Niskie koszty, duża liczba klientów i pozytywne postrzeganie i rozpoznawalność marki w sieci. Brzmi jak wyzwanie? Owszem. Ale nie jest to coś nieosiągalnego. Na Zachodzie wykorzystuje się w tym celu Growth Hacking. To nowa forma marketingu, która nad Wisłą staje się coraz bardziej popularna. I nic dziwnego, bo największe start-upy z naszego kraju z powodzeniem go stosują. Oto, jak podejść do tej formy promowania się we współczesnym świecie biznesu.
Czym jest Growth Hacking? Wbrew pozorom nie jest to kolejny termin związany z cyberprzestępczością, tylko z marketingiem. A oznacza on, ni mniej ni więcej, co pozyskanie jak największej liczby klientów przy jak najmniejszym koszcie.
Sam termin został ukuty w 2010 roku. Za twórcę uznaje się Seana Ellisa, eksperta od od marketingu z USA. Ellis współpracował z takimi start-upami jak Dropbox (udostępnianie dużych plików online), Eventbrite (organizacja i promocja wydarzeń) czy Lookout (cyberbezpieczeństwo). Wraz z tymi firmami rozpoczął wdrażanie swoich pomysłów, które ukrył pod nazwą Growth Hackingu. Koncepcje Ellisa okazały się na tyle efektywne, że postanowił założyć firmę konsultingową, która radzi innym, jak skutecznie wykorzystywać Growth Hacking.
Ten zaś wyznacza dwa kluczowe cele dla każdej firmy. Pierwszy to pozyskanie jak największej liczby klientów po jak najniższym koszcie za pomocą wykorzystywania mechanizmów wirusowej dystrybucji treści. Drugi zaś zakłada zatrzymanie klientów dzięki tworzeniu ich pozytywnych doświadczeń poprzez nieustanny rozwój i ulepszanie produktu.
Czy jednak wdrożenia, które odniosły sukces na Zachodzie, da się przekonwertować na polskie podwórko? Oczywiście. Wystarczy spojrzeć na czołówkę polskich start-upów z branży IT – to właśnie dzięki zastosowaniu Growth Hackingu odniosły tak duży sukces.
Jednym z nich jest znany szerokiemu gronu Brand24. Ten sam, który w swoim portfolio ma Biały Dom czy centralę Microsofot w Redmond. Mick Griffin, Chief Revenue Officer, w rozmowie z INN:Poland wyjaśnia, w jaki sposób to narzędzie przyczyniło się do sukcesu firmy.
Szymon Słowik, ekspert od marketingu internetowego o tym, jak wykorzystać Growth Hacking
Jest wiele takich prostych zabiegów, o których na co dzień zapominamy. Warto wsród nich wymienić następujące:
1. Rozbudowa treści strony pod tzw. długi ogon, które można często tworzyć i wykorzystywać przy okazji działań, które firma i tak podejmuje, jak relacje z konferencji, targów, recenzje.
2. Aktywność w grupach branżowych, tworzenie rozwiązań, które można integrować z innymi, popularnymi aplikacjami i platformami.
3. Lewarowanie popularności firmy i ekspozycji marki w mediach poprzez postać ewangelisty, którym często jest sam CEO.
4. Tworzenie rozwiązań stopniowo wciągających użytkowników w kontakt z marką. To na przykład częsty kontakt w social media w pierwsze fazie. Potem dochodzi subskrypcja, wynikająca z dzielenia się ciekawymi treściami, także prowokowana różnego rodzaju widgetami. Następnie podgrzewanie leadów, zyskiwanie zasięgu poprzez rekomendacje, co świetnie wykorzystał między innymi Dropbox.
Na Growth Hackingu mocno wybił się również inny polski start-up, RightHello. Jego historię można przeczytać tutaj. Warto zaznaczyć, że firma działa już w 35 krajach, a jej przychody w 2016 roku wzrosły w porównaniu z 2015 o 300 proc.
– Dla mnie Growth Hacking to po prostu marketing. A w marketingu chodzi, by pozyskać potencjalnego klienta jak najtaniej – mówi Piotr Zaniewicz, założyciel RightHello, w rozmowie z INN:Poland. – Eksperymentujemy z wieloma kanałami. Prowadzimy na przykład działania na platformie do pozyskiwania klientów. Do bardzo efektywne – trzeba tylko znaleźć odpowiednie grupy docelowe i stworzenia przekazu. Z drugiej strony, staramy się też tworzyć viralowe treści, obmyślamy, jak go zajawić, by się „poniosły”. Znajdujemy miejsca, które naszym zdaniem dają duży potencjał promocyjny. Na myśl przychodzi mi na przykład Reddit czy Quora – konkluduje.
Czy jednak Growth Hacking sprawdza się tylko w przypadku biznesu, który egzystuje stricte cyfrowo? Paweł Aleksandruk, który sam jest Growth Hackerem, uważa, że nie.
– Growth Hacking nie dotyczy jedynie firm internetowych. Osobiście dążę do tego, żeby uświadamiać też małe i średnie „tradycyjne" firmy o korzyściach jakie mogą osiągnąć, wdrażając, a raczej testując rozwiązania niekonwencjonalne – mówi w rozmowie z INN:Poland. – Muszą być jednak świadome tego, że na 10 przeprowadzonych testów może zadziałać tylko jeden, który się później „optymalizuje” tak, żeby wykorzystać jak najpełniej potencjał tego wdrożenia – kontynuuje.
Zdaniem Aleksandruka, dowodów na skuteczność Growth Hackingu jest sporo.
– Chciałbym zaznaczyć, że każdy ma wybór czy woli używać konwencjonalnych form reklamy, czy jednak wykorzystać technologię i możliwość automatyzacji różnego rodzaju procesów pozyskiwania klientów i użytkowników – rozróżnia. – Ta forma jest o wiele tańszym i skuteczniejszym rozwiązaniem i są na to dowody w postaci takich firma jak Dropbox czy Facebook One odniosły spektakularne wręcz efekty przy zerowych lub bardzo niskich nakładach na reklamę, marketing i sprzedaż – szczególnie na wczesnym etapie rozwoju – tłumaczy.
Wniosek jest prosty: wyrzućcie stare podręczniki do marketingu. Zacznijcie testować nowe kanały i metody komunikacji. Zostańcie hakerami wzrostu. Interakcja z marką da lepsze efekty, niż największy nawet bilbord w centrum miasta.