Dziesięciu, stu, tysiąc? Ilu może być w Polsce milionerów, których fortuny urosły w ciągu ostatnich lat, a zwłaszcza miesięcy wraz z pnącym się kursem bitcoina? – Nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy, ilu ich jest czy było. Jedno jest pewne: oni istnieją. I nigdy się nie przyznają do bycia milionerem – mówi INN:Poland Lech Wilczyński, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin.
Można zacząć od wiary: w końcu nic nie przemawia za tym, by banknoty były cokolwiek warte. To nasza wiara w powszechnie respektowaną umowę, nadającą kawałkom papieru jakąś wartość, sprawia, że możemy się nimi posługiwać. – W przypadku bitcoina żadna wiara nie wchodziła w rachubę. Wiara jest potrzebna, kiedy nie można czegoś zweryfikować. Specjaliście wystarczał rzut oka, by się przekonać, że bitcoin to rewelacyjna technologia – ripostuje Wilczyński.
Być może ta pewność sprawiła, że kryptowaluta, która nie ma nawet dekady, stała się cenniejsza niż złoto. Stworzona w 2009 roku przez autora (lub autorów) posługującego się pseudonimem Satoshi Nakamoto wirtualna waluta docelowo ma liczyć 21 mln „monet”. Ich „wydobywanie” (czy też „kopanie” - w obu przypadkach chodzi o skojarzenie z poszukiwaczami złota) jest powiązane z mocami obliczeniowymi, jakie dany użytkownik może poświęcić na generowanie elektronicznych bitmonet – teoretycznie im więcej mocy, tym większa szansa, że w losowym rozdaniu bitmoneta trafi do danego użytkownika. Innym pozostaje bitcoiny skupować od ich posiadaczy.
Popłynąć na fali
Tak jak poszukiwacze złota pochodzili z najróżniejszych środowisk i klas społecznych, tak i bitcoin nie jest – i nigdy nie był – domeną jakiejś określonej grupy specjalistów. – Środowisko osób zainteresowanych bitcoinem zaczęło się spotykać mniej więcej w 2013 roku – wspomina Wilczyński. - Nigdy nie było reguły co do tego, jakie przygotowanie mają uczestnicy tych spotkań: że to np. specjaliści z branży IT czy amatorzy-zapaleńcy. Był pełny rozstrzał wiekowy i cały wachlarz motywacji. Jedni interesowali się bitcoinem dla zarobku, innych pociągał idealnie wolny rynek, daleki od regulacji rządów czy instytucji, byli też i tacy, którzy bitcoinem interesowali się ze względu na samą technologię – opisuje.
Ale potencjał kryptowaluty dla nikogo nie ulegał wątpliwości. „Wydobywane” bitmonety niosły ze sobą olbrzymie możliwości spekulacyjne. Można było z powodzeniem zakładać, że ich wartość będzie rosła. Pociągająca była globalna skala technologii i możliwości działania. – Skoro była szansa popłynąć na tej fali, chętnych nie brakowało – kwituje Wilczyński. – Wystarczy przeczytać jakąkolwiek książkę Nassima Taleba (amerykański ekonomista i trader, specjalizujący się m.in. w teorii prawdopodobieństwa – przyp. red.), żeby się dowiedzieć, że tego typu idee wypalają w spektakularny sposób albo w ogóle – dodaje.
Cóż, zawsze zatem warto było zaryzykować, zwłaszcza, że w pierwszym okresie inwestowano przede wszystkim moce obliczeniowe komputerów. Projekt Bitcoin mógł też liczyć na powodzenie, gdyż władze i instytucje na świecie zareagowały na pojawienie się kryptowaluty z rezerwą, ale bez wrogości. Jak w Polsce, gdzie ministerstwo finansów odmawia bitcoinom statusu waluty czy instrumentu finansowego, a jednocześnie dopuszcza „wydobywanie” czy obrót tymi „monetami”. Na dodatek, przeszło rok temu władze skarbowe wydały interpretację, stwierdzającą zwolnienie wymiany bitcoinów z podatku VAT.
Dosyć szybko zaczął się więc rodzić handel bitcoinami – np. na największych giełdach na polskim rynku: katowickiej BitBay czy zarejestrowanej na Seszelach BitMarket. Zresztą, gdy zajrzymy do KRS, przekonamy się, że BitBay powstał już w grudniu... 2010 roku. Co znaczyłoby, że jej twórcy dostrzegali potencjalne możliwości kryptowaluty już na trzy lata, zanim miłośnicy bitcoina zaczęli organizować swoje konferencje.
