Jacek Santorski.
Jacek Santorski. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta

Pracownicy coraz mniej przychylnym okiem patrzą na menedżerów, którzy występują wyłącznie w roli nadzorcy. Im młodsi, tym bardziej przekonani, że mogą nadzorować się sami – za pomocą nowych technologii lub w ramach współpracy zespołowej. Dla nich szef ma być autorytetem: mentorem, który wskaże drogę, będzie wzorem do naśladowania, mistrzem. Co ciekawe, jak wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie ANG Spółdzielni Doradców Kredytowych przez Maison & Partners, już co piąty pracownik nad Wisłą twierdzi, że ma takiego szefa. A inni zaczynają się za takimi rozglądać. O to, kiedy polskimi firmami będzie rządzić nowa generacja menedżerów, pytamy Jacka Santorskiego.

REKLAMA
Co piaty Polak ma już szefa, który jest dla niego autorytetem. A kolejni takich szukają...
Rzeczywiście, w ciągu ostatniej dekady – niekoniecznie ze względu na kryzys 2008 roku – zaczął się odwrót do metod kija i marchewki, swoją drogą – bardzo kosztownych, na rzecz budowania zaangażowania pracowników i morale zespołu. Taki proces wymaga zresztą pewnych przywódczych umiejętności, innych niż tradycyjne atrybuty władzy. Polska wyjątkowo stała się zieloną wyspą, mając jeszcze firmy o kulturze i strukturze folwarcznej.
I co? Folwark dawał radę.
W ekonomii nisko rosnących owoców – kiedy konkurowało się ilością i ceną – ta folwarczność, hierarchiczna i apodyktyczna, czy to małej firmie czy korpofolwarkowi, wystarczała. Ale kiedy okazało się, że trzeba konkurować jakością, synergiami, lojalnością klientów – trzeba było budzić w ludziach inny rodzaj nastawienia, inny rodzaj relacji z otoczeniem, co wymaga zmiany relacji zewnętrznych i innego rodzaju przywództwa. Gdzieś od dekady zaczyna się więc budzić zapotrzebowanie na tzw. przywództwo transformacyjne.
Czyli?
Szef ma być bardziej obecny i bardziej autentyczny w relacjach z podwładnymi. A żeby móc sobie pozwolić na bycie sobą w roli przełożonego, trzeba być kimś. Bo będąc sobą – ale wewnętrznie niespójnym i pogubionym – ludzie to rozliczą.
Jakoś nie widać, żeby menedżerzy masowo nabierali osobowości i charyzmy.
logo
Santorski: żeby być sobą w roli szefa, trzeba być KIMŚ. Ale takich szefów szukają dziś pracownicy. Fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Trend jest. Jakiś czas temu robiliśmy takie badanie realizowane poprzez platformę PARP – na temat tego, jak odbierani są liderzy z punktu widzenia tego, czy są forsujący czy angażujący. Forsujący to byli ci tradycyjni; angażujący – ci obecni, w dialogu, merytokraci. Okazało się, że już 60 proc. liderów uświadamia sobie, że warto mieć taki pierwiastek. 20-30 proc. próbuje go realizować, druga połowa nie wie, jak to zrobić. Więc można powiedzieć, że polskie przywództwo w biznesie się transformuje.
Gdzie?!...
W ostatnich latach np. w spółkach Skarbu Państwa. Aczkolwiek tak się stało, że w tej chwili większość kadry, która została przeszkolona w stronę tworzenia takich zdemokratyzowanych relacji, została dla tych organizacji stracona. W tym przypadku doszło więc do uwstecznienia. Ale generalnie trendu nikt i nic nie zatrzyma. Dziś większość szefów, prezesów, dyrektorów generalnych czuje i wie, że trzeba być angażującym liderem. A kierownicy średniego szczebla muszą się nauczyć rozwiązywać dylemat: czy jestem szefem, czy dobrym kolegą.
No właśnie. Autorytet to ma być dobry tatuś czy surowy ojciec?
Właśnie w modelu folwarcznym był taki podział ról. Model autorytetu, jakiego potrzebują millenialsi, to merytokrata. Empatyczny, wyluzowany, otwarty. A jednocześnie stosujący jasne standardy, wymagania. To musi być ktoś spójny wewnętrznie: być skuteczny, coś wiedzieć, mieć wartości, czegoś się trzymać.
Millenialsi. A ich cokolwiek w ogóle obchodzi?
