Takiej generacji domatorów nie było na świecie od dawna – twierdzą badacze z renomowanej amerykańskiej sondażowni Pew Research Center. Jak policzyli analitycy tej szacownej instytucji, w Stanach Zjednoczonych „z mamusią” żyło aż 15 procent osób w wieku 25-35 lat, czyli awangarda millenialsów. Z pozoru niewiele, ale w poprzednim pokoleniu takich miłośników życia na łonie rodziny było dobre 5 punktów procentowych mniej. W latach 60. i 80. odsetek młodych (ale już nie TAK młodych), którzy się nie wyprowadzili, nie przekraczał 8 proc.
Można by zwalać winę za taki stan rzeczy na fatalne skutki kryzysu finansowego i załamania gospodarki za oceanem. Ale badacze z Pew Research Center kategorycznie wykluczają takie tłumaczenie: ich zdaniem bezrobocie wcale nie dotyka dziś millenialsów w takim stopniu, jak jeszcze u progu dekady. Potencjalnym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy jest po prostu... brak mobilności pokolenia podbijającego właśnie rynek pracy.
Millenialsi nie są mobilni – twierdzą eksperci amerykańskiego instytutu. Nie przeprowadzają się, jak poprzednie pokolenia. Pomieszkiwanie z rodziną daje im relatywną swobodę w doborze lub oczekiwaniu na to, że znajdzie się jakaś względnie nie najgorsza praca. Mieszkają z rodziną sześć miesięcy dłużej niż dekadę temu, a co równie frapujące – im niższe mają wykształcenie, tym chętniej pomieszkują w rodzinnym domu.
Można by machnąć ręką na wyniki tych badań, skoro chodzi o millenialsów zza Atlantyku. Problem w tym, że nad Wisłą sytuacja jest... znacznie gorsza. Z prowadzonych w Polsce badań wynika, że domowe pielesze przedkłada tu nad samodzielność aż 44 proc. (!) ludzi przed 35. rokiem życia. - Nie ma już buntu międzypokoleniowego, Młodzi nie kwestionują tego, co powiedzą rodzice. Teraz największym ich autorytetem jest mama – kwitował niedawno na łamach tygodnika „Newsweek” Michał Kot z firmy badawczej IQS, która od lat, w ramach projektu Świat Młodych, śledzi poczynania millenialsów.
Ba, w USA zaczynają się pojawiać w badaniach symptomy zaskakującego dla badaczy środowiska: parcia na przywrócenie w rodzinach i związkach tradycyjnego podziału ról – w którym kobieta staje się ową strażniczką ogniska domowego, a mężczyzna ugania się za pieniędzmi. Cóż, zawsze można dopisać się ten trend do wygodnictwa, wytykanego już przy okazji zamiłowania do pomieszkiwania z rodzicami.
W Polsce, po wielu dekadach – można też powiedzieć: stuleciach – dominacji modelu patriarchalnego, takiego parcia na powrót do garów nie ma. Polscy millenialsi obojga płci akceptują prymat kariery zawodowej, samorozwoju i wyraźnego przekraczania utrwalanych obyczajem norm. - Byłabym skłonna rozważyć rezygnację z pracy tylko w wyjątkowych przypadkach. Lubię swoją pracę i cenię sobie swoją niezależność – cytował dziennikarz „Karolinę dużej agencji PR” w jednym z niedawno opublikowanych artykułów o millenialsach.
Wróćmy na chwilę do tej nieporadności pokolenia millenialsów. - Z jednej strony dziecko słyszało: ty sobie zawsze poradzisz, możesz wszystko. Było nadmiernie chwalone. A z drugiej strony nadmiernie chronione. Rosło w poczuciu, że samo sobie nie poradzi – tłumaczył psycholog i psychoterapeuta Tomasz Wojtalewicz. - Boi się porażki. Nikt go na nią nie przygotował. Nie uświadomił, że jak wychodzi się na ring, to czasami można dostać w pysk – dodawał.
