze? Po pierwsze, żeby pokazać, że niepełnosprawność umysłowa nie wyklucza przy tworzeniu produktów z sektora premium, do jakich należą popularne krafty. Po drugie, taka praca jest mechaniczna i powtarzalna – jest czymś, w czym niepełnosprawni umysłowo potrafią się bez problemu odnaleźć, bo na taśmie produkcyjnej trzeba przede wszystkim używać siły mięśni.
Dalba przez półtora roku stworzyła już 11 gatunków piwa, a produkcja osiągnęła poziom ośmiu tysięcy litrów na miesiąc. Butelki z ich logo są potem rozprowadzane przez hurtownie w całej Polsce. To wszystko bez pomocy inwestorów.
– Działamy jako przedsiębiorstwo społeczne. W przeciwieństwie do organizacji pozarządowych, nie bazujemy na funduszach zewnętrznych, tylko zarabiamy na siebie, swoje utrzymanie i wypłaty dla chłopców – podkreśla Dejna. – Chociaż jesteśmy organizacją non-profit, chcemy się dalej rozwijać. Planujemy przenieść się do własnego budynku, bo na razie działamy w dzierżawionym, a to są spore koszty. Naszym celem jest też zwiększenie produkcji czterokrotnie i zatrudnianie kolejnych niepełnosprawnych – dodaje.
To nie jedyny sposób duetu na aktywizację osób wykluczonych. W Gdańsku działa PUB Browar Spółdzielczy, w którym pracują osoby chore psychiczne, które również często nie mogą odnaleźć się na rynku pracy. Położenie akcentu na tę konkretną grupę wynika z faktu, że o ile osoby niepełnosprawne fizycznie mogą pracować zdalnie i są poszukiwane przez pracodawców, tak niepełnosprawni umysłowo tak łatwo już nie mają.
Wynika to również z tego, że ciężko egzekwować od nich to samo, co od osób zdrowych. Dejna wylicza, że na naukę osoby z niepełnosprawnością potrzeba cztery razy więcej czasu, niż zazwyczaj poświęca się pracownikowi. Zwłaszcza w kwestii współpracy czy utrzymania porządku.
Kolejnym pomysłem Golisowicza jest nauka nurkowania może być znakomitą formą rehabilitacji. Sam jest płetwonurkiem. Tak narodził się projekt „Pojąć Głębie”.
– Nasi chłopcy zaczęli chodzić na kursy, które organizowaliśmy z instruktorami pływania ze szkoły Seawave z Elbląga: Adamem Kozakiewiczem, Agnieszką Bariatien i Piotrem Czaczkowskim, którzy udzielają się w ramach wolontariatu – wspomina Dejna. – I zamiast powtarzania im w kółko, co wolno, a czego nie wolno, uczymy ich organoleptycznie kooperacji i komunikowania się ze sobą. Nasze podejście jest innowacyjne, teraz chcemy je dopracować i zamienić na jeden ze standardów rehabilitacji – mówi.
Taka forma aktywności nie tylko pozytywnie wpływa na rozwój osoby z niepełnosprawnością, ale również pozwala jej zyskać w oczach otoczenia. Dejna wspomina, że jeden z jej pracowników był ignorowany przez swoich zdrowych znajomych, ale po odbyciu przez niego kursu nabrali do niego respektu i zaczęli traktować jako partnera do rozmowy. Efekt społeczny jest zatem tak samo istotny, co zdrowotny.
Żeby rozwinąć swój projekt, stworzyli kampanię na serwisie Wspieram To. Obecnie jest 81 proc. kwoty – żeby zrealizować swój cel, potrzebują zebrać jeszcze około 10 tysięcy złotych w ciągu trzech dni.
Nie wszystkim jednak taka forma pomocy osobom z niepełnosprawnościami może się podobać. Znajdują się "życzliwi", którzy donoszą komu trzeba. Jak stwierdza eufemistycznie Dejna, przynajmniej raz w miesiącu pojawiają się kontrole z różnych urzędów, by sprawdzić, czy wszystko się zgadza. Ale nie przejmuje się hejtem, bo wierzy, że to co robi jest słuszne.
– Nasi chłopcy dostają wynagrodzenie, płacą składki, dokładają się do domowych budżetów. Obliczyliśmy kiedyś, że zaniechanie aktywizacji osoby z niepełnosprawnością kosztuje państwo 150 tysięcy złotych. Tyle kosztuje jej utrzymanie przez całe życie – tłumaczy Dejna. – A dzięki pracy odkładają pieniądze na emeryturę – to jest wymierny efekt, a nie kampanie medialne, że trzeba je zatrudniać. No i mają perspektywę dalszej pracy – trzech naszych pracowników znalazło zatrudnienie w innych zakładach. Naszym zdaniem, tak powinno się im pomagać – podkreśla.