O nich się opowiada legendy – że krnąbrni są; przychodzą do pracy, kiedy chcą, i tak samo wychodzą. Tylko, że oni – w tym czasie, kiedy są w pracy – robią tyle, ile inni w dziewięć godzin. Bo są strasznie zdolni, nie mają kompleksów, jeżeli chodzi o technologie. Szukają kogoś, kogo mogą uznać za autorytet, taki naturalny i autentyczny, niezadekretowany. Ich znacznie mniej interesuje kasa: to jest to „collect moments not things”.
logo
20 proc. pracujących Polaków uważa swoich szefów za autorytet. Cała reszta takich szefów szuka. 123rf.com
Badanie Work Service już rok temu pokazało, że jest w Polsce grupa dobrze zarabiających dwudziestoparolatków, górą trzydziestolatków, którzy szykują się do emigracji. 6 proc. osób z tej grupy wiekowej. Ich emigracja nie była wyłącznie zarobkowa – to ludzie, którzy mieli tu pracę. A pytani, czego szukają za granicą, odpowiadali - „szacunku”. Pracy, w której – wiadomo – będą eksploatowani, ale będą mieć taki kontakt z szefem, że będą wiedzieć, w imię czego. Chodzi zatem o szacunek, nowoczesne przywództwo, pracę zespołową.
„Harvard Business Review” niedawno prognozował, że znikną menedżerowie średniego szczebla. Zostaną prezesi-kumple i ich (współ)pracownicy.
Jeżeli struktury się spłaszczają, przestaje być potrzebny ten średni szczebel. Z drugiej strony: dendryt zamienia się w zazębiające się kręgi. Tam, gdzie kręgi się przecinają, tam potrzebni są liderzy, menedżerowie projektów, koordynatorzy, To nowa rola kierowników średniego szczebla.
Fajnie, ale jak żyć z wolnością, której się nigdy wcześniej nie doświadczyło?
Rzeczywiście, dysponujemy już doświadczeniami kilku polskich firm, które chciały przejść z systemu folwarcznego do modnego i wyidealizowanego dziś – turkusowego. I musiały się cofnąć, zrezygnować z wprowadzania struktur ahierarchicznych i poziomych, bo okazało się, że nawet 20-latkowie mają nawyki wyniesione nie wiadomo, skąd: ze szkoły, kościoła, domu, otaczającej kultury, polityki pełnej partii wodzowskich. Nie umieli się odnaleźć bez szefa, jak mawiają górale: jak nie ma gazdy, gupi kozdy. Konieczne okazało się wprowadzenie jednak jakichś menedżerów średniego szczebla, szkolenie liderów, by zmieniali styl pracy – ale z autokratycznego na absolutyzm oświecony.
To ile nam zajmie taka transformacja warunków pracy, by budzić się w świecie turkusowych firm? Pokolenie? Dekadę?
logo
Millenialsi szukają przywódców, którzy będą potrafili rozbudzić ich lojalność. Fot. 123rf.com
Kiedyś mierzyliśmy czas na generację, dziś na dekady. Na pewno ten pożądany przez tak wielu Polaków polityczny zwrot w stronę zachowawczą i neokonserwatywną wpłynie też na zachowanie hierarchicznych strukturalnych systemów. Ale do zmian dojdzie, myślę, że najpóźniej w ciągu dekady. Za pięć czy siedem lat będziemy pracować może nie w takich firmach, jak w Holandii, ale bardzo podobnych.
Złośliwie powiem: chyba jak pojedziemy sobie tam popracować.
Albo, jak stamtąd wrócimy. Ruch jest w obie strony. Niedawno rozmawiałem z takim menedżerem i specjalistą, który pracował rok w Danii. Mówił: „po pierwszych trzech miesiącach strasznych starań, szef wciąż mnie nie wzywał do siebie. Za to przyszedł do mnie, siadł na biurku. Myślę: co takiego zawaliłem? On mówi: świetnie się z tobą pracuje, ale mam jedno zastrzeżenie. Pytam: jakie? Odpowiada: nie dostałem od ciebie feedbacku. Przyjechałeś tu z innego kraju, innej kultury, z innym doświadczeniem. Pewnie masz wiele ciekawych pomysłów, co w naszej firmie źle działa, co można zrobić inaczej. I nie dałeś mi feedbacku”.
Po roku on wrócił do Polski, przyszedł do podwładnych i mówi: chcę od was feedbacku. A oni pomyśleli: po...ało go. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Musiał im wyjaśnić, że rzeczywiście czeka na ich sugestie, rady, pomysły. Wszystko nieuchronnie będzie się zmieniać w tę stronę, również dzięki podróżom – tam i z powrotem.
Dziękuję za rozmowę.
Jacek Santorski – polski psycholog, publicysta, przedsiębiorca. Współtwórca i dyrektor programowy Akademii Psychologii Przywództwa.

Napisz do autora: mariusz.janik@innpoland.pl