Milionerzy wolą anonimowość
Oczywiście, polskiemu środowisku miłośników bitcoina daleko było do podobnych grup w USA czy Wielkiej Brytanii. Jednak Polska stała się jednym ze znaczących punktów na mapie świata: nad Wisłą pojawiło się wielu specjalistów, nie tyle nawet zajmujących się „kopaniem” bitcoinów, ile tworzeniem i rozwojem ekosystemu dla kryptowalut oraz technologią blockchain, stojącą u podstaw kryptowalut.
Wiele z tych osób można by zapewne dopisywać dziś do listy najbogatszych Polaków, a przynajmniej do grupy milionerów. – Polscy milionerzy, którzy dorobili się fortuny na bitcoinie istnieją. Ale nigdy się do swojego statusu nie przyznają – podsumowuje Wilczyński. Według niego zresztą, bitcoinowi milionerzy to nie ten typ biznesmena, który wszystkie zyski właduje w dobra luksusowe czy na bankowej lokacie. - Zazwyczaj te środki nie są jednak przejadane, tylko inwestowane w kolejne przedsięwzięcia rozwijające kryptowalutowy ekosystem – dodaje.
Jednak w szerszym kontekście pewien potencjał bitcoinowej rewolucji został zmarnowany. Jeżeli Polska jeszcze kilka lat temu mogła dysponować liczącą się grupą specjalistów z zakresu technologii blockchain i kryptowalut, tak potencjał ten został zmarnowany – słyszymy od jednego z ekspertów z branży. Na pojawienie się nowej, ciekawej specjalizacji nie zareagowały rządy, instytucje ani – w sporej mierze – biznes. Polskie firmy, które na serio wzięły się za tę tematykę, można wyliczyć na palcach obu dłoni. BitBay mógł być jedną z pierwszych giełd bitcoina na świecie, ale dziś plasuje się – jak znowuż oceniają specjaliści z branży – gdzieś w trzeciej lub czwartej dziesiątce tego typu rynków na świecie. Polskie firmy stopniowo przyzwyczajają się do istnienia bitcoina, ale lista tych, które rzeczywiście akceptują płatności w kryptowalucie, jest krótka.
Efekt sieciowy
Paradoksalnie, jeżeli kilka lat temu bitcoin wydawał się rodzimym pasjonatom i ekspertom od nowych technologii pewniakiem, a wiara wydawała się niepotrzebna – tak dziś, by stworzyć kolejnego bitcoina, potrzebna jest właśnie wiara. Bo technologia nie jest już rewolucyjna ani dostępna dla wybranych – zdążyła się już nieco opatrzyć. Na rynku zaroiło się od kryptowalut, które walczą o uwagę – i właśnie: wiarę – potencjalnych użytkowników. Ba, kurs najsilniejszego w powszechnej ocenie rywala bitcoina, Ethereum, wzrósł od początku roku 30-krotnie. Bitcoin, mimo wszystko, takiego zwrotu z inwestycji nie jest w stanie przebić.
– Dochodzimy do takiego momentu, w którym każdy może emitować własny token – podkreśla Lech Wilczyński. Żeby jednak na rynku mógł się pojawić jakikolwiek realny konkurent bitcoina, musi powstać „efekt sieciowy” - naturalny, gdy specjaliści po raz pierwszy zetknęli się z „genialną” technologią opartą na blockchain, jednak dziś coraz trudniejszy do uzyskania. Innymi słowy, musi się znaleźć wystarczająco duża grupa osób wierzących w przyszłość danej kryptowaluty, by ta kryptowaluta rzeczywiście tę przyszłość zaczęła mieć.
Maciej Ołpiński, założyciel Userfeeds, uważa, że taką przyszłość ma właśnie Ethereum. – Już od 2013 roku interesowałem się tą technologią. To nie tylko ether, kryptowaluta. To cała technologia pozwalająca uruchamiać inne tokeny – mówi INN:Poland Ołpiński. Ale nie jedyna, bo dopytywany o inne perspektywiczne pomysły na rynku, przedsiębiorca wspomina też o dash. – Dash koncentruje się na zapewnieniu prywatności, a to wartość coraz bardziej poszukiwana na rynku. Ta technologia sprawia, że trudno prześledzić strony, które przesyłają sobie wartość – dodaje.
Ale to zaledwie początek długiej listy. Są na niej technologie takie, jak ripple – wspierana przez sektor finansowy technologia rozliczeń międzybankowych; monero – kryptowaluta, w której zagustowali bossowie internetowego półświatka; czy wreszcie stratis, cieszący się wsparciem wielkich koncernów z branży. Wygląda zatem na to, że stworzenie „nowego bitcoina” – i wzbogacenie się na nim – będzie znacznie trudniejsze niż w przypadku najsłynniejszej z kryptowalut.