W dzisiejszym konkurencyjnym świecie bez dobrego mentora ani rusz. Z ich pomocy korzystały największe tuzy tego świata. Mark Zuckerberg radził się Steve'a Jobsa, a Bill Gates wsłuchiwał się w porady Warrena Buffeta. Dobry przewodnik powinien otwierać nam odpowiednie drzwi, motywować i wspierać doświadczeniem. Tyle w teorii. W praktyce wygląda to bowiem bardzo różnie i nie zawsze jest to wina samych mentorów.
Współzałożyciel Together Data Michał Grams przyrównuje relacje młodego przedsiębiorcy i mentora do tych, jakie łączą dziecko i rodzica. – Czasami lekceważy się ich ostrzeżenia. „To się nie wydarzy, nie w moim przypadku”. A potem to się oczywiście dzieje – przyznaje. I opowiada o tym, że po otrzymaniu pierwszej dużej faktury pojawiły się problemy z zapłaceniem podatku, bo rozliczenie było miesięczne. – Pomyślałem wtedy, kurczę, mówił żeby wziąć kwartalne – wspomina początki swojej działalności.
Problemy finansowe, w jakie może wpaść młody przedsiębiorca, oznaczają jednak, że udało mu się przynajmniej zarobić jakieś pieniądze. A o te trudno, jeżeli nie przekona do siebie inwestora i nie skłoni go do wyłożenia funduszy, które pozwolą wypuścić produkt na rynek. Grams przypomina, że przedstawiał kiedyś mentorowi panel, na którym klient mógł przeglądać statystyki ze swoich danych.
– Początkowo chcieliśmy, by każdy mógł układać te wskaźniki jak chce, zostawialiśmy pustą kartkę, na której można byłoby samemu je układać. Mentor powiedział, że zamiast tego lepiej pokazać użytkownikowi wszystkie wskaźniki i pozwolić mu usunąć, jego zdaniem, niepotrzebne. Olaliśmy tę uwagę. Potem okazało się, że pierwsze testy wyszły fatalnie, a było to tuż przed pitchem inwestycyjnym. Cała historia kosztowała nas dużo zarwanych nocy, które poświęciliśmy na dopracowanie naszego produktu – mówi. Dzisiaj Together Data kierowana przez Gramsa i Pawła Bracha ma na swoim koncie już pierwsze sukcesy. Firma zdobyła kilku poważnych klientowi i wyprowadziła się z kampusu Google do dużego biura na Powiślu. Początki jak widać, do najprostszych jednak nie należały.
Problemy ze słuchaniem bardziej zaprawionych w bojach kolegów biorą się z dwóch przyczyn. Pierwsza to...brak wiedzy o tym, że na polskiej scenie start-upowej pojawia się coraz więcej ludzi z sukcesami na koncie, którzy chętnie podzieliliby się swoją wiedzą. Na ten element zwróciło uwagę wielu z moich rozmówców. Drugą przeszkodą jest jednak poczucie, że w wyjątkowości swojego przedsięwzięcia, młody przedsiębiorca czuje się osamotniony.
– To w pewnej mierze kwestia tego, że jak się zakłada start-up, to przychodzi myśl: „Ci mentorzy nic nie wiedzą”. Prawda jest jednak taka, że ekosystem start-upów rośnie, pojawia się coraz więcej bardzo obeznanych osób. Wiadomo, że nie jest tak dobrze jak w Dolinie Krzemowej, ale im więcej udanych przedsięwzięć, tym więcej fachowców będzie się pojawiać – zauważa Piotr Zaniewicz z RightHello.
A jest z czego czerpać. Przykładem znakomitej współpracy mentora z twórcami start-upu jest JakDojade.pl. Bartosz Burek, Artur Szychta i Mikołaj Grajek we współpracy z prof. Jackiem Żakiem z Politechniki Poznańskiej zbudowali platformę, z której korzysta dzisiaj ok. 0,5 mln osób dziennie.
Gdzie skierować swoje pierwsze kroki w poszukiwaniu mentora? W przypadku start-upów, które swoje korzenie wywodzą z uczelni droga jest zazwyczaj prosta – często można ich znaleźć w pokoju obok. Tak jak w przypadku Photon Entertainment, który swoją techniczną wiedzą wsparł Maciej Kopczyński z Politechniki Białostockiej.
Mentorów można znaleźć również za pomocą PARP-u (na dofinansowywanych z funduszy unijnych platformach startowych), organizowanych w największych miastach wydarzeniach typu „Startup Weekend”, w centrach biznesowych (np. Centrum Przedsiębiorczości Smolna) i w akceleratorach. Obecnie nabór do jednego z nich prowadzi MIT Enterprise Poland. W jego ramach pomocy start-upom udzielą czołowe polskie przedsiębiorstwa. Branża surowcowa może np. liczyć na wsparcie KGHM.
Gwoli uczciwości trzeba też przyznać, że nie każdy ma w poszukiwaniu mentorów tyle szczęścia co wspomniane JakDojade i Photon. A wątpliwej jakości rady potrafią przysporzyć więcej szkód niż pożytku.
– Spotykaliśmy osoby podające się za mentorów, które wiedzę czerpały jedynie z programów typu TED i wydawało im się, że znają odpowiedź na wszystkie pytania. Kiedy byliśmy jeszcze studentami i mieliśmy tylko głowę pełną pomysłów, brakowało nam kogoś, kto powie: „Po prostu wypuście produkt”. Ale tego akurat nikt nie był z jakiegoś powodu nam w stanie doradzić – wspomina Marek Antoniuk z Riftcat.
Antoniuk zauważa zresztą, że o radach typu: „a w Dolinie Krzemowej...” można by napisać całą książkę. – Słuchaliśmy na przykład, że powinniśmy robić networking, bo tak się robi w Krzemowej Dolinie. Projekt więc stał, a my chodziliśmy i klepaliśmy się w tym czasie po plecach w kręgach start-upowców, choć to rzecz jasna również, w określonym czasie, jest potrzebne – dodaje.
Styczność z takimi pseudomentorami miał praktycznie każdy. Michał Grams wspomina, że jedną z wielu rad, jakie zdarzyło mu się usłyszeć, brzmiała: „trzeba przekonać do tego pomysłu prezesa X”. A, że przedstawiciele Together Data utknęli wtedy na etapie rozmowy z sekretarką? Cóż cel został przecież wytyczony...
– Przede wszystkim powinno się już na początku określić dokładnie rolę mentora, co nie zawsze się dzieje. Nam zdarzało się spotykać z nim np. tylko wtedy, kiedy pojawiał się problem. Czyli zdecydowanie za późno – puentuje Grams.