Nikt nie ma takich przywilejów jak Ministerstwo Obrony Narodowej. Może ono wskazać firmy, które jego zdaniem mają kluczowe znaczenie dla naszego bezpieczeństwa i zażądać od nich wykonania zlecenia czy zadania na potrzeby obronności kraju. I taki przedsiębiorca nie może się od nich wymigać. Nawet jeśli gratyfikacja nie będzie mu się opłacać – a takie sytuacje często mają miejsce –albo będzie musiał pracować dla rządu... za darmo.
Do tej pory była to raczej teoria, ale resort pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza odważnie wciela ją w życie. Chce wprowadzić dla przedsiębiorców znacznie bardziej rygorystyczny reżim.
Projekt tej ustawy wylądował w harmonogramie prac rządu już na początku czerwca. Od tamtej pory wiadomo było jedynie tyle, że MON chce uporządkować przepisy obowiązującego do tej pory prawa z 2001 roku oraz ubiegłoroczny „wykaz przedsiębiorców o szczególnym znaczeniu gospodarczo-obronnym”. Z ujawnionego właśnie projektu nowej ustawy wynika teraz, że szef resortu, Antoni Macierewicz, chce narzucić biznesowi, który „podpada” pod tę kategorię, wyjątkowy reżim.
Zacznijmy od końca: wykaz firm o „szczególnym znaczeniu dla gospodarki” funkcjonuje na razie w tej formule, jaką określono rok temu. Zgodnie z założeniami projektowanych w MON zmian, na znowelizowanej liście znajdą się zapewne przede wszystkim firmy, z którymi państwo będzie podpisywać umowy na dostawy sprzętu wojskowego, prace czy usługi badawczo-rozwojowe.
Rzecz naturalna, w drugiej kolejności do listy dopisywane będą przedsiębiorstwa kluczowe z powodów strategicznych – a więc zarządzające częścią infrastruktury drogowej i kolejowej, portami morskimi, budynkami Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, telekomunikacją, dostawami energii, a także producenci surowców – od węgla, przez ropę, po gaz ziemny.
Według informacji „Dziennika Gazety Prawnej”, w samym rządzie trwa też spór o to, czy do listy dopisywać „magazyny, w których przechowywane są rezerwy strategiczne”. Z jednej strony bowiem rezerwa strategiczna w sytuacjach kryzysowych ma wyjątkowe znaczenie – z drugiej strony, trudno przywiązywać analogiczną uwagę do laboratorium wojskowego i magazynu z konserwami. Ale o tym za chwilę.
Wykonaj rozkaz albo plajtuj
Co do filozofii aktów prawnych, które chciałby znowelizować MON, nie ma większych wątpliwości: państwo na wypadek wojny czy innej sytuacji kryzysowej, musi dysponować dostępem do infrastruktury krytycznej, zasobów czy rezerw. Resort Antoniego Macierewicza pod tym względem niewiele zmienia. – Z tego, co wiem, obecnie trwają w ministerstwie finansów prace nad weryfikacją kwot podanych przez MON jako koszty wprowadzenia w życie tego projektu – mówi INN:Poland Wojciech Pawłuszko, ekspert ds. obronności kancelarii prawnej SLS Seredyński Sandurski.
Jak podkreśla Pawłuszko, co do zasady obowiązująca dziś ustawa niewiele się różni od rozwiązań proponowanych przez MON. – Stare przepisy również przewidują system, w którym minister obrony narodowej w stosunku do podmiotów, które nadzoruje, nakłada niejawną decyzją administracyjną określone obowiązki – podkreśla ekspert. – Po tej decyzji minister negocjuje z przedsiębiorcą, na którego nałożył obowiązki, umowę cywilno-prawną, która jest już jawna. W jej ramach przedsiębiorca dostaje też dotację na realizację zadań wyszczególnionych w decyzji niejawnej – dodaje.
Tu zaczynamy wchodzić w szczegóły i... robi się interesująco. Zasada wciąż jest klarowna: przedsiębiorca nie może się wymigiwać od nałożonych na niego zadań. Ba, dotacja dotacją – jeżeli okoliczności są takie, że zadanie trzeba będzie wykonać nieodpłatnie, firma nie będzie się mogła uchylić. Potencjalnym lawirantom grożą kary pieniężne, które – po spłaceniu – mogą posłużyć do wynajęcia innego przedsiębiorstwa, podejmującego się wykonania zadania. Z drugiej strony – być może dla złagodzenia faktu, że dotacje zapisywane we wspomnianych umowach cywilno-prawnych nie są oszałamiające – autorzy nowej ustawy proponują dla biznesu, realizującego zadania na rzecz bezpieczeństwa i obronności państwa, zryczałtowaną 10-procentową ulgę w CIT.
