Rafał Brzoska swego czasu uznał się za Harry'ego Pottera walczącego z mroczną potęgą Valdemorta pod postacią Poczty Polskiej. Roberta Zagożdżona ze względu na przebojowość i ekstrawagancję określa się mianem „polskiego Richarda Bransona”. Adam Góral z Asseco chętnie mówi o swojej firmie, że jest „polskim Microsoftem”. Kłopot w tym, że te porównania mają obrazować ambicje, ale jednocześnie pokazują, jak daleko jeszcze naszym rodzimym biznesom do odpowiedników ze świata.
„Jestem Harrym Potterem nie tylko dlatego, że otwieram skrytki paczkomatowe magicznym kodem, bez konieczności podawania adresu odbiorcy. Nie tylko dlatego, że ze swoim wspaniałym zespołem z pasją porywamy się na niezdobyte dotąd światowe lądy z paczkomatami, pokazując globalny produkt Made in Poland. Wreszcie nie tylko dlatego, że zmagamy się z monopolem na jakże trudnym rynku usług pocztowych” - wykładał swoje credo Brzoska na łamach „Forbesa”.
„Od wielu lat tworzymy miejsca pracy i wspieramy rozwój małej przedsiębiorczości. I chętnie zatrudnię także tych doręczycieli, których dotknie niezasypana dziura Lorda Voldemorta” - dorzucał. „Będziemy walczyć do końca” – kwitował.
Bezos, ale bez Amazona
Trzy lata później Brzoska – który z kolei przez media okrzyknięty został „polskim Jeffem Bezosem” – toczy bój o ściągnięcie z giełdy swojego flagowego okrętu, firmy Integer. Przedsiębiorstwa, które na łamach szacownego brytyjskiego tygodnika „The Economist” zostało określone mianem „polskiego Apple”. Każde z tych porównań ściągało na głowy Brzoski i całą firmę lawinę złośliwych komentarzy internautów, tym bardziej – ostatnie porażki Brzoski.
– W przypadku Brzoski jego wizja, jeżeli chodzi o paczkomaty czy dostawy różnego rodzaju produktów, jest wizją śmiałą i bardzo ciekawą. On tutaj rzeczywiście robi bardzo dobrą robotę – oponuje w rozmowie z INN:Poland Jacek Kotarbiński, specjalista w zakresie strategicznego i operacyjnego marketingu. – Ale wizja to jedno, a realizacja w wymiarze biznesowym, to drugie. Brzoska jest ciekawym wizjonerem, ocena wyników finansowych funkcjonowania jego biznesu to co innego – przyznaje.
Cóż, można by powiedzieć, że żadna z dalekosiężnych wizji Jeffa Bezosa, Steve'a Jobsa czy Elona Muska nie uchodziłaby dziś pewnie za dalekosiężną, gdyby ich firmom nie udało się osiągnąć spektakularnego sukcesu biznesowego.
Trzech polskich Gatesów
Sukces może jednak zachęcać do tworzenia analogii. – Z dumą i bez fałszywej skromności mogę stwierdzić, że zbudowałem „narodowego czempiona” w dziedzinie informatyki – pisał kilka lat temu w liście protestacyjnym adresowanym do premiera Donalda Tuska Adam Góral, prezes Asseco. Protestował w ten sposób przeciw wynikom przetargu w PZU, który wygrała „nikomu nieznana” firma zza Atlantyku. – W ten sposób sami sobie odbieramy szansę na budowę „polskiego Microsoftu”, o którym marzymy od lat – dodawał.
Asseco to największa firma z branży IT notowana na Giełdzie Papierów Wartościowych, jedna z największych w naszym regionie Europy. Nic zatem dziwnego, że jej szef lubi porównywać ją do Microsoftu, a on sam z kolei jest chętnie nazywany „polskim Gatesem”.
