Kodilla swoją działalność rozpoczęła ledwie rok temu, ale wypuściła już na rynek większą liczbę absolwentów niż szkoły z dużo większymi tradycjami. – Miesięcznie trafia do nas prawie 100 nowych kursantów – opowiada INN:Poland, Marcin Kosedowski, szef marketingu w Kodilli. Gdzie trafiają po zakończeniu nauki? Na przykład do IBM.
Wstęp brzmi jak tytuł jednej z internetowych reklam: „Schudła 20 kilo w tydzień. Modelki jej nienawidzą”. O tym, że działania Kodilli nie są marketingową ściemą przekonuje Anna, która na na studiach zajmowała się tłumaczeniami.
– Skończyłam filologię angielską z elementami języka chińskiego. Zderzenie z rynkiem było jednak wyjątkowo brutalne. Dostawałam niewielkie zlecenia, za które ciężko było wyżyć. Rynek jest nasycony, znalezienie lukratywnego zlecenia graniczy z cudem. Niedługo po studiach zdecydowałam się więc na przebranżowienie. Znajomi pukali się w czoło. Ale ja nie żałuje – deklaruje.
– To ile pani teraz zarabia? – dopytuje. – Mniej więcej dwa razy tyle, co jako tłumacz – słyszę w odpowiedzi. I wszystko jasne.
Anna jest jednym z 500 absolwentów Kodilli. Jej przeskok z tłumaczeń do IT nie należy jednak do najbardziej spektakularnych w krótkiej historii Kodilli. Start-up zrobił jakiś czas temu ankietę, w której zbadał profil uczestników. Okazało się, że wśród kursantów można znaleźć operatora koparki, tłumacza języka chińskiego i muzykologa. – Najstarszy uczestnik miał 65 lat. Wcześniej przez wiele lat jeździł jako taksówkarz – uśmiecha się Kosedowski.
Pomysł na naukę programowania narodził się w 2012 roku w głowie prezesa spółki Macieja Oleksego, który od lat pracował w branży IT i widział jak z roku na rok zwiększa się zapotrzebowanie na pracowników. Uznał, że najwyższy czas coś z tym zrobić. Początkowo chodziło tylko o stworzenie kursu on-line, gdzie klienci mogliby wykonywać zadania sprawdzane przez automat.
- Okazało się jednak, że szybko natrafiali na problemy w ich rozwiązywaniu. Nie mając żadnego wsparcia, szybko tracili motywację. Większość rezygnowała w trakcie – tłumaczy Kosedowski. Okazało się więc, że bez fachowców ani rusz.
W 2015 roku wrocławski start-up mądrzejszy o wcześniejsze doświadczenia ruszył z nowym projektem. Zatrudnił doświadczonym programistów, stworzył również chat, na którym kursanci i eksperci mogli skonsultować zadania z mentorem i innymi kursantami. – W tej chwili mamy tam już około 500 osób. Nawet gdy ktoś wejdzie na czat o 2 w nocy ma szansę w ciągu kilku minut otrzymać pomoc – zachwala Kosedowski.
Elastyczność to bardzo ważny element strategii Kodilli. Na internetowy kurs decydują się bowiem głównie osoby, które łączą go z inną pracą. Tak samo jest w przypadku mentorów, którzy rekrutowani są z programistów pracujących zazwyczaj na pół albo nawet cały etat. Nauczanie to ich zajęcie dodatkowe. Jak tłumaczy Kosedowski, pomaga to zgrać się uczniom i nauczycielom – zdarza się, że na konsultacje umawiają się o 23.00, albo przenoszą je na weekendy.
Do wrocławskiej szkoły programowania Polacy trafiają niemal hurtowo. Nie odstrasza ich nawet cena. Podstawowy 3-miesięczny kurs od podstaw to wydatek 3700 zł, półroczny - około 8 tys. Nowy nabór jest przeprowadzany co miesiąc. Przedstawiciel Kodilli opowiada, że w ostatnim czasie ograniczeniem jest głównie liczba mentorów. – Jeden z nich może mieć pod sobą maksymalnie kilku kursantów – opowiada.
W tej chwili polski start-up oferuje szkolenia dla Front-End i JavaScript Developerów oraz kursy dla zaawansowanych z WordPressa i Javy. Od czerwca rusza z Javą dla początkujących. – Konsultowaliśmy go z prezesami firm programistycznych, którzy określili nam, czego oczekują od kandydatów – opowiada Kosedowski.
Kończymy więc kurs i co dalej? Kosedowski zapewnia, że firma nikogo bez pomocy nie zostawi. Kodilla zatrudnia u siebie osobę z doświadczeniem HR-owym, która pomaga absolwentom stworzyć CV (zebrać i uporządkować portfolio, które powstaje ze stworzonych w trakcie kursu projektów). Na życzenie kursantów może przeprowadzić z nimi nawet symulację rozmowy kwalifikacyjnej.
Polska firma chwali się, że koniec końców zatrudnienie znajduje 3 na 4 absolwentów. Wśród pracodawców wymienia IBM, PGS Software czy Atos. Zdaniem Kosedowskiego sprzyja temu koniunktura na rynku. Szacuje się, że w Polsce brakuje obecnie około 50 tys. programistów. Na całym świecie już w 2020 roku wakatów ma być około miliona. Przedsiębiorstwa coraz częściej zmuszone są więc iść na rękę kandydatom.
– Coraz więcej firm rezygnuje ze sztywnego wymagania studiów wyższych technicznych. Niedawno zrobiły to np. Credit Suisse i Google. Twierdzą, że liczy się wiedza praktyczna – zauważa Kosedowski.