Pytanie, czy to załatwia sprawę. – Zwykle pieniądze, jakie przedsiębiorcy są w stanie uzyskać z ministerstwa, są nieadekwatne do kosztów realizacji zleconego zadania – podsumowuje Pawłuszko. Potencjalny spór z resortem praktycznie nie wchodzi w grę, nasz rozmówca przypomina sobie jeden taki przypadek. – Pewna firma poszła kiedyś do sądy, bo gdyby chciała zrealizować zlecone przez MON zadanie, musiałaby zbankrutować. Sąd orzekł, że zadanie to obowiązek administracyjny, i nawet jeśli obiecane środki są nieadekwatne do wyzwania, firma ma zadanie zrealizować – pointuje.
Ale niskie dotacje to ledwie wierzchołek góry lodowej. „Przedsiębiorca będzie zobowiązany do uzgadniania z właściwym ministrem planów rozporządzania materialnymi i niematerialnymi składnikami majątku spółki, co może utrudnić działalność gospodarczą” – komentuje „na gorąco” branżowy portal firm telekomunikacyjnych, www.telko.in. – Drobiazgowo interpretowane zapisy projektu mogą istotnie utrudnić działalność operacyjną telekomów (np. obowiązek uzgadniania zaniechania eksploatacji składnika mienia spółki wykorzystywanego do realizacji zadań obronnych)” – czytamy. Brzmi mętnie, ale oznacza realne – i jak się obawiają telekomy – wysokie nakłady.
Rezerwy strategiczne pod chmurką
Nieco bardziej uderzający przykład: ochrona. Autorzy projektu planują, że obiektom znajdującym się w wykazach przedsiębiorcy zapewnią ochronę specjalistycznych uzbrojonych formacji ochronnych lub odpowiednie zabezpieczenie techniczne. Znowuż, można by rzec – zrozumiałe w przypadku laboratorium pracującego na rzecz wojskowości czy ważnych węzłów infrastruktury telekomunikacyjnej. Takie obiekty już dziś mogą liczyć na profesjonalną ochronę.
Inaczej sprawy się mają jednak w przypadku wspomnianych już wyżej „magazynów, w których przechowywane są rezerwy strategiczne” – żywność, leki, paliwa, urządzenia i instalacje techniczne, jak agregaty czy maszyny budowlane. W tej chwili jest to trzynaście profesjonalnych składnic z zasobu Agencji Rezerw Materiałowych plus pula hal i magazynów podnajmowanych u prywatnych przedsiębiorców.
Bez tych ostatnich spora część rezerw musiałaby chyba stanąć pod chmurką. Już dziś Agencja Rezerw Materiałowych ma kłopot ze znalezieniem chętnych do podpisania umów na podnajem magazynów. Złagodzenia reżimu, mającego obowiązywać takie obiekty, domaga się też ministerstwo energii, które – jak widać, słusznie – argumentuje, że właściciele magazynów mogą zacząć zrywać umowy, plajtować czy obchodzić ARM szerokim łukiem. MON ripostuje, że w sprawach strategicznych nie ma miejsca na kompromisy.
– W czasie mobilizacji i wojny jednostki te podejmą ochronę obiektów, a osoby pełniące służbę w tych jednostkach nie będą mogły samowolnie zrezygnować czy zwolnić się z pracy, co gwarantuje ciągłość realizacji zadania – komentowała na łamach DGP Katarzyna Jakubowska z MON.
Przerzucanie się argumentami ma jednak co najwyżej symboliczne znaczenie. – Na początku tego roku Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport na temat rezerw strategicznych. Bardzo krytyczny – przypomina Wojciech Pawłuszko. Rzeczywiście, „system rezerw strategicznych nie działa w kształcie wymaganym przepisami ustawy o rezerwach strategicznych z 2011 r.”, można było przeczytać już na wstępie dokumentu. – Teraz rząd pracuje nad nowym programem rezerw strategicznych na lata 2017-2021. Może wraz z nim nadejdą jakieś zmiany – wzdycha ekspert.
Puste rubryki
– Zlecanie zadań przedsiębiorcom mogłoby służyć wzmacnianiu przemysłu zbrojeniowego. Tyle że brak środków powoduje, iż zamiast pomagać, tworzy się obciążenia – podsumowuje Pawłuszko. Choćby utrzymywanie infrastruktury o stanie technicznym z czasów Układu Warszawskiego rodem.
Ciekawostka, zdaniem naszego rozmówcy, MON w niewielkim stopniu ogląda się na rozwiązania stosowane przez naszych sojuszników. – Prowadzono wcześniej prace nad innymi projektami, dotyczącymi potencjału przemysłu obronnego. Zwykle rubryki, w których miały się znaleźć przykłady z innych krajów, pozostawały puste – mówi Pawłuszko. – Analizy systemu mobilizacji gospodarki u naszych sojuszników, nawet jeśli je przeprowadzono, były powierzchowne – kwituje.
Jego zdaniem, dobrze by jednak było, gdyby nasz system był w jakiś sposób kompatybilny z naszymi sąsiadami. Tak, by w chwilach kryzysowych móc przejmować zadania Czechów, Niemców czy Litwinów i móc przestawiać produkcję na ich potrzeby – a z drugiej strony, by ich systemy mogły pracować na nasze potrzeby, gdyby któryś z elementów systemu w Polsce nie zadziałał. Tego jednak w nowej ustawie nie znajdziemy.