Tyle, że musi dzielić ten przydomek z innymi polskimi Gatesami: tym, który jako pierwszy zaczął być określany w ten sposób, był Roman Kluska – twórca Optimusa. Analogie były oczywiste: biznesmen zaczynał od chałupniczego składania komputerów osobistych i zbudował swój biznes praktycznie od zera. Zbudowawszy imperium hardware, Kluska zaczął produkować kasy fiskalne, a potem współzakładał portal Onet. Odchodząc z biznesu IT w 2000 roku, zajął się działalnością filantropijną. Tyle że na tym kończą się analogie: Kluska porzucał swoją firmę w atmosferze skandalu – oskarżając urzędników o korupcję i zastraszanie. Dwa lata później przedsiębiorca z Nowego Sącza został aresztowany za rzekome wyłudzanie VAT – wybrnął jednak z opałów obronną ręką i dziś wciąż plasuje się w setce najbogatszych Polaków, choć z roku na rok na niższych pozycjach.
Jest wreszcie trzeci „polski Gates”: Jacek Karpiński, weteran powstania warszawskiego i znany powojenny wynalazca. Jego dziełem był stworzony u progu lat 70. minikomputer K-202, pracujący z szybkością miliona operacji na sekundę, a więc dziesięciokrotnie szybciej niż PC z lat 80., i dysponujący oszałamiającą – jak na swoją epokę – pamięcią rzędu 8 MB. Karpiński „polskim Gatesem” został chyba z braku lepszych porównań: jego dzieło nie tylko wyprzedzało i przewyższało pionierskie produkty Microsoftu, ale też skończyło na partii 30 egzemplarzy. Ale najwyraźniej uznano, że „polski Gates” brzmi lepiej niż „genialny wynalazca”.
Nie ma się z czego śmiać
Z tej samej filozofii bierze się dzisiejszy wysyp polskich wariantów co bardziej rozpoznawalnych biznesmenów z Ameryki czy Europy. O wchodzącym na giełdę „polskim Bransonie”, czyli Robercie Zagożdżonie, pisał ostatnio „Puls Biznesu”. Za „polskiego Warrena Buffeta” uznawany jest z kolei znany inwestor i właściciel przemysłowego imperium zbudowanego wokół firmy Boryszew, Roman Karkosik. Jeden z najprężniej działających nad Tybrem polskich przedsiębiorców – Marcin Saracen – został nazwany „polskim Rockefellerem we Włoszech”. Grzegorz Zwoliński z T-Bulla nie odżegnywał się w rozmowie z nami od porównań do Elona Muska. Marcin Borowiecki z Wonga.com mówi o swojej firmie – „jesteśmy Amazonem dla pieniędzy”.
– W tych wszystkich porównaniach w grę wchodzą dwie rzeczy – mówi nam Jacek Kotarbiński. – Przede wszystkim Bezos czy Jobs są szeroko kojarzeni i rozpoznawalni, więc analogie do nich są próbą metaforyzacji jakiegoś przedsięwzięcia, by zostało łatwiej zapamiętane przez opinię publiczną. Ale jest to też posiłkowanie się znaną marką, trochę próba ogrzania się w blasku jej rozpoznawalności czy pozytywnych skojarzeń, jakie wywołuje – dodaje.
Zatem jest to działanie naturalne, choć rezultaty daje mieszane. – Trudno jednoznacznie orzec, czy takie porównania pomagają czy przeszkadzają w rozwijaniu swojego biznesu. Ci, którzy to robią, zazwyczaj pewnie zakładają, że to pomaga. Z drugiej strony, te porównania są czasami zupełnie na wyrost. Co innego, gdybyśmy mieli wśród polskich marek czy produktów takie o potencjale Apple czy Microsoftu. Najczęściej jednak tak nie jest – kwituje.
Ale decyduje jednak głód rozpoznawalności. – Bardzo chcielibyśmy mieć takiego polskiego Steve'a Jobsa czy sklep na miarę Amazonu. To są marzenia, które inni czasem jednak wyśmiewają. Tyle że tym, którzy się śmieją lubię przypominać o syndromie Kubicy: kiedy wraz z ojcem spotykali się ze sponsorami i opowiadali, że Robert chce jeździć w Formule 1, słyszeli: sorry, ale to są mrzonki – opowiada Kotarbiński. – Wszyscy wiemy, jak to się skończyło: Kubicy się udało te marzenia zrealizować i stał się rozpoznawalny globalnie. Podobnie jak Lewandowski w obszarze piłki nożnej – ucina.