Z pozoru dwa przeciwległe bieguny, w gruncie rzeczy – dwie strony tej samej monety. – Do mnie najbardziej przemawia wytłumaczenie takich skrajności, jakie przedstawili eksperci firmy Deloitte. Z ich badań wynika, że millenialsi to grupa niesłychanie zróżnicowana – mówi w rozmowie z INN:Poland Jacek Santorski, psycholog biznesu i twórca Akademii Psychologii Przywództwa. – Jest podzielona na pięć typów, których przedstawiciele kompletnie się wykluczają. Stąd pożywka dla stereotypów – dodaje.
Kluczowa w tej typologii jest piramida Maslowa: hierarchia potrzeb ludzkich ułożona od tych fizjologicznych aż po samorozwój. – Tylko jedna z tych pięciu grup odzwierciedla klasyczną budowę tej piramidy. Pozostałe mają tę hierarchię zupełnie poprzestawianą – mówi Santorski. – Przykładem mogą być młodzi ludzie, którzy sypiają w jednym łóżku, ale nie ma między nimi seksu czy czułości. Tak jest im po prostu wygodniej – kwituje.
Takich pozornych paradoksów jest znacznie więcej: oto badanie amerykańskiej firmy Society of Grownups. Wynika z niego niezbicie, że połowa ankietowanych osób w wieku 21-29 lat wciąż dostaje od rodziców pieniądze na życie. Nawet jeżeli to tylko jakaś część ich codziennego budżetu, wciąż jest to licząca się finansowa kroplówka. O ironio, ta sama generacja jest przekonana, że gospodaruje pieniędzmi lepiej niż pokolenie rodziców. Co trzeci millenials w jakimś stopniu myśli o odkładaniu pieniędzy na starość. Z wspomnianego badania wynika, że 41 proc. liczy się z tym, że w przyszłości role się odwrócą i to młodzi – albo już nie tacy młodzi – będą wspierać rodziców.
Jakby jednak zapytać badaczy, odpowiedzą: marzenie ściętej głowy. Millenialsi są skupieni na sobie, jak żadna generacja wcześniej. W odniesieniu do nich para amerykańskich socjologów i behawiorystów wykuła termin „epidemia narcyzmu”: okazuje się, że jeśli baby boomers – poprzednia generacja – byli uważani za egoistycznych indywidualistów, to przy millenialsach mogliby uchodzić za anioły. Na początku tego stulecia millenialsi zaczęli osiągać w badaniach wyniki narcyzmu, które nie mieściły się już w skalach stosowanych do badania poprzednich generacji! Poziom narcyzmu millenialsów osiągnął próg, za którym badacze zaczęli już mówić o zaburzeniu psychicznym.
Marketingowcy potrafią ujmować te sprawy w sposób znacznie bardziej dyplomatyczny. „W związku z tym, że jest ich tak bardzo dużo oraz ze względu na fakt, że to oni najwięcej kupują i wydają na otaczające ich dobra, są dla marek najważniejszą grupą docelową” - piszą w jednym z postów na swoim profilu na FB specjaliści z firmy HR Global Group na temat 9 milionów polskich millenialsów. - „Firma PeopleKeys prowadziła badania na temat motywacji pracowników, analizowała zachowania przedstawicieli różnych pokoleń. Wnioski, jakie zostały wyciągnięte z badania, to słuchanie tego, co millenialsi mówią o sobie – aby stworzyć im takie warunki do pracy, by mogli przystosować swój styl liderski, tak żeby umieli odpowiedzieć na pytanie, czego naprawdę potrzebują, by z zaangażowaniem wypełniać swoje obowiązki”.
Zwróciliście uwagę na „styl liderski”? Tak, właśnie – gdyby nie istniał ekosystem start-upów, trzeba byłoby go wymyślić na potrzeby millenialsów. Bo to jedyny chyba system, w którym wchodzące na rynek pracy pokolenie może się bawić w „sam sobie sterem, sam sobie okrętem” tudzież „każdy nosi w plecaku buławę marszałkowską”. Cóż, życie jednak szybko przerzedza szeregi liderów – nie tylko dlatego, że jedni gorzej się nadają do przewodzenia, a inni lepiej, ale również dlatego, że turkusowy styl zarządzania – w którym wszyscy są partnerami, a nie podwładnymi – działa raczej w wybranych przypadkach, a nie jest obowiązującą regułą.
