Śmiech przez łzy – tak można określić odczucia towarzyszące oglądaniu galerii projektów, jakie nadesłano do konkursu na polskie auto elektryczne. Internauci są bezlitośni. "Już widzę te kolejki chętnych do kupna" – drwi jeden z użytkowników Twittera.
Konkurs został ogłoszony na początku marca przez spółkę ElectroMobility Poland (powołaną przez koncerny energetyczne PGE, Energa, Enea oraz Tauron) oraz Ministerstwo Energii. Jego warunki sprawiły, że pod udział profesjonalnych designerów stanął pod znakiem zapytania. I niestety widać to po zgłoszonych pracach.
Warto przypomnieć, że konkurs obejmuje jedynie projekt karoserii uwzględniającej normy homologacyjne, a nie całego samochodu. Jednak ewentualna nagroda w wys. 50 000 zł dla pięciu najlepszych prac nie skusiła projektantów. Wśród prac przeważają kompletnie amatorskie projekty. Część z nich wygląda na zrobione przez dzieci – co w sumie jest pozytywne, ale chyba nie o to chodziło w tym konkursie.
W wielu innych można się doszukać daleko idących podobieństw do już istniejących modeli aut – choćby starego VW Transportera, różnych modeli Fiata, Citroena a nawet Jeepa. Zresztą wszystkie można obejrzeć na stronie www.konkurs.emobilitypoland.pl.
Na wiosnę 2018 roku ma być gotowych kilka prototypów jeżdżących aut, nagrody dla twórców to 100 tys. zł. Po kilku następnych miesiącach auta mają uzyskać homologacje i zostać wyprodukowane w krótkich seriach – do 100 sztuk. Najlepszy model trafi do produkcji seryjnej. W jury konkursu, oprócz ekspertów, zasiedli dziennikarze motoryzacyjni, celebryci i Joanna Kloskowska, szefowa marketingu koncernu Ringier Axel Springer Polska.
Tuż po ogłoszeniu konkursu papierami rzucił Krzysztof Kowalczyk, prezes spółki ElectroMobility Poland. To jeden z najbardziej doświadczonych polskich start-upowców i inwestor. Na fotelu prezesa wytrzymał ledwie kwartał.