Fundamenty firmy YOPE powstawały w kuchni Karoliny Kuklińskiej-Kosowicz i jej męża, Pawła Kosowicza. To w kuchni stworzyli pierwsze mydło, które na tyle przypadło do gustu znajomym, że popchnęło małżeństwo do rozwijania pomysłu. To nad kuchennym stołem, pół-żartem pół-serio, wypowiedziana została nazwa YOPE – początkowo jako słowo bez znaczenia, rymujące się z angielskim „soap” - „mydło”. Po czterech latach od pionierskiego okresu firma zaczyna nabierać wiatru w żagle.
Gdyby spojrzeć do oficjalnych dokumentów YOPE powstała na początku 2013 roku. Można powiedzieć, że stało się to wcześniej – przy kuchennych dyskusjach i eksperymentach – jak i później, gdyż w momencie powstania firmy małżonkowie wciąż nie mieli precyzyjnej wizji tego, jakie produkty chcą tworzyć.
- Długo szukaliśmy konkretnego pomysłu na pierwszy produkt: tego, czego naprawdę chcemy, inspiracji. Zastanawialiśmy się, jakie cechy są dla nas ważne w mydle. Jakie powinny być cechy produktu, który „byłby zgodny z naszym sumieniem”. Tworzyliśmy projekt opakowania, towarzyszącej mu oprawy. Minęły dwa lata, zanim wyprodukowaliśmy pierwszą butelkę, którą mogliśmy sprzedać – opowiada w rozmowie z INN:Poland Paweł Kosowicz.
YOPE było jednak firmą, która powstawała wskutek czujnego rozglądania się dokoła. – Zdecydowaliśmy się tym zająć z potrzeby tworzenia produktów, jakich nie mogliśmy odnaleźć w naszym otoczeniu – podkreśla Kosowicz. – Mieliśmy wrażenie, że półki sklepowe wyglądają nudno i monotonnie, na wszystkich jest dokładnie to samo, te same wielkie brandy. I mieliśmy przeczucie, że ludzie zaczynają szukać czegoś nowego, realnie odróżniającego się od reszty. Widzieliśmy, że pojawia się miejsce na coś takiego, jak nasz koncept – kwituje. Do dzisiaj wygląda to w ten sposób: najpierw właściciele firmy muszą zdecydować się, jaki efekt chcą uzyskać, potem dopiero zaczyna się poszukiwanie odpowiedniej drogi do celu – a jest nią trafiający w ich oczekiwania produkt.
Żeby idea przyoblekła się w formę, potrzebni byli też współpracownicy: Kosowiczowie mogą określać pewne reguły, na których mogą opierać się produkty – np. naturalne składniki czy swobodna, żartobliwa wizualizacja opakowań – ale za wykonanie odpowiada już kto inny. Receptury tworzy „zaufana chemiczka-technolog”; rysunki na etykietach – królik w kapeluszu, gołąb w meloniku czy tukan pod muchą – to dzieło grafika, który na co dzień pracuje dla dużych korporacji. Twórcy YOPE dali mu wolną rękę, więc mógł zaszaleć.
Sami Kosowiczowie jednak nie poszli na całość – to nie jest historia w stylu „rzucili korpo i...” Karolina Kuklińska-Kosowicz rzeczywiście w pełni poświęciła się nadzorowaniu firmy: jako absolwentka ASP w Łodzi, z kilkunastoletnim doświadczeniem jako stylistka magazynów kobiecych, nadzoruje kwestie artystyczne i wizualną stronę firmy oraz dorzuca swoje trzy grosze do projektów nowych linii produktów, m.in. odpowiada za dobór zapachów. Paweł Kosowicz jednak dzieli swój czas między YOPE, a inną firmę, której jest współwłaścicielem.
Trudno się zresztą dziwić. Założyciele YOPE do tej pory rozwijali firmę z własnych środków, nie posiłkując się kredytami, nie szukając inwestorów. Wciąż wkładają spore kwoty w promocję swoich produktów. – Dochodzimy do momentu, kiedy dopiero osiągamy przyzwoitą, realną sprzedaż, która pozwoliłaby nam być na plusie – przyznaje Kosowicz. - Jednocześnie cały czas mamy wizję kreowania marki, to wymaga nakładów na promocję, tworzenie nowych produktów, ładne zdjęcia i grafiki. Zatem od biznesowej strony może i moglibyśmy być na plusie, ale nie jesteśmy, bo chcemy stworzyć coś większego i ciągle inwestujemy – kwituje.
Kluczowym produktem wciąż pozostają mydła. – Zwłaszcza mydła w płynie: wanilia, cynamon, werbena, figa. Z tym byliśmy utożsamiani od samego początku i do dziś to najważniejszy produkt w naszej sprzedaży. Aczkolwiek ostatnio wprowadziliśmy kremy do rąk, które okazały się być bardzo mocnym produktem – wylicza współzałożyciel firmy.
YOPE nabiera rozmachu przede wszystkim na rynkach Europy Zachodniej: w Niemczech, Włoszech i Wielkiej Brytanii. Firma powoli przebija się też na rynku hiszpańskim, irlandzkim i czeskim. Zagraniczni dystrybutorzy i partnerzy najczęściej sami się zgłaszają do warszawskiej firmy, zaintrygowani informacjami, jakie znajdują w sieci oraz popularnością, jaką YOPE cieszy się na portalach społecznościowych. Profil firmy na Facebooku „polubiło” niemal 16 tysięcy osób, na Instagramie obserwuje ich 12,3 tys. użytkowników. - Staramy się wymóc na naszych partnerach, by jak najaktywniej działali w promocji. Najczęściej jednak i tak prowadzimy działania na własną rękę, współpracując z lokalnymi agencjami PR – kwituje Kosowicz.
Mimo tego natłoku działań, istotą YOPE pozostaje produkt. - Musimy sami definiować, co chcemy tworzyć. Jakbyśmy powiedzieli naszej technolog: zrób mydło do rąk, to ona odpowiedziałaby „jakie?” Co byśmy wtedy odpowiedzieli? „Fajne”? - pyta retorycznie współwłaściciel marki. I choć czasem życie Kosowiczów nie rozpieszcza, to jednak nie zamieniliby się na firmy z nikim innym.