Pierwszy błąd popełnił Bartosz Karolczyk. W 2014 r. wybierał się do Brazylii na urlop, ale na miejsce miał dotrzeć via Bruksela. Kupił więc bilet w obie strony (Warszawa-Bruksela, Bruksela-Warszawa) u rodzimego przewoźnika. Dokonując zakupu popełnił błąd, którego nie dało się cofnąć. Cóż, trudno: kupił więc sobie dodatkowy bilet na odcinek Warszawa-Bruksela.
Kłopot pojawił się w drodze powrotnej. W Brukseli Karolczyk pojawił się na lotnisku i próbował się odprawić, gdy okazało się... że nie ma go na liście pasażerów: jego danych nie ma w rejestrze, system nie wyświetla rezerwacji. - Obsługa lotniska w Brukseli poinformowała mnie, że linie lotnicze anulowały mój bilet, ponieważ nie stawiłem się na pierwszy lot na trasie Warszawa-Bruksela – opowiadał.
Pozostawało kupić kolejny dodatkowy bilet. LOT odesłał swojego feralnego pasażera do „Ogólnych warunków przewozu pasażerów i bagażu”, będących częścią umowy przewozu, które stanowiły podstawę dla działań przewoźnika. Karolczyk jednak nie odpuścił – sprawa wylądowała w sądzie, który ostatecznie, po trzech latach, rozstrzygnął ją na korzyść pasażera. Sąd przychylił się do argumentów Karolczyka – że „postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy”.
W tej sytuacji anulowanie przelotu było sytuacją nienormalną, a niestawienie się pasażera na pierwszą część lotu nie spowodowało dla przewoźnika żadnych kosztów.
Przewoźnik nie poniesie z tego powodu szczególnie dotkliwych konsekwencji: będzie musiał zwrócić Karolczykowi za bilet i zapłacić koszty procesowe. Jednak dla branży ten wyrok ma przełomowe znaczenie: linie lotnicze konsekwentnie prowadziły dotychczas niekorzystną dla klientów politykę biletową, a sytuacje takie, jaka stała się doświadczeniem Karolczyka, są nagminne. Przewoźnicy wyłącznie na takich praktykach zyskują: anulowane przeloty są sprzedawane kolejnym klientom.