Jeżeli myśleliście, że szczegółowe kontrole na lotniskach zwiększają wasze bezpieczeństwo, możecie poczuć się oszukani. Terroryści to bowiem, z punktu widzenia pasażera samolotu, niewielki problem w porównaniu z...ptakami, które wybijają szyby kokpitów i wkręcają się w turbiny silników. Na to wyzwanie postanowił odpowiedzieć polski start-up Bioseco. Jego technologię testują już administratorzy kilku lotnisk nad Wisłą.
Polski start-up, który niedawno dostał się do akceleratora ScaleUp, opracował system do automatycznego śledzenia ptaków, który pozwala służbom lotniska dostrzec zagrożenie, zanim te wpakuje się prosto w silnik podchodzącego do lądowania Dreamlinera.
Zaprojektowany przez Krzysztofa Paszka i Michała Danielowskiego system „Multirejestrator” zakłada rozmieszczenie na terenie lotniska kamer wysokiej rozdzielczości, które przekazują obraz do komputera. Ten analizuje zebrane z całego portu informacje - jest w stanie rozpoznać wielkość ptaka, jego kształt, wysokość, na jakiej się znajduje i trajektorię lotu. Jeżeli okaże się, że ptak jest na kursie kolizyjnym z kursem lądowań albo startów samolotów, system wysyła informację na tablety, w które wyposażeni są pracownicy lotniska.
Większość portów posiada wyspecjalizowane zespoły, zajmujące się wyłącznie ochroną obiektu przed zwierzętami. Zadanie odstraszania ptaków należy np. do sokolników, pracownicy mają jednak do dyspozycji także armatki hukowe i lasery. Docelowo Multirejestrator, poza ostrzeganiem, ma automatycznie zarządzać tym arsenałem, wyręczając w tym lotniczy personel.
Mayday, mamy sępa w kokpicie
– Rzadko się o tym mówi, ale w Polsce dochodzi rocznie do tysiąca zderzeń samolotów z ptakami – opowiada Krzysztof Paszek z Bioseco. Zagrożenie stanowią przede wszystkim duże ptaki, np. bociany i te mniejsze (jak gawrony), które po niebie poruszają się w dużych skupiskach.
W ubiegłym roku przekonali się o tym klienci linii Enter Air. Samolot lecący z Warszawy na Cypr zderzył się z ptakiem i musiał zawrócić do stolicy Polski. Mniej szczęścia mieli pasażerowie prywatnego samolotu, który ruszał z lotniska w San Luis w Brazylii. Tuż po starcie przed przednią szybę do wnętrza maszyny wpadł...sęp.
Najczęściej kończy się jednak na strachu, co nie oznacza, że incydent pozostaje bez konsekwencji. – Po każdym takim zdarzeniu samolot musi przejść obowiązkowy i kosztowny przegląd, dalej są wysokie koszty napraw, uziemienie samolotu, koszty opóźnień, rekompensat dla pasażerów, zmiany w lotach a na końcu sam wizerunek linii lotniczej jak i lotniska, gdzie to miało miejsce. Sprawia to, że wszyscy chcą liczbę takich zderzeń minimalizować – mówi Paszek.
Nic dziwnego, że lotniska zaczynają przekonywać się do wynalazku polskiej firmy. Choć jego cena oscyluje w granicach kilkuset tysięcy złotych, może im koniec końców przynieść nie lada oszczędności. Program wdrożeniowy trwa już na portach w Gdańsku i Krakowie. Zainteresowanie wybiega jednak poza krajową scenę. Rybak opowiada, że najbliżej finalizacji jest umowa z lotniskiem w RPA, rozmowy toczą się również z portami w Niemczech i Wielkiej Brytanii. – Ważne jest abyśmy sprawdzili się jednak najpierw na lokalnym podwórku – zastrzega Paszek.
Nie tylko lotniska
Monitoring oferowany przez Bioseco nie ogranicza się jednak wyłącznie do lotnisk. Jego możliwości wykorzystać można także na farmach wiatrowych. Jeden sygnał o zbliżającym się stadzie powoduje, że turbina wiatrowa zwalnia, dzięki czemu płaty nie rozrywają ptaków na strzępy. Multirejestrator może także włączyć sygnał dźwiękowy, który odstraszy potencjalnych „samobójców”.
– Farmy wiatrowe budowane są w korytarzach powietrznych wykorzystanych od zawsze przez różne gatunki ptaków. Kolizje są nieuniknione – zauważa Paszek.
„Zadecydował zbieg okoliczności”
Czytając o, przyznajmy, dość nietypowym pomyśle Bioseco, nietrudno uwierzyć, że wynalazek polskiego start-upu jest dziełem zwykłego przypadku. Dzisiaj start-up jest już wspólnym dziełem kilkunastu osób, w skład zespołu wchodzą bowiem pracownicy IT, ornitolodzy i chiropterolodzy. Całą historia zaczęła się jednak od dwóch inżynierów - Krzysztofa Paszka i Michała Danielowskiego.
– Jeden z nich od lat zajmował się produkcją i wdrożeniami systemów monitorowania, drugi pracował w branży budowlanej, ale zajmował się również kwestiami ochrony środowiska. Pewnego dnia zgłosili się do nich ornitolodzy. Potrzebowali narzędzia do badań środowiskowych, wykorzystywanych przy wszystkich inwestycjach budowlanych – opowiada Paszek.
Z tego względu Multirejestrator od początku projektowany był z myślą o ochronie ptaków przed ludźmi, nie na odwrót. A, że efektem ubocznym okazało się bezpieczeństwo pasażerów...