Zresztą, rychło przekonają się o tych bolesnych regułach sami millenialsi. Z wszystkich badań, jakie regularnie wrzucają na dziennikarskie skrzynki e-mail eksperci agencji konsultingowych i firm HR wynika, że millenials nie chce pracować dla firmy, która zajmuje się wyłącznie zarabianiem pieniędzy. Nie chciałby też wykonywać poleceń osoby, która nie jest dla niego autentycznym liderem. Wkrótce to millenialsi będą zajmować stanowiska liderów – i wtedy może się okazać, że w przewodzeniu nie są wiele lepsi od poprzedniego pokolenia przywódców.
– To, co wydaje się wspólne dla większości millenialsów, czterech ze wspomnianych przeze mnie grup, poza tą odpowiadającą klasycznej piramidzie Maslowa, to fakt, że mają inny stosunek do formalnych i zadekretowanych autorytetów niż to było dotychczas – podkreśla Jacek Santorski. – Dlatego też tak wkurzają i budzą taki strach przełożonych i starszych. Oni mają ich po prostu w nosie. Byłem świadkiem, jak dwóch młodych ludzi - jeden ściągnięty z Indii, drugi z Doliny Krzemowej - trafiło do firmy kierowanej przez 50-latka "starej szkoły". W szefowskim expose zaczął on wymieniać: "nie będę tolerował tego, tego i tego. I jeszcze tego". A jeden z tych dwóch przechylił się do kolegi i w trakcie tego wystąpienia mówi: ty, kim jest ten zabawny starszy facet?
Na ile zamiłowanie do życia na własnych regułach łączy się z koniecznością życia na garnuszku rodziców, tego – jeszcze – żaden badacz jeszcze nie próbował zgłębiać. Nie ma jednak wątpliwości, że jest ono świetnym nośnikiem dla rzucania na rynek kolejnych produktów ułatwiających millenialsom życie albo podtrzymywanie na nosie różowych okularów. Piekarniki parowe, którymi jakiś czas temu zachwycili się trzydziestolatkowie, mają służyć temu, by nie spędzać przy kuchni zbyt wiele czasu. - Millenialsi lubią takie „ułatwiacze” życia. W zeszłym roku bardzo dużym powodzeniem cieszyły się wszelkiego rodzaju koktajle, ale zwykły blender już im nie wystarczył. Potrzebowali blendera, który blenduje i bez potrzeby przelewania napoju do dodatkowego pojemnika, od razu można zabrać go ze sobą – opisywała Karolina Liberka z agencji marketingowej Feno na stronach Portalu Spożywczego.
I te przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Dlaczego iPhone, a nie któryś z tańszych odpowiedników, skoro każda rozmowa o iPhone'ach sprowadza się do narzekania na cenę? Po co deskorolka typu longboard czy „skutek” streetboard? Skąd skłonność millenialsów do przesiadywania w kawiarniach, w których pułap cen kawy znacznie przekracza możliwości portfeli przeciętnego zjadacza chleba? Cóż, można by rzec – skoro kogoś stać, to nie ma o co kruszyć kopii. Zawsze istniał jakiś segment produktów luksusowych bądź będących symbolem aspiracji lub stylu życia. Z drugiej strony, łatwo wyrwać taki uderzający przykład, jak iPhone czy awokado, żeby wytknąć millenialsom „rozpasanie”. Co zresztą zrobił niedawno pewien australijski milioner, który stwierdził, że „millenialsi mogliby zarobić na własne mieszkania, gdyby odpuścili sobie jedzenie awokado”.
Cóż, wątpliwe, żeby ta krytyka spędziła millenialsom sen z oczu. Ta generacja jest właśnie w apogeum swojej konsumpcyjnej i „lajfstajlowej” potęgi. Niewątpliwie, dowiemy się jeszcze na jej temat wielu niepochlebnych rzeczy. Komu nie pasuje, niech się zastanowi, jakie będzie następne